— To znaczy, dwa Święta temu? Kiwnęła głową.
— To ciężkie brzemię nosić całe życie takie imię. Bądź rad, że nie musisz.
Roześmiał się.
— Dostatecznie ciężko jest być w Krwawniku “Letniakiem”. To jak kotwica, przeszkadzająca mi w dostaniu się gdziekolwiek. — Podniósł znów piszczałkę i przytknął do ust; lecz odłożył, gdy u wejścia do alei rozległ się przekazywany z ust do ust pomruk zdziwienia.
— Co tam się dzieje? — Fate odłożyła maskę, bezwiednie marszcząc czoło.
— Ktoś idzie aleją. Ktoś bogaty. — Domyślił się tego po strojach, nim jeszcze dostrzegł twarze nadchodzących wąską uliczką obcych. Na orszak składało się kilku mężczyzn i kobiet, lecz patrzył tylko na prowadzącą go postać. Bogactwo egzotycznych szat nagle przestało mieć dla niego znaczenie, gdy ujrzał wyraźnie jej twarz…
— Sparks? — Dłoń Fate znalazła jego ramię i zacisnęła się na nim.
Nie odpowiedział. Wstał powoli, czując jak wokół odpływa świat, aż został sam w pustej przestrzeni wraz z… — Moon (Księżyc)!
Stanęła, z uśmiechem, poznając go, i czekała, aż do niej podejdzie.
— Moon, co tu…
Otoczyli go jej towarzysze, złapali za ręce, odciągnęli.
— Co się z tobą stało, chłopcze? Ważysz się zbliżyć do Królowej?
Uniosła dłoń, nakazując go puścić.
— W porządku. Przypomniałam mu kogoś innego, to wszystko… Czy nie mam racji, Sparksie Dawntreaderze Letniaku?
Wszyscy patrzyli na nią, lecz nikt z równą mu niewiarą w oczach. Była Moon, była Moon… ale też i nie Moon. Pokręcił głową. To nie Moon. To Królowa… A więc stoi przed nim Królowa Śniegu, Królowa Zimy. Zakłopotany, niemal przerażony, upadł przed nią na kolana.
Schyliła się, wzięła go za rękę i podniosła.
— To nie jest konieczne. — Uniósł głowę i zobaczył, że wpatruje się w jego twarz z taką siłą, że aż się zarumienił i odwrócił wzrok. — Jakże rzadko spotyka się Letniaka potrafiącego coś uszanować. Kogo to tak bardzo ci przypominam, że widzisz ją, zamiast mnie? — Nawet głos jest taki sam; choć coś w nim z niego kpi.
— Moją kuzynkę, Wasza Wysokość. Moją kuzynkę Moon. — Przełknął ślinę. — S-skąd wiedzieliście, kim jestem?
Roześmiała się.
— Nie pytałbyś o to, gdybyś był Zimakiem. Nic w mieście nie uchodzi mej uwadze. Na przykład doszły mnie słuchy o twym niezwykłym talencie muzycznym. Tak naprawdę przyszłam tu, by cię spotkać. By poprosić cię o pójście do pałacu i zagranie dla mnie.
— Mnie? — Sparks przetarł oczy, nagle zwątpiwszy, czy na pewno nie śpi. — Ależ nikt nie chciał słuchać mego grania… — Poczuł, jak w na wpół pustej kieszeni brzęczy mu kilka zarobionych tego dnia monet.
— Słuchają właściwi ludzie. — Dobiegł go z tyłu głos Fate. — Czy nie mówiłam ci, że tak będzie?
Wzrok Królowej powędrował do tyłu w ślad za jego wzrokiem.
— Co tam, maskarko? — zapytała. — Jak idzie ci praca? Czy zaczęłaś już maskę Królowej Lata?
— Wasza Wysokość. — Fate z powagą skłoniła głowę. — Dzięki Sparksowi praca idzie mi lepiej niż zazwyczaj. Za wcześnie jednak na Królową Lata. — Uśmiechnęła się. — Nadal panuje Zima. Troszczcie się o mego muzykanta. Nie chciałabym go stracić.
— Dostanie najlepszą opiekę — powiedziała miękko Królowa.
Sparks wszedł na werandę, podniósł piszczałkę i wsunął ją do sakiewki przy pasie. Potem nagle chwycił dłonie Fate i pochylił się ponad tacami, by pocałować ją w policzek.
— Przyjdę cię odwiedzić.
— Jestem tego pewna. — Kiwnęła głową. — Teraz nie pozwól czekać swej przyszłości.
Wyprostował się i ruszył za Królową, mrugając oczyma, bo rzeczywistość mieszała mu się z marzeniami. Dworzanie władczyni otoczyli go jak płatki obcego kwiatu i zabrali wraz z nią.
9
— Chcę poprosić, by mnie zabrał. Nie mogę dłużej czekać. To trwa już za długo. — Moon stała w oknie chaty swej babki, patrząc na wioskę przez nierówne szyby. Jej matka siedziała przy ciężkim drewnianym stole, na którym babcia czyściła rybę. Odwrócona do nich plecami dziewczyna czuła wstyd, że potrzebuje takiej podpory swego zdecydowania. — Kupiec wróci dopiero za kilka miesięcy. Pomyślcie, ile czasu wtedy minie od wezwania mnie przez Sparksa.
I tak wróciła do domu o miesiąc za późno; handlarz, który dostarczył wiadomość, zdążył już odpłynąć. Zacisnęła do białości ręce na drewnianym parapecie pełnym muszli, które zbierała w dzieciństwie wraz ze Sparksem. Za rzadko docierają na tą odległą wyspę statki z Krwawnika; najbliższym miejscem, w którym może jakiś znaleźć, jest zatoka Shotover na granicy z Zimą, a tak długiego rejsu nie może dokonać samotnie.
Jednakże na polach nad wioską jakiś obcy pracował teraz przy naprawie latającego statku, przypominającego ten, który widziała w jednym z transów. Nie był on Zimakiem, lecz pozaziemcem, pierwszym, jaki pojawił się na Neith, człowiekiem o mosiężnej skórze i dziwnych, zapadniętych oczach. Jego latający statek miał przymusowe lądowanie; tamtego ranka, wraz z rozpytującymi się gorączkowo mieszkańcami wioski, patrzyła, jak spada z nieba. Z ulgą i odrobiną dumy ze swej wiedzy powiedziała im, co to jest i że nie powinni się bać.
Również pozaziemiec wydał się doznać ulgi, że miejscowi na tyle znają się na technice, by nie wpadać w panikę. Słuchając go, Moon zrozumiała, że jest równie zaniepokojony swą obecnością wśród tutejszych, co i oni. Wszyscy odeszli po jego szorstkim odganianiu i pozwalali obcemu spokojnie pracować w nadziei, iż szybko zniknie, jeśli nie będą na niego zwracać uwagi.
Musiała coś zrobić, nim zniknie. Na pewno zdąża do Krwawnika, wszyscy pozaziemcy tam przebywają. Gdyby tylko mógł ją zabrać ze sobą…
— Ależ Moon, jesteś teraz sybillą — zaoponowała jej matka.
Odwróciła się, rozzłoszczona swym lekkim poczuciem winy.
— Nie porzucę mych obowiązków! Sybille są potrzebne wszędzie.
— Nie w Krwawniku. — Głos matki stał się bardziej napięty.
— Nie o twoją wiarę się boję, Moon, ale o bezpieczeństwo. Jesteś teraz córką Morza. Wiem, że nie mogę ci zabronić kierować własnym życiem, ale w Krwawniku nie chcą sybilli. Gdyby się dowiedzieli, kim jesteś…
— Tak. — Przygryzła wargi na wspomnienie Danaquila Lu. — Wiem o tym. Schowam tam koniczynkę. — Podniosła ją na łańcuszku i skryła w dłoni. — Dopóki go nie znajdę.
— Źle zrobił, prosząc cię o przybycie. — Matka wstała i zaczęła chodzić wokół stołu. — Musi wiedzieć, że naraża cię na niebezpieczeństwo. Nie uczyniłby tego, gdyby o ciebie dbał. Zaczekaj, aż przypłynie do ciebie, zaczekaj, aż dojrzeje i przestanie myśleć tylko o sobie.
Moon pokręciła głową.
— Mamo, mówimy o Sparksie! Nie powiedziałby, że nie może wracać, gdyby nie był w kłopotach. Nie prosiłby, bym przybyła, gdyby mnie nie potrzebował. — A już raz go zdradziłam. Znów wyjrzała przez okno. — Znam go. — Podniosła muszlę. Kocham go.
Obok stanęła matka, wyczuwała wahanie, które nawet jej nie pozwalało zbliżyć się całkowicie.
— Tak, znasz. — Matka spojrzała na babcię, siedzącą przy stole i skupioną wyłącznie na oskrobywaniu łusek. — Znasz go lepiej niż ja. Znasz go lepiej, niż znam ciebie. — Matka dotknęła jej ramienia i obróciła, tak iż patrzyły na siebie. Przez chwilę Moon widziała w jej oczach lęk i rozpacz. — Moja córka to sybilla. Choć jesteś dzieckiem mego serca i ciała, to czasami wydaje mi się, że wcale cię nie znam.