Выбрать главу

Królowa Lata znowu stanęła przed nimi, lecz zwrócona przodem do wody, odmawiała ostatnią Inwokację do Morza. Gdy skończyła, tłum znów zamarł w milczeniu, tym razem milczeniu oczekiwania. Teraz, w każdej chwili może dać znak. Arienrhod poczuła, jak senne odrętwienie zaczyna pełznąć jej nogami, wzdłuż kręgosłupa, lecz myśli ciągle miała jasne. Czy tak miało być? W końcu ciało zbyt jej znieruchomiało, by ją zdradzić, dało dostojeństwo śmierci czy chciała tego, czy nie.

Ale Królowa Lata, zamiast się usunąć w bok, znowu zwróciła się do niej.

— Wasza Wysokość. — W stłumionym głosie wyczuła napięcie. — Czy… chcesz przed śmiercią spojrzeć na twarz Królowej Lata?

Arienrhod popatrzyła na nią ze zdumieniem, wyczuła, że to samo czyni Herne. Według tradycji nowa Królowa nie powinna zdejmować maski, odgradzającej ją od grzechów, dopóki poprzednia nie zniknie w morzu. Robi to dopiero wtedy, dając znak tłumowi, że ma iść w jej ślady. Ale ta kobieta wcześniej już zboczyła ze ścieżki rytuału. Czy jest aż taka głupia ? A może kryje się za tym coś innego?

— Tak, chciałabym ujrzeć twą twarz — mruknęła, wyduszając z trudem słowa zdrętwiałymi wargami.

Królowa Lata podeszła bliżej do wozu, tak by tłum nie mógł jej dobrze widzieć. Powoli uniosła ręce do maski i zdjęła ją z głowy.

Wypadła spod niej kaskada srebrzystych włosów. Arienrhod wpatrywała się w odsłoniętą twarz. Przyglądał się jej również krąg otaczających wóz Letniaków. Słyszała, jak mruczą z niezmiernym zdumieniem na widok tego, co ujrzała i ona… na widok twarzy dokładnie takiej samej jak jej.

— Moon… — ledwo zdołała zdradzić się szeptem. Ciało jej tkwiło w całkowitym bezruchu, jakby nie widziała niczego nadzwyczajnego, niczego niezwykłego, niewiarygodnego, niemożliwego. Nie na marne. Nie pójdzie na marnę!

— Bogowie — wymamrotał niewyraźnie Herne. — Jak? Jak to zrobiłaś, Arienrhod?

Uśmiechnęła się tylko.

Moon odrzuciła włosy, odpowiedziała na uśmiech własnym, pełnym wybaczenia, buntu i współczucia.

— Nadeszła Zmiana… dzięki tobie, wbrew tobie, Wasza Wysokość. — Znowu opuściła maskę na twarz.

Letniacy wokół wozu odsunęli się, patrzyli na twarze obu królowych, ich własne wyrażały coś pośredniego między zdumieniem a strachem.

— Królowa! Obie są Królową… — to znak, wróżba. Na gardle Moon widać było wyraźnie tatuaż sybilli; wskazywali na niego, coś mrucząc.

Herne z trudem zachichotał.

— Tajemnica się wydała… nareszcie. Była na innej planecie; dowiedziała się, kim jest.

— Co? Co, Herne? — Syknęła, usiłując skręcić głowę.

— Sybille są wszędzie! Nigdy się o tym nie dowiedziałaś; nigdy nawet nie podejrzewałaś. Tak samo jak te wypchane kukły. — Zerknął w stronę stojących na podwyższeniach pozaziemców. Zadławił się zduszonym śmiechem.

Sybille są wszędzie?… Czy to możliwe? Nie, to niesprawiedliwe, tak mało jeszcze wie! Zamknęła oczy, nie mogąc się skupić na spoglądaniu w głąb siebie. Ale nie poszło to na marne.

Chór jęków i złorzeczeń zaczął znowu ich ponaglać, nieuniknienie jak sama zmiana czekał niecierpliwie na ofiarę. Cały żal przepełniający tłum, cała jego wina, wrogość, niechęć i lęk zalewały teraz kruchą łódź, bezsilne postacie Arienrhod i Herne'a, by utonąć wraz z nimi w szczytowym momencie obrzędu. Królowa Śniegu nie unikała już zetknięcia się ciała jej i Heme'a, wdzięczna wreszcie, że ktoś dzieli z nią wyrok, ostatnie chwile… przejście gdzie indziej. Widziała zbyt wiele wizji niebios i piekieł, by wśród nich wybrać. Mam nadzieję, że trafimy do własnych.

Po raz ostatni spojrzała na świat i zobaczyła Moon stojącą z boku wozu. Ciało miała bardzo napięte, jakby składała nieodwołalną przysięgę, jakiej nigdy nie będzie mogła cofnąć. Czemu to ją boli? Cieszyłabym się… Nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego by się cieszyła ani nawet czy rzeczywiście. Po raz ostatni wysiliła umysł, by coś powiedzieć, nim Moon wypowie nieuchronne słowa.

— Mój ludzie… — Jej głos niemal utonął w krzykach tłumu. — Zima minęła! Bądźcie posłuszni nowej Królowej… jak bylibyście własnej. Teraz jest waszą. — Opuściła głowę, spojrzała w oczy Moon. — Gdzie… on?

Moon lekko, niemal niechętnie zwróciła głowę, spełniając ostatnią prośbę swej klonowej matki. Arienrhod podążyła za jej wzrokiem i ujrzała Sparksa stojącego wśród uhonorowanych Letniaków, obok pustego miejsca na podwyższeniu, należącego do Królowej Lata. Tkwił tam jednak z zamkniętymi oczami, jakby nie chciał patrzeć na ostateczne pożegnanie; albo bał się, że spojrzy na niego po raz ostatni… Czuje… czuł. Spojrzała znowu na Moon. Oboje czuli. W tej chwili opanowało ją nieskończone zadziwienie, wieczne zmieszanie obojętnością życia na słuszność czy sprawiedliwość.

Gdy znowu zwróciła głowę, czekało na nią płonące spojrzenie Herne'a — wiedział, o kim myślała w tej ostatniej chwili.

— Na zawsze… Herne.

Nieznacznie pokręcił głową.

— Jesteśmy na zawsze. Teraz. Jak śmierć. Życie… nie trwa.

— Żyjemy, póki ktoś o nas pamięta. A oni nigdy mnie teraz nie zapomną… — Bo zastąpiło ją jej wcielenie. Nie chciała teraz wrócić wzrokiem do Moon ani do Sparksa. Nigdy nie wracaj.

Moon wyciągnęła ręce w stronę Morza, krzycząc jak mewa w sztormie wyczekującego tłumu.

— Pani Morza, Matko nas wszystkich, przyjmij nasz dar i odpłać się po dziewięciokroć, przyjmij nasze grzechy i daj nam oczyszczenie, przyjmij duszę Zimy i pozwól się jej… odrodzić. — Nieznacznie zadrżała. — Niech do Lata przybędzie wiosna!

Arienrhod poczuła szarpnięcie wozu popchniętego przez Letniaków, patrzyła na zbliżającą się oleistą powierzchnię wody. Była pełnia przypływu, morze leżało tuż pod krawędzią nabrzeża niby krzywe zwierciadło. Niech się stanie. Nie poszło na mamę. Wrzaski i jęki tłumu były hymnem czczącym przyszłość, wysławiającym jej pamięć. Wóz zaczął się pod nią przekrzywiać; wychyliła się do przodu, patrząc na własne odbicie, gdy się zanurzała…

55

Moon zobaczyła, jak wóz uderza w wodę, zanurza się i wypływa; usłyszała to, poczuła jak wstrząs wibruje w jej kościach. Wstrętne ryki tłumu ciągnęły się bez końca. Niezdarna łódź odpływała od nabrzeża, zagłębiając się coraz bardziej, obracając powoli, aż Moon ujrzała zasłoniętą twarz Starbucka i oblicze Królowej Śniegu, Arienrhod… własne; pogodna od oszołomienia narkotykami, przywiązana była do swego bezsilnego kochanka w groteskowej parodii objęcia. Wypełniająca się wodą łódka zaczęła krążyć coraz szybciej. Moon próbowała zamknąć oczy, lecz nie mogła ich oderwać od przyciągającego hipnotycznie tańca śmierci na wodzie. Przypomniała sobie własną próbę w morzu, przypomniała wszystko, co ją tu sprowadziło, każdą ofiarę po kolei. I ciągle nie mogła odwrócić wzroku…

Łódź przechyliła się nagle, gdy twarze były znowu zwrócone w stronę tłumów, i w mgnieniu oka zniknęła. Moon ciągle wpatrywała się w wodę, lecz na próżno. Powierzchnia morza falowała niezakłócenie, jedynie unoszące się gałązki świadczyły, iż Pani przyjęła ofiary swego ludu. Wrzaski tłumu przypominały sztorm, jaskinia pod miastem drżała. Moon przyglądała się leniwemu ruchowi fal, sama stała, kołysząc się płynnie i tajemniczo jak Morze.