— Nie sięgaj po to, panienko, zauważyłem cię. — Wyciągnął rękę, dostrzegła coś nieznanego w jego dłoni. — Połóż to na podłodze, powolutku.
Niepewna groźby, dokończyła wyciąganie noża. Niecierpliwie machnął ręką i wypuściła zakrzywione ostrze. Podszedł, by je podnieść.
— Czego chcesz? — zapytała, a piskliwość głosu zdradziła, jak bardzo się lęka.
— Wyjdź, Silky. — Mężczyzna spojrzał na drzwi, nie zwracając uwagi na jej pytanie. Jedyną odpowiedzią, jaką uzyskał, były niezrozumiałe syki. Nieznajomy uśmiechnął się bez wesołości.
— Tak — powiedział — równie mało cieszy się na spotkanie z tobą, co i ty. Wyjdź i pokaż się jej.
Istota wynurzyła się ostrożnie zza drzwi. Dłonie Moon zacisnęły się na zwierzęcych główkach oparcia krzesła. Na widok stwora pomyślała nagle o ożywającym herbie rodziny.
— Nie… nie mam pieniędzy.
Mężczyzna spojrzał na nią dziwnie i wybuchnął śmiechem.
— Och, rozumiem. No to płyniemy na razie tą samą łódką, choć z innych powodów. Zachowuj się spokojnie, a nic ci się nie stanie.
— Cress! Co u diabła się tu dzieje? — Do sali weszła niespodzianie trzecia obca postać, tym razem ludzka. Moon ujrzała niską, pulchną kobietę o granatowoczarnej skórze i srebrzystych włosach, która stanęła, zaskoczona. — Mój drogi, nigdy nie zaciągniesz dziewczyny na randkę, mierząc do niej z pistoletu — powiedziała łagodnie, przypatrując się Moon bez uśmiechu.
Jasnowłosy tym razem się nie roześmiał.
— Nie wiem, co wie, Elsie, ale nie powinno jej tu być.
— Na pewno. Kim jesteś, dziewczyno? Co tu robisz? — Wydawała się pytać z czystej uprzejmości, choć stalowym głosem.
— Przyjacielem… jestem przyjacielem Ngeneta Miroe. A ty jesteś Elsevier, z którą miał się spotkać? — Moon przejęła inicjatywę, ujrzawszy, że jej odpowiedzi trafiają. — Poszedł cię szukać. Mogę po niego pójść… — Spojrzała w stronę drzwi.
— To niepotrzebne. — Kobieta machnęła ręką, a mężczyzna opuścił broń i schował ją do kieszeni, w której zniknął nóż Moon. Oboje lekko się odprężyli. — Zaczekamy z tobą. — Widmowa istota zasyczała coś z niemal ludzkim tonem pytania. — Silky chce wiedzieć, co go zatrzymało.
— Kłopoty z silnikiem — powtórzyła mechanicznie Moon. Wyprostowała się, nadal trzymając krzesło.
— Aha. To wszystko wyjaśnia. — Moon odniosła wrażenie, że w głosie starszej pani nie ma pełnego zadowolenia. — Nie musimy chyba czekać na stojąco, prawda? Moje stare kości skrzypią na samą myśl o tym. Usiądź, moja droga, wszyscy siądziemy przy ogniu i trochę się zapoznamy. Cress, przyniesiesz nam piwa?
Moon patrzyła niechętnie na zbliżającą się do stolika kobietę i potwora. Istota przykucnęła jednak na podłodze poza zasięgiem jej nóg z opuszczonymi oczyma i ciałem lśniącym od blasku. Płaskie macki przesuwały się po obmurówce kominka rytmicznymi, hipnotyzującymi ruchami, niektóre były okaleczone, pokryte starymi bliznami. Kobieta przyciągnęła sobie krzesło i usiadła obok Moon z mającym ją ośmielić uśmiechem. Odpięła swój o wiele za duży płaszcz, ukazując prosty, pomarańczowy strój, równie jaskrawy co zieleń spodni Cressa.
— Musisz wybaczyć Silky'emu, że nie siądzie z nami do stołu; obawiam się, że niezbyt ufa nieznajomym.
Moon okrążyła powoli swe krzesło i usiadła. Mężczyzna przyniósł trzy kufle piwa, jeden postawił na obmurówce. Moon patrzyła, jak morski demon gładzi go nigdy nie spoczywającymi nieruchomo mackami, unosi i wychyla. Sama wzięła swój i zaczęła pić długimi łykami. Mężczyzna usiadł naprzeciw.
— Musisz wciągać osad, panienko — rzekł z uśmiechem.
Starsza kobieta cmoknęła ganiąco i także zabrała się do piwa.
— Nie szkodzi. Opowiedz nam o sobie, kochana. Chyba jeszcze nie zdradziłaś nam swego imienia. Ja rzeczywiście jestem Elsevier, a to Cress. Tam masz Silky'ego, partnera… handlowego mego zmarłego męża. Oczywiście tak naprawdę nazywa się inaczej, ale nie potrafimy wymówić jego imienia. To dillyp z Tsieh-pun; z innej planety, tak jak i my — dodała spokojnie. — Jesteś… koleżanką Miroe?
— Nazywam się Moon i… — zawahała się, świadoma ich niedomówień. Ciągle im nie ufała, nie wiedziała, co będzie gorsze, kłamstwo czy prawda. — Spotkaliśmy się przypadkiem. Podrzucił mnie do Shotover.
— I przyprowadził tutaj? — Cress pochylił się z grymasem. — Tak po prostu. Co ci powiedział?
— Nic. — Moon odsunęła się od niego w stronę kobiety. — Nie obchodzą mnie wasze sprawy. Jadę do Krwawnika. Powiedział… że zrozumiesz — zwróciła się do Elsevier, spojrzała w zmrużone oczy barwy indyga, otoczone siatką starczych zmarszczek.
— Co zrozumiem?
Moon odetchnęła głęboko i wyciągnęła spod swetra oznakę sybilli.
— To.
Elsevier była wyraźnie zaskoczona, Cross odchylił się w krześle, istota przy kominku syknęła pytająco.
— To sybilla! — odpowiedział mężczyzna.
— O…! — mruknęła Elsevier, niemal westchnęła. — Jesteśmy zaszczyceni. — Spojrzała na pozostałych, Cress kiwnął głową. — Wiem, że ta połowa Tiamat nie jest najlepszym miejscem dla sybilli. Miroe lubi się wtrącać w takie sprawy. — Uśmiechnęła się nagle szczerze, ale i z wielkim zmęczeniem. — Nic mi nie jest. Widząc cię taką młodą i mądrą, poczułam się stara i głupia.
Moon spojrzała na jej palce zaciskające się na blacie.
— Jestem jedynie naczyniem mądrości Pani — z roztargnieniem powtórzyła tradycyjne słowa. To pozaziemcy, a mimo to, podobnie jak Miroe, okazują jej szacunek bliski lękowi i poważaniu Letniaków. — Nie, nie myślałam, że pozaziemcy wierzą w potęgę Pani. Wszyscy mówią, że to przez was Zimacy nienawidzą sybille. Czemu nie nienawidzicie mnie?
— Nie wiesz? — spytał zaskoczony Cress. Spojrzał na Elsevier i na obcą istotę przy kominku. — Nie wie, kim jest.
— Oczywiście, Cress. Hega stara się zachować tę planetę w ciemnocie technicznej, a sybille są latarniami wiedzy. Ale tylko dla tych, którzy potrafią korzystać z ich światła — powiedziała Elsevier, pociągając w zamyśleniu piwo. — Możemy przynieść temu światu małe odrodzenie, nasz złoty wiek. Wiesz co, Cress, możemy być najbardziej niebezpiecznymi ludźmi, którzy kiedykolwiek odwiedzili tę planetę…
— Jak to nie wiem, kim jestem? — skrzywiła się lekko Moon. — Jestem sybillą. Odpowiadam na pytania.
Elsevier przytaknęła.
— Ale nie na te właściwe. Dlaczego jedziesz do Krwawnika, choć może cię tam spotkać wyłącznie nienawiść?
— Muszę. Muszę odnaleźć kuzyna.
— To jedyny powód?
— Tylko on się liczy. — Spojrzała na koniczynkę.
— A więc szukasz nie tylko krewniaka?
— Tak.
— Kochanka? — spytała bardzo łagodnie.
Kiwnęła głową, przełykając nagłą kulkę w gardle.
— Tylko jego kocham i będę kochać. Choćbym nigdy go nie znalazła…
Elsevier wyciągnęła zesztywniałą ze starości rękę i położyła na jej dłoni.
— Tak, kochanie, wiem. Dla niego przejdziesz boso po ogniach piekieł. Ciekawa jestem, co tak go różni od wszystkich innych…?
Cress patrzył na nią, umknęła mu wzrokiem.
Moon potrząsnęła głową. Co go różni ode mnie?
— Jesteś z Krwawnika? — zapytała. — Może go widziałaś. Ma rude włosy…