Usłyszała jednak tylko niknące szybko pomruki niezadowolenia, gdzieniegdzie rozległ się śmiech czy oklaski zdumionego Zimaka. Moon odetchnęła głęboko, nie ośmielając się uwierzyć, że — Ufają mi! Posłuchają; zrobią, cokolwiek im powiem… Zrozumiała wreszcie to, co wiedziała Arienrhod, że władza, jak ogień, łatwo wyrywa się z wszelkich ograniczeń i niszczy to, czego miała strzec. Zacisnęła dłonie na poręczy.
— Dziękuję ci, mój ludzie. — Pochyliła przed nimi głowę.
Letniacy na podwyższeniu otoczyli ją z obojętną rezygnacją, lecz Sparks, odkąd wyczuł w niej moc, przyglądał się jej jak kot, podejrzliwie i niepewnie.
Odwróciła się szybko, starając zachować spokojną minę, choć widziała, jak Premier osobiście ruszył ku nim, by oficjalnie uznać jej władzę, złożyć pełen hipokryzji hołd jednego malowanego władcy wobec drugiego. Patrząc, jak schodzi ze swego podwyższenia, dostrzegła między członkami Rady pierwszego sekretarza Sirusa, przyglądającego się jej podejrzliwie, ze złymi przeczuciami. Szturchnęła Sparksa, wskazała mu ojca; zobaczyła, jak niepewnie odpowiada na jego nagły uśmiech. Sparks w milczeniu spuścił oczy, gdy zaczął przemawiać jego dziadek, Premier.
Mowy Premiera, głównego sędziego Tiamat i kilku innych dostojników, o których nigdy nawet nie słyszała, były krótkie i życzliwe. Stała cierpliwie, wysłuchując ich wszystkich, odgrodzona od ich pychy swą tajemną wiedzą, dostrzegała na każdej twarzy podejrzliwość i brak zaufania, wywołane jej słowami skierowanymi do tłumu. Główny Sędzia przyglądał się jej zbyt długo i zbyt badawczo; lecz tak jak inni, przekazywał ustami jedynie gratulacje, pochwały tradycji i obrzędu, spychającego gładko jej lud w otchłanie niewiedzy. Napomniał ją, by zbyt mocno nie zbaczała ze ścieżki tradycji, by nie zapominała o możliwych tego skutkach. Odpowiedziała mu uśmiechem.
Gdy odszedł sprzed jej oblicza, ujrzała podchodzącego ostatniego z hołdowników, spostrzegła, że jest nim komendant policji. Zauważyła też, że gdy PalaThion mijała głównego sędziego, wymienili w milczeniu spojrzenia, zobaczyła pustkę w oczach zbliżającej się Jerushy.
— Wasza Wysokość. — PalaThion zasalutowała jej z regulaminową dokładnością, pustka zaostrzyła się i rozjaśniła, gdy ujrzała ją nad sobą, opartą o pokrytą czerwonym materiałem poręcz. — Gratuluję wam. — Niestosowność podkreślała każde jej słowo.
Moon uśmiechnęła się szerzej.
— Dziękuję wam, komendancie. Jestem równie jak wy zaskoczona, że tu stoję. — Poczuła nagłe zakłopotanie, jakby przez jej usta przemawiał ktoś inny.
— Bardzo w to wątpię, Wasza Wysokość. Ale kto wie…? — PalaThion nieznacznie wzruszyła ramionami. Wzmocniła głos.
— Uznanie waszej władzy jako Królowej Lata kończy me obowiązki tutaj, Wasza Wysokość, jak też odpowiedzialność policji za wszystko, co dzieje się na Tiamat. A także na sto lat, do następnej Zmiany, wszelkie oficjalne panowanie Hegemonii. Od tej chwili odpowiedzialność za zachowanie porządku spada na was.
Moon kiwnęła głową.
— Wiem, komendancie. Dziękuję wam za służbę dla mego ludu… a zwłaszcza dla Letniaków, za uchronienie ich od… od zarazy. Nie jestem w stanie odpłacić się wam za tę przysługę… — za dwie przysługi, pomyślała, opierając się o barierkę.
PalaThion opuściła wzrok i znowu uniosła.
— Wasza Wysokość, wypełniałam jedynie mój obowiązek. — Ale na jej twarzy odczytać można było zaskakującą wdzięczność.
— Tiamat żałuje, iż traci w was prawdziwego przyjaciela, tak samo ja. Nie mamy ich zbyt wielu w galaktyce, a potrzebujemy wszystkich.
PalaThion uśmiechnęła się przelotnie.
— Przyjaciół można znaleźć w najmniej spodziewanych miejscach, Wasza Wysokość… Ale niekiedy przekonujemy się o tym, gdy jest już za późno. To samo odnosi się do wrogów. — Zniżyła głos. — Moon, stąpaj ostrożnie, póki ostatni statek nie odleci z portu gwiezdnego. Nie próbuj już dzisiaj przywoływać przyszłości. Zastanawiają się nad tobą nie tylko twoi poddani. Już znalazłabyś się w celi, gdyby główny sędzia nie miał świadomości, iż wywołałoby to powstanie… Jedynym powodem, dla którego upiekło ci się zmienienie obrzędu, jest to, że niczego to nie zmienia.
Moon zamrugała, na czerwonej tkaninie zbielały jej dłonie.
— Co macie na myśli?
— Hega ma swe sposoby rozprawiania się z gromadzącymi technikę. Nigdy jej nie lekceważ — nawet na sekundę. Jako przyjaciel, nie mogę ci dać teraz lepszej rady.
— Dziękuję wam, komendancie. — Moon wyprostowała ramiona, starając się ukryć strach. — Ale nawet to mnie nie powstrzyma. — Bo najważniejsze w tym wszystkim są mery.
PalaThion zaczęła się odwracać, zerknęła na swych ludzi i zawahała się.
— Wasza Wysokość. — Znowu spojrzała na Moon i zaczęła mówić miękko, niemal niesłyszalnie. — Wierzę w to, co chcesz uczynić. Wierzę, że jest to słuszne. Nie chcę, by cokolwiek temu przeszkodziło. — Zdawała się zbliżać, choć nie zrobiła żadnego ruchu. — Pragnę nawet pomóc ci, by to się stało — powiedziała nieśmiało. — Proponuję ci… proponuję moje usługi, wiedzę, doświadczenie, resztę mego życia, o ile je zechcesz. Jeśli tylko pozwolisz mi używać tego wszystkiego w celu, w który będę wierzyła.
Moon poczuła, jak gotowość PalaThion wznosi się coraz wyżej, dalej, głębiej, wykracza poza to, o co prosiła.
— Chcesz… chcesz tu zostać? Na Tiamat? — Jej szept brzmiał głupawo, nie po królewsku. Sparks przyglądał się ze zdumieniem.
Ale zapatrzona w swoją wizję PalaThion niczego nie widziała, niczego nie słyszała.
— Nie na Tiamat takim jak teraz, ale takim, jakim może być. — Jej ciemne, skośne oczy pytały, prosiły, obiecywały.
— Jesteś komendantem policji — pięścią Hegemonii… Dlaczego? — Moon pokręciła głową, pewna szczerości PalaThion starała się ustawić na nowo sypiący się piasek rzeczywistości.
— Nastała pora zmian — padła prosta odpowiedź.
— To za mało. — Sparks przechylił się przez barierkę. — Nie wystarczy tego, jeśli chcesz resztę swego życia spędzić na wtrącaniu się w nasze.
PalaThion potarła twarz.
— A ile wystarczy? Jakiej gwarancji żądałam od ciebie, Dawntreader?
Odwrócił wzrok, nic nie odpowiadając.
— Nie wystarczy całego mego życia, bym ci powiedziała, co wywołało we mnie zmianę. Ale uwierz mi, miałam powody — zwróciła się do Moon.
— Jeśli zmienicie zdanie, całe swe życie spędzicie tu na żałowaniu. Jesteście siebie pewna?
— Nie. — PalaThion spojrzała znowu na pozaziemców oczekujących na podwyższeniu, odległych o lata świetlne od świata, na którym stała. — Tak! Co, u diabła, mam do stracenia? Tak. — Uśmiechnęła się wreszcie.
— To zostań. — Moon uśmiechnęła się także. Jeśli ten świat zmienił ciebie, to może zmienić się i sam… możemy go zmienić… ja mogę. — Potrzebuję wszystkiego, co możecie mi dać, komendancie…
— Jerusho.
— Jerusho. — Moon wyciągnęła dłoń; PalaThion chwyciła ją za nadgarstek, zgodnie z miejscowym zwyczajem.
— Nie uwolnię się od tego — PalaThion wskazała na swój mundur — póki nie odleci stąd ostatni statek; ale także nikt z was. Potem skończę z Hegemonią, całym sercem będę mogła zwrócić się ku przyszłości.
Moon kiwnęła głową.
— A teraz, Wasza Wysokość, jeśli pozwolicie, opuszczę was. Póki jeszcze mam siły zmienić stare błędy na nowe. Chcę także powiedzieć parę ważnych rzeczy człowiekowi, który nie potrafi mówić za siebie.