Выбрать главу

Gundhalinu pochylił głowę.

— Tak jest, pani inspektor. — Pętany przez niego napastnik uniósł twarz i splunął.

— Baba! Pieprzona Sinica. Jak może ci się to podobać! Ulec babie. — Gundhalinu szturchnął go mocno butem, aż jęknął.

Jerusha oparła się plecami o ścianę, opierając ogłuszacz na kolanie.

— Nigdy o tym nie zapominaj, sukinsynie. Może nie wolno nam sięgnąć do sedna tego, co psuje to miasto, lecz możemy mu odciąć kilka palców.

Gundhalinu wrócił alejką do patrolowca. Jeśli nawet zaszłe wydarzenia kogoś zdziwiły, to nikt o nic nie pytał. Jerusha wiedziała, że wszyscy naprawdę zainteresowani zostali już powiadomieni. Chłopiec jęknął cicho na próbę i położył ręce na piersiach. Otworzył oczy i zaraz je zmrużył w świetle lampy.

— Czy zdołasz usiąść?

Kiwnął głową i wyciągnął ręce. Szarpnęła je i oparła go o ścianę. Na pierś chłopca skąpy wała krew z nosa. Grzebał między wiszącymi mu na szyi sznurami jaskrawych, połamanych paciorków.

— Cholera. Och, cholera… właśnie je kupiłem! — Oczy miał nadal szkliste.

— Nie martw się o opakowanie, skoro towar jest ca… — przerwała na widok bujającego się wśród paciorków zmatowiałego medalu. — Skąd to masz? — zapytała z niezamierzoną natarczywością.

Zacisnął pięść na krążku.

— To moje!

— Nikt temu nie przeczy. Stój! — Kącikiem oczu dojrzała jakiś ruch i wyszarpnęła broń. Leżący najbliżej wylotu alejki jeniec zachwiał się, niemal zdołał się wyprostować pomimo skutych na plecach dłoni. — Padnij i czołgaj się, bo dostaniesz tak jak chłopak. — Położył się na brzuchu, miotając na nią obelgi.

— Chciał… — zaczął chłopiec i przycisnął dłoń do ust. — Chciał… mi obciąć. Chcieli mnie sprzedać! Powiedzieli, że… będę… — Zadrżał.

Patrzyła, jak stara się opanować.

— Niemi nie opowiadają… choć tam, dokąd miałeś trafić, i tak nikt by cię nie zrozumiał. Zresztą, nikogo by to nie obeszło… To niezbyt miła myśl, co? — Łagodnie ścisnęła jego chude ramię. — Tak jednak dzieje się ciągle, tylko że już bez udziału tych poczciwców. Jesteś z innego świata?

Znów chwycił za medal.

— Taa… to znaczy nie. Moja matka jest stąd. Ojciec nie. — Mrużył mocno oczy.

Ukryła zdziwienie.

— Medal masz od niego — stwierdziła rzeczowo, nie interesując się, gdzie go zdobył, węsząc teraz za większym przestępstwem. — Ale wychowałeś się tutaj? Uważasz się za obywatela Tiamat?'

Ponownie potarł usta.

— Chyba tak — powiedział z nutą wahania lub podejrzliwości.

Alejką wracał Gundhalinu; światła ich lamp połączyły się, odganiając cienie.

— Zaraz po nich przyjadą, pani inspektor. — Kiwnęła głową. — Jak się czujesz? — zapytał chłopca.

Ten zapatrzył się w ciemną, pomarszczoną twarz Gundhalinu, zapominając na chwilę o właściwych manierach.

— Chyba dobrze. Dziękuję… dziękuję — Zwrócił głowę w stronę Jerushy i napotkawszy jej wzrok, spuścił oczy, by znów je zaraz podnieść. — Sam nie wiem jak… mogę tylko… podziękować.

— Chcesz się nam odwdzięczyć? — Uśmiechnęła się, gdy kiwnął głową. — Bardziej uważaj, gdzie chodzisz. Przysięgnij też podczas nagrywanego przesłuchania, że jesteś obywatelem Tiamat. — Zwróciła się do Gundhalinu. — Nie tylko porwanie i napad, lecz i próba zabrania obywatela planety obłożonej zakazem. Czuję się coraz lepiej.

Gundhalinu wybuchnął śmiechem.

— A niektórzy coraz gorzej. — Wskazał głową na pojmanych.

— Co to znaczy? — Chłopiec dźwignął się na nogi i oparł ciężko o ścianę. — Czy nigdy nie będę mógł wyjechać na inną planetę, choćbym tego chciał?

