Выбрать главу

— Silky, idź do sterów.

Obcy szedł przed nimi, gdy prowadziły Cressa do następnej kabiny, opuściły go tam na koję.

— Wsadził jej nóż do kieszeni! Drogi chłopcze, sam wiesz, jak bardzo głupio zrobiłeś. — Elsevier ucałowała swe palce i położyła je lekko na jego oczach.

— Jestem astrogatorem, a nie… najemnym mordercą. Skąd mogę… się na tym znać? — Zakaszlał, w kąciku ust pokazała mu się krew, ściekła po policzku w stronę ucha.

Elsevier cofnęła się, gdy na koję opuściła się przezroczysta, przydymiona kopuła, zasłaniając go przed ich wzrokiem.

— Spij dobrze — powiedziała to tonem błogosławieństwa, ale na nie wypowiedziane pytanie Moon odpowiedziała pokręceniem głowy. — Nie. To utrzyma go przy życiu, dopóki nie zdołamy sprowadzić mu pomocy. — Jej twarz zmieniła wyraz. — Jeśli tylko zdołamy wydostać się poza atmosferę, nim Sini ściągną na nas pomstę niebios. Zapnij się, moja droga, przyspieszenie może być za pierwszym razem nieprzyjemne. — Minęła Moon i zasiadła w wyściełanym, prostym fotelu znajdującym się przed deską rozdzielczą. Obcy siedział na drugim miejscu, macki miał zawieszone nad tablicą ze światełkami. Przed nimi szerokie okno z grubego szkła ukazywało inny widok złomowiska. Moon zasiadła w trzecim stojącym pionowo fotelu i niