— Nie wiem, jak to robisz. Jak możesz tworzyć taką różnorodność masek, żadna się nie powtarza? Przecież ledwo… — Umilkł, ciągle niepewny swych słów pomimo jej zachęcań.
— …odróżniam czerwone pióro od zielonego? — Uśmiechnęła się i uniosła głowę, spoglądając na niego ciemnymi oknami swych oczu i czujnikiem wzrokowym na otaczającej czoło opasce. — Cóż, na początku nie było to łatwe. Pragnęłam jednak się uczyć, czułam potrzebę stworzenia samej czegoś pięknego. Nie mogłam malować ani rysować, lecz to w istocie bliższe jest rzeźbie, wymaga dotyku, wyczucia rodzaju powierzchni. Musisz też wiedzieć, że jest to rzemiosło dziedziczone w rodzinie Ravenglass, podobnie jak i ślepota. Urodzenie się niewidomą, a potem uzyskanie połowicznego wzroku — niekiedy sądzę, że takie połączenie wiedzie do szczytów wyobraźni. Wszystkie formy są cenne i wspaniałe… dostrzegasz w nich to, co chcesz zobaczyć. Mam dwie siostry, które także są ślepe i mają w mieście własne sklepy. Również wielu moich krewnych robi to samo, choć nie wszyscy są niewidomi. Trzeba mieć wiele energii twórczej, by mieć pewność, że zrobiło się maskę odpowiednią dla każdego hulaki, który na następnym Święcie będzie tańczył na tych ulicach. A wiesz co? — Uśmiechnęła się z dumą. — Moje są najlepsze ze wszystkich. Ja, Fate Ravenglass Zimak, zrobię maskę dla Królowej Lata. Podaj proszę kawałek czerwonego aksamitu.
Sparks przekazał jej skrawek tkaniny, wyczuwając ją palcami przy przesuwaniu.
— Ale cała ta praca, dzieło połowy życia, zajaśnieje jednej tylko nocy. Potem przepadnie. Jak możesz to znieść?
— Ponieważ jest to takie ważne dla tożsamości Tiamat jako oddzielnego świata, dla naszego dziedzictwa. Obrzędy Zmiany są tradycją sięgającą zamierzchłych czasów, nim na naszej planecie pojawiła się Hegemonia ze swymi władcami… niektóre wywodzą się z epoki, gdy sami byliśmy tu pozaziemcami…
— Skąd wiesz? — wtrącił. — Skąd wiesz, co się działo, nim pierwsze statki wypłynęły z Wielkiego Sztormu? — Bezwiednie przeszedł na język mitu.
— Wiem tylko to, co usłyszałam w kinie trójwymiaru. — Uśmiechnęła się. — Pozaziemcy mają archeologów, badających pisma i ruiny Starego Imperium. Twierdzą oni, że przybyliśmy tu jako uchodźcy z planety o nazwie Trista po pewnej międzygwiezdnej wojnie, stoczonej pod koniec Starego Imperium. Te fantastyczne oblicza, które zaczęłam tworzyć, jakby były prawdziwe, znajdowały się kiedyś na sztandarach rodów z pierwszych statków, przodków Letniaków i Zimaków. Pewnie poznajesz niektóre z nich; dla Letniaków nadal mają znaczenie. Twoje nazwisko okrętowe, Dawntreader, należy do kilkunastu najstarszych, wiedziałeś o tym? — Sparks pokręcił głową. — Gdy jednak nastała Hegemonia, sprawiła, że zaczęliśmy się wstydzić naszych “prymitywnych” tradycji, tak iż teraz przywołujemy je jedynie podczas Święta, kiedy to tak naprawdę czcimy nie wizytę Premiera, lecz nasze dziedzictwo.
— Och. — Ciągle czuł się niepewny i zmieszany poglądami Zimaków na historię, w której nie było Pani, choć nie przyznałby się do tego nawet przed sobą.
— Ponadto niektóre rzeczy stają się piękniejsze ze względu na swą ulotność. Pomyśl o rozwierających się kwiatach, granej przez ciebie pieśni, o tęczy… pomyśl o uprawianiu miłości.
A gdyby nie by to więcej tęcz… pomyślał Sparks i przygryzł wargę.
— Myślę, że to głupie oglądać się za siebie i żałować tego, co przemija.
— To ludzkie. — Przechyliła badawczo głowę, jakby wsłuchiwała się we własne myśli. — Dla artysty największą radością jest tworzenie czegoś. Gdy czujesz, jak pod twymi dłońmi coś rośnie, rośniesz wraz z tym. Jesteś żywy, przepływa energia. Gdy ustaje, przestajesz rosnąć. Przestajesz żyć. Czekasz na następny akt tworzenia. Nie czujesz tego, grając swą muzykę?
— Tak. — Podniósł swą piszczałkę, przebiegł palcami po cienkich jak włos rysach muszli, przypominających blizny po ranach, śladach jej pracy. Wykonała ją tak dobrze, że nawet dźwięk niemal się nie zmienił. — Chyba tak. Nigdy o tym nie myślałem. Ale sądzę, że tak jest.
— Proszę błękitno-fioletowe skrzydło żuka… dziękuję. Nie wiem, jak sobie radziłam, nim przybyłeś. — Malkin stanął obok biodra Fate i wszedł jej na kolana, przygniatając tkaninę jej luźnej spódnicy.
Sparks roześmiał się; ten stłumiony, kpiący z siebie dźwięk oznaczał, iż wypowiedziane przez nią słowa były przewrotne. Pomimo przepowiedni, jaką wygłosiła przy pierwszym ich spotkaniu, krucha muzyka wysp nie wytrzymała konkurencji niezliczonych przyjemności Labiryntu; śpiewając na rogach ulic, ledwo zarabiał na pożywienie. Wdychał, wciągał z powietrzem drażniącą mieszaninę egzotycznych zapachów dobiegających z sąsiedniej kwiaciarni z roślinami z Newhaven i z samathańskiej restauracji po drugiej stronie alei. Gdyby nie dała mu schronienia w pokoju za sklepem, zamiast spać pod czujnym wzrokiem tysięcy masek, kładłby się na noc do rynsztoka… albo w gorszych miejscach.
Spojrzał na nią, wdzięczny wreszcie, że zmusiła go do pójścia na pozaziemską policję i złożenia oskarżenia na handlarzy niewolników. Pamiętał zdziwienie na twarzy Sinej, która uratowała mu życie, i wyraz winy na własnej. Westchnął. — Czy pozaziemcy naprawdę spakują się i opuszczą Tiamat po następnym Święcie? Porzucą wszystko, co tu mają? Trudno w to uwierzyć.
— Tak, odlecą niemal wszyscy. — Splatała chwost ze złotego sznurka. — Już zaczęli przygotowania, tak jak i my. Gdybyś tu się urodził, wyczuwałbyś zmianę. Czy to cię martwi?
Podniósł wzrok, bo nie spodziewał się tego pytania.
— Ja nie wiem. Wszyscy w Lecie mówili o czekającym nas dniu, o Zmianie; że wtedy przyjdziemy po swoje. Nie znoszę jednak myśli, że pozaziemcy oślepiają Zimę swą chwałę, gdy chcą coś wziąć, a potem uważają, iż mogą o nas po prostu zapomnieć. — Zacisnął dłoń na medalu, wsunął palce w rozcięcie stroju. — Ale…
— Ale dałeś się oślepić tą chwałą, tak jak wszyscy Zimacy. — Przerwała splatanie, by pogładzić srebrzysty grzbiet śpiącego Malkina.
— Ja…
Uśmiechnęła się, obserwując go trzecim okiem.
— Co w tym złego? Nic. Zapytałeś mnie kiedyś, czy żałuję, że nie mogę opuścić naszej planety, skoro gdzieś indziej wyleczyliby mą ślepotę? Uważasz, że muszę żałować, iż mam te czujniki zamiast… iż korzystam z połowicznego wzroku, zamiast pełnego. Mogłabym tak myśleć, gdybym patrzyła na to dobrymi oczyma. Ale patrzę ślepymi… i dla mnie widzą wspaniale.
— Wspaniale. — Sparks oparł się plecami o ścianę sklepu, spojrzał w dół alei. — A po Święcie wszystko się skończy.
— Tak. To ostatnie Święto. Po nim pozaziemcy nas porzucą, a Letniacy znów ruszą na północ, i skończy się życie, jakie znałam zawsze. Tym razem wybór Królowej Dnia odbędzie się rzeczywiście… maska Królowej Lata będzie moim ostatnim i najlepszym dziełem.
— Co zrobisz po zakończeniu Święta? — Zrozumiał nagle, że to pytanie nie jest retoryczne.
— Zacznę nowe życie. — Zaciągnęła ostatni węzeł. — Jak wszyscy inni w Krwawniku. To dlatego nazywamy to Zmianą. — Uniosła ukończoną maskę jak ofiarę dla ludzi przechodzących aleją. Sparks zobaczył, jak niektórzy patrzą na nią i uśmiechają się.
— Dlaczego nazwali cię Fate (los)? Twoi rodzice.
— Matka. Nie domyślasz się? Dla tego samego powodu, dla którego nosisz imię Sparks (Iskierki). Dzieci radości otrzymują szczególne imiona.