Gundhalinu podtrzymał go wyciągniętą ręką.

Jerusha spojrzała na zegarek.

— Tobie może się udać, bo masz ojca nie stąd; jeśli tylko zdołasz tego dowieść. Gdy odlecisz, nie będziesz mógł oczywiście nigdy tu wrócić… Musisz się poradzić prawnika.

— Dlaczego pytasz? — zainteresował się Gundhalinu. — Gdzieś się wybierasz?

Chłopiec spojrzał nieprzyjaźnie.

— Może kiedyś zechcę. Dlaczego nas nie wypuszczacie, skoro sami tu przylatujecie?

— Ponieważ twoja kultura nie osiągnęła dostatecznego stopnia dojrzałości — wyrecytował Gundhalinu.

Chłopiec spojrzał wymownie na pozaziemskich jeńców, a potem na Gundhalinu, który przyjął to grymasem.

Jerusha włączyła urządzenie zapisujące.

— Jeśli pozwolisz, zarejestrujemy kilka rzeczy. Potem zabierzemy cię do ośrodka medycznego, by…

— Nie trzeba. Czuję się dobrze. — Chłopiec wyprostował się i obciągnął ubranie.

— Sam wiesz, że raczej nie jesteś w stanie ocenić się właściwie. — Spojrzała ostro w jego pałające oczy. — Ale to twoja sprawa. Jeśli wolisz, idź do domu się przespać. W każdym razie musimy wiedzieć, gdzie cię można w razie czego znaleźć. Wymień swoje nazwisko.

— Sparks Dawntreader Letniak.

— Letniak? — Z opóźnieniem wyczytała zawahanie się jego głosu. — Od jak dawna jesteś w mieście, Sparks?

Wzruszył ramionami, uciekając wzrokiem.

— Niezbyt długo.

— Hmm. — To wiele tłumaczy. — Dlaczego przybyłeś do Krwawnika?

— Czy to też sprzeczne z prawem? — zapytał głosem ociekającym sarkazmem.

— Nic o tym nie wiem. — Usłyszała oburzone prychnięcie Gundhalinu. — Czy pracujesz, a jeśli tak, to co robisz?

— Pracuję. Gram na ulicy. — Ręce chłopca zaczęły nagle macać wokół, przeszukując koszulę, pas, powietrze. — Moja piszczałka

Jerusha omiotła ciemne kąty światłem lampy zamocowanej na hełmie.

— To ta?

Chłopiec opadł na ręce i kolana przy jednym z jeńców i podniósł kawałki.

— Nie, nie! — Twarz i dłonie stężały mu z bólu. Pojmany zaśmiał się i otrzymał cios w usta.

Jerusha odciągnęła chłopca.

— Wystarczy, Letniaku… Wpadłeś w niezłą kabałę, bo nikt nie nauczył cię reguł. I nie nauczy, w tym rzecz. Póki jeszcze możesz, wracaj na swe spokojne, nie znające upływu czasu wyspy. Wracaj do domu, Letniaku… i odczekaj pięć lat. Po Zmianie będziesz tu u siebie.

— Wiem, co robię.

Diabła tam wiesz, pomyślała, patrząc na jego posiniaczoną twarz i ściskaną w dłoniach połamaną piszczałkę.

— Skoro brak ci teraz środków utrzymania, mogę cię oskarżyć o włóczęgostwo. Chyba że w ciągu dnia opuścisz miasto. — Wszystko, bylebyś wrócił na statek i odpłynął, nim Krwawnik pochłonie następne życie.

Chłopak patrzył z niedowierzaniem. Potem opanował go gniew i wiedziała już, że przegrała.

— Nie jestem włóczęgą! Wytwórczyni masek z Alei Cytrynowej. Mieszkam tam.

Jerusha usłyszała nadjeżdżający patrolowiec i tupot nóg w alejce.

— Dobra, Sparks, skoro masz gdzie mieszkać, możesz chyba wrócić do domu. — Tylko że tego nie zrobisz, idioto. — Ciągle jednak potrzebne mi są nagrane zeznania ofiary, by na dobre załatwić te pijawki. Wstąp jutro na komendę policji, przynajmniej tyle możesz dla mnie zrobić.

Chłopiec kiwnął głową i ruszył alejką. Nie spodziewała się go więcej zobaczyć.

6

— Jak to nie wiesz, co się stało z chłopcem? — Arienrhod wychyliła się z miejsca, patrząc na łysą kopułę pochylonej głowy kupca. Jak szpony zacisnęła palce na miękkich podpórkach wygodnego fotela.