Выбрать главу

Nawet tu, tak blisko iglicy Krwawnika, sala porażała swym ogromem. Zmieściłaby się w niej cała willa z Newhaven, jej macierzystej planety. Chłodne, pastelowe draperie z włókien zwisały z geometrycznych łuków wspartego na kolumnach sklepienia, migając i dźwięcząc egzotyczną pieśnią tysięcy maleńkich, ręcznie robionych srebrnych dzwoneczków.

Za przestworem białego dywanu, sprowadzonego z innej planety, zasiadała na swym tronie Królowa Śniegu, wcielenie bogini, jak szponiasty sokół śnieżny w lodowym gnieździe. Jerusha bezwiednie mocniej otuliła się peleryną.

— Zimniej niż w Karoo — mruknął Gundhalinu, rozcierając ręce.

Starszy Wayawayów gestem kazał im zaczekać, a sam poszedł oznajmić ich przybycie. Jerusha była pewna, że ciemne, dalekie oczy pod koroną jasnych włosów już ich dostrzegły, choć Arienrhod nie okazała tego, patrząc na salę. Jak zwykle to ją pierwszą dostrzegła Jerusha, lecz teraz, podążając za wzrokiem Królowej, ujrzała świetlistą linię, jej uwagę zwróciło buczenie uderzającego w cel promienia energii.

— Szakt! — syknął Gundhalinu, gdy rozległy się krzyki i ujrzeli rozstępującą się grupę szlachty, pozostawiającą jednego spośród nich rozciągniętego uderzeniem na dywanie. — Pojedynek? — zapytał z niedowierzaniem.

Dłoń Jerushy zacisnęła się na imperialnym krzyżu na klamrze pasa, ledwo zapanowała nad nagłym gniewem. Czy Królowa aż tak bardzo gardzi policją, że dopuszcza do morderstwa na jej oczach? Otworzyła usta, by protestować, żądać. Nim jednak znalazła właściwe słowa, ofiara przekręciła się i usiadła, bez pęcherzy i zwęgleń, bez plam krwi na śnieżnej czystości kobierca. Jerusha dojrzała, że to kobieta; dziwactwa mody szlachty nie zawsze pozwalały tak łatwo to określić. Poruszała się wśród lekkich zawirowań powietrza, otaczało ją pole odpychające. Wstała zgrabnie i złożyła Królowej wypracowany ukłon, a pozostali klaskali i śmieli się radośnie. Gdy szlachta się przesunęła, Jerusha spostrzegła czarną postać i zimny błysk metalu. Zrozumiała, że rolę mordercy grał Starbuck.

Bogowie! Jacyż to nędzni pomyleńcy starają się dla żartu spalić? Bawią się bronią, która może kaleczyć i zabijać, nie bardziej rozumieją prawdziwe funkcje i znaczenie techniki, aniżeli rozpieszczone zwierzątko pojmuje wysadzaną klejnotami obrożę. Tak — któż jednak inny jest temu winny, jak nie my? Wzrok Arienrhod przyłapał ją nagle w połowie myśli. Spoczywały na niej oczy o dziwnych barwach, Królowa się uśmiechała. Nie miała przyjemnej miny. Któż może wiedzieć, czy zwierzęta nie wiedzą, czym jest obroża? Jerusha uparcie wytrzymywała wzrok władczyni. Ani czy dzikusy nie rozumieją kłamstwa, które czyni z nich niepełnych ludzi?

Starszy Wayawayów ogłosił ich przybycie i wracał od Królowej, gdy Starbuck stanął obok tronu. Zwrócił ku nim zasłoniętą twarz, jakby ciekaw skutków swego przedstawienia. W głębi serca wszyscy jesteśmy dzikusami.

— Możecie podejść, inspektorze PalaThion. — Królowa uniosła dłoń w przypadkowym geście.

Jerusha zdjęła hełm i wystąpiła naprzód. Z tyłu postępował Gundhalinu. Była pewna, że tak ona, jak i on, okazują minami jedynie konieczne minimum szacunku. Dostojnicy skupili się z boku, przyjmując pozy znane z licznych holograficznych makiet handlarzy, patrząc ze szczerym brakiem zainteresowania, jak czyni gest powitania. Zastanowiła się przelotnie, dlaczego tak ich bawi igranie ze śmiercią. Wszyscy byli faworytami o młodych twarzach, choć tylko bogowie wiedzieli, jak naprawdę są starzy. Słyszała zawsze, że zażywający wodę życia obsesyjnie chronią swą przedłużoną młodość. Czy naprawdę można dożyć czasu, kiedy to doświadczyło się wszystkiego, co tylko można wymarzyć? Nie, nawet półtora stulecia na to nie wystarczy. A może po prostu o niczym nie wiedzieli, może Starbuck nie ostrzegł ich przed niebezpieczeństwem.

— Wasza Wysokość. — Uniosła wzrok, najpierw na Starbucka, potem na podwyższenie, na którym stał tron Arienrhod. Słodką, dziewczęcą twarz królowej wykrzywiała szydercza maska, z nadmiarem mądrości w oczach.

Arienrhod uniosła palec, przecinając słowa tym drobnym gestem.

— Postanowiłam, że od teraz będziecie klęczeć, przybywając tutaj, inspektorze.

Jerusha zacisnęła mocno usta. Odczekała chwilę i głęboko odetchnęła.

— Jestem oficerem Policji Hegemońskiej, Wasza Wysokość. Złożyłam Hegemonii przysięgę wierności. — Patrzyła umyślnie na wznoszące się oparcie tronu Królowej, przez nią i wokół niej. Dęte i zgrzewane powierzchnie szkła, lśniące spirale i ocienione szpary oślepiały jej oczy hipnotycznym zaklęciem Labiryntu; jego dziwacznej sztuki wyrosłej z żyznej gleby zmiennej mieszanki kultur Krwawnika.

— Ale Hegemonia umieściła tu wasz oddział, by mi służył, inspektorze. — Głos Arienrhod przyciągnął znowu jej uwagę. — Domagam się jedynie hołdu należnego każdemu niezależnemu władcy — zaakcentowała lekko określenie niezależnemu — ze strony przedstawicieli innego.

— Domaga się, przeklęta! — Jerushę dobiegł niemal niesłyszalny szept Gundhalinu; dojrzała spoczywające na nim, zapamiętujące go oczy Królowej. Starbuck zszedł niemal ospale o jeden stopień niżej z pistoletem bujającym się w okrytej czarną rękawiczką dłoni. Stanął jednak w milczącym oczekiwaniu, gdy Królowa ponownie uniosła rękę.

Jerusha zawahała się, czując zwisający jej ciężko u boku ogłuszacz i drżącego obok z oburzenia Gundhalinu. Moim obowiązkiem jest utrzymywanie spokoju. Obróciła się lekko w stronę Starbucka i Gundhalinu.

— W porządku, BZ — powiedziała równie cicho co on, ale jednak niedostatecznie. — Uklękniemy. Ta prośba nie jest całkowicie nierozsądna.

Gundhalinu odpowiedział coś w nieznanym jej języku, źrenice mu się zmniejszyły. Pięść stojącego na podwyższeniu Starbucka zacisnęła się na broni.

Jerusha zwróciła się ku Królowej, czując na sobie oczy obecnych, już nie obojętnych, wpatrujących się pilnie, jak klęka i schyla głowę. Po sekundzie usłyszała chrząknięcia i skrzypienie skóry, gdy obok ciężko opadł Gundhalinu.

— Wasza Wysokość.

— Możecie wstać, inspektorze.

Jerusha zerwała się na nogi.

— Ty nie! — smagnęła głosem Królowa zaczynającego wstawać Gundhalinu. — Będziesz klęczał, póki nie pozwolę ci wstać, pozaziemcze.

Gdy mówiła, Starbuck, jakby kierowany jej wolą, podszedł do sierżanta i położył mu na ramieniu ciężką rękę odzianą w płynną czerń, zmuszając do powrotu na kolana. Starbuck mruknął coś w nieznanym języku. Jerusha wolno rozwarła dłonie zaciśnięte w pięści pod peleryną. Łamiącym się głosem powiedziała:

— Zabierz od niego łapy, Starbuck, bo oskarżę cię o napaść na oficera.

Starbuck uśmiechnął się. Pod gładką powierzchnią maski dostrzegła zwężające się bezczelne oczy, zmieniającą się twarz. Nie ruszył się, nim Królowa nie nakazała tego gestem.

— Wstań, BZ — powiedziała łagodnie Jerusha, z trudem panując nad głosem. Wyciągnęła rękę, by mu pomóc, wyczuła, jak drży z wściekłości. Nie patrzył na nią; na jego ciemnej skórze uwydatniły się zmarszczki, czerwone jak krew z upokorzenia.

— Gdyby był moim człowiekiem, ukarałabym go za taką zuchwałość — powiedziała obserwująca ich teraz z nieruchomą twarzą Arienrhod.

Już został ukarany. Jerusha odwróciła się od niego i uniosła głowę.

— Jest obywatelem Kharemough, Wasza Wysokość; należy wyłącznie do siebie. — Spojrzała celowo na stojącego obok władczyni Starbucka.