Выбрать главу

Jeden z Letniaków podszedł do niej wreszcie, dotknął niepewnie ramienia. Moon wzdrygnęła się i ocknęła.

— Pani? — Skłonił się, gdy odwróciła się w końcu. Letniacy uważali, że ich Królowa jest wcieleniem Matki Morza, i nie używali sztucznych, pozaziemskich tytułów.

— Zdjęcie masek…

— Wiem. — Kiwnęła głową, oglądając się ciągle przez ramię na morze. Szczęśliwej podróży, pomyślnego dobicia do portu. Odeszła od skraju nabrzeża, spojrzała znowu w oczy tłumu. “ Pani”… jestem Królową.

— Królowa… Królowa… Królowa nie żyje. Niech żyje Królowa! — Krzyki Letniaków rozbrzmiewały w jej duszy jak szyderstwo.

Uniosła ręce do maski, dłonie miała wilgotne i zimne jak przebiegający podbrzusze miasta wiatr.

— Mój ludzie… — Poczuła, jak jej ciało opiera się przed odsłonięciem twarzy; nagle uświadomiła sobie z niepokojem niebezpieczeństwo wyzierające z oczu otaczających ją na nabrzeżu Letniaków. Teraz jej podobieństwo do Arienrhod stanie się oczywiste dla wszystkich — a zwłaszcza dla pozaziemców. Jeśli choćby podejrzę wali prawdę… Pokręciła głową, wyrzuciła z siebie resztę słów, jakie musiała powiedzieć oczekującemu tłumowi:

— Zima minęła, nadeszło wreszcie Lato. Pani przyjęła naszą ofiarę i odpłaci się po dziewięciokroć. Umarło poprzednie życie — odrzućcie je, jak znoszoną maskę, jak zbyt ciasną muszlę. Radujcie się i przystąpcie do nowego początku! — Uniosła maskę nad głowę.

W tym momencie wszystkie tłumy — Zimaków, Letniaków, a nawet pozaziemców — złączyły się w jeden krzyczący radośnie i rozbrzmiewający szumem niezliczonych masek, zrywanych z niezliczonych głów, odsłaniający twarze wolne już od wszystkich poprzednich smutków, grzechów i strachów. Wesołość i pochwały zgromadzonych wyniosły ją wysoko, zalały jej duszę. Ten świat będzie wolny!

Gdy jednak wypowiedziała te słowa z uniesioną wysoko maską, głosy tłumu uległy zmianie; olbrzymia grota drżała od krzyków ludzi widzących rzecz niezrozumiałą, ale też niezaprzeczalną

— Arienrhod… Arienrhod! — Moon poczuła, jak Letniaków opanowuje przesąd, jak wśród zgromadzonych niby paranoja szerzy się niedowierzanie, wyobraziła sobie, jak wypełnia całe miasto. Wiedziała, że musi przerwać to natychmiast — nim utraci wszystko, zanim cokolwiek obejmie. Jak… jak mam ich powstrzymać? Powtarzała to jak modlitwę, przyciskając dłoń do znaku na gardle. Do znaku sybilli…

— Ludzie Tiamat, dzieci Morza! — Wyprostowała się, szarpnęła za kołnierz szaty, odsłaniając wytatuowaną koniczynkę. — Jestem sybillą! Patrzcie na mój znak — służę Pani wiernie i ufnie. Nazywam się Moon Dawntreader Letniaczka i będę czynić to samo jako wasza Królowa. Mówi przeze mnie źródło wszelkiej mądrości, ale tylko do was. Pytajcie, a odpowiem, nigdy fałszywie.

Szum opadł, cichł wraz ze swym echem; oczy wszystkich w mieście spoczywały na jej gardle, bezpośrednio lub poprzez któryś z ekranów. Zimacy umilkli z niepewności, Letniacy z szacunku na widok niezaprzeczalnego dowodu przemiany ich Królowej, symbolu jej odrodzenia i świętości. Kącikiem oka Moon dostrzegała dziwne spojrzenia wymieniane przez pozaziemskich dostojników stojących na podwyższeniach, patrzących na ten znak poniżej takiej twarzy…

Przypatrując się dalej z zapartym tchem, dostrzegła, jak spojrzenia rozpadają się w naturalną mnogość uczuć — pełne zgrozy zdumienie, fascynację, niesmak wywołany całym wydarzeniem lecz także przeciągający się niepokój i niepewność. Nigdzie u pozaziemców nie dostrzegała śladu poczucia winy, szacunku czy rzeczywistego rozumienia oglądanej sceny. Następnym razem — następnym razem stojący tam dostrzegą te rzeczy.

Pozwoliła błąkać się swym oczom, aż trafiły do własnego miejsca pomiędzy starszyzną Letniaków. Sparks stał tam, gdzie powinien tkwić jej małżonek; jego płomienne włosy były jak latarnia morska… twarz miał napiętą jak naciągnięty łuk. W milczeniu stanęła obok niego, oderwała wzrok od tłumu, patrząc znowu na gałązki unoszące się na morzu. Tłum ciągle czekał, mrucząc z niepewności.

— Pani, spodziewają się, że im coś powiesz. — Nachyliła się nad nią jedna z kierujących obrzędem Goodventure. Wyczuwała, że mgła niepokoju otula i Letniaków.

Kiwnęła głową, zastanawiając się, tak jak czyniła to podczas usypiających myśli pieśni i uroczystości Nocy Masek, jakich słów ma użyć, by zdobyć posłuch u swego ludu. Jak może zmienić tak wiele, nie tracąc ich zaufania? Ale takie słowa muszą gdzieś być…

I przypłynęły do niej teraz, nie od dziwnego strażnika jej umysłu, lecz z siły własnych uczuć.

— Ludzie Tiamat, Pani raz już mnie pobłogosławiła, dając kogoś, z kim mogę dzielić życie. — Spojrzała na stojącego obok Sparksa, wzięła go za rękę, chłodną i bezsilną. — Pobłogosławiła po raz drugi, czyniąc mnie sybillą, a raz trzeci, dając mi maskę Królowej. Od wczoraj długo rozmyślałam nad swym przeznaczeniem i tym światem, który zamieszkujemy wszyscy razem. Modliłam się, by ukazała mi, jak mam spełniać Jej wolę i być Jej żywym symbolem. I wysłuchała mnie. — W sposób, o którym nigdy nawet nie śniłam. Moon spojrzała na morze, na tajemnicę skrytą pod jego ciemnymi wodami.

— Wiem, że jest powód, dla którego ukazała się wam jako sybillą, w mojej osobie. Nie znam jeszcze pełnego wzoru zamierzonej przez nią przyszłości, ale wiem, że aby go spełnić, potrzebna mi będzie pomoc — pomoc was wszystkich, a zwłaszcza innych sybilli. Lato przybyło do Krwawnika i miasto nie jest już dłużej zamknięte dla sybilli — należą one do niego bardziej niż ktokolwiek inny, bardziej niż możecie wiedzieć! Wyspiarze, po powrocie do domu poproście swe sybille, by jeśli mogą, przybyły tutaj — by mogły się ze mną spotkać i poznać swą rolę we wzorze przyszłości.

Przerwała, aby słyszeć szepty tłumu, starała się wyczuć, czy akceptują ją i jej słowa. Zerkała na Letniaków stojących obok, z ulgą stwierdziła, że patrzą na nią z dobrotliwym zdziwieniem. Wiedziała instynktownie, że Zimakom się to nie spodoba, znała z pierwszej ręki ich lęki i kpiny. Musi im coś dać, zapewnić miejsce w przyszłości. Spojrzała ponownie na czekających pozaziemców, wiedząc o ryzyku wiążącym się z takim ofiarowaniem, o konieczności zachowania chwiejnej równowagi, dopóki nie opuszczą całkowicie tego świata.

— Choćbyście uznali, że zbaczam z tradycyjnych mielizn Królowej Lata i wypływam na nie znane mapom głębiny, nie przestawajcie mi ufać. Nie zapominajcie, że jestem wybranką Pani i że wypełniam jedynie Jej wolę… — Wreszcie mogła się uspokoić, wiedząc, iż mówi prawdę. — Ona jest moim pilotem, wytycza mi kurs, kierując się dziwnymi gwiazdami. — Dziwniejszymi od tych, które świecą nad nami. Znowu spojrzała na pozaziemców. — Moim pierwszym rozkazem jako waszej nowej Królowej… — Zaszumiało jej w głowie od świadomości władzy, jaką może mieć — jest zezwolenie, by pozaziemskie przedmioty Zimaków nie zostały wrzucone do morza. Wysłuchajcie mnie! — krzyknęła, obawiając się, że tłum może ją zatopić. — Rzeczy zrobione przez pozaziemców kalają wody, wypełniają morze brudem. Pani wymaga od każdego Zimaka trzech rzeczy — i Zimacy sami wybiorą, co jej ofiarują. Czas… czas zajmie się resztą! — Przygotowała się na stawienie czoła wściekłości Letniaków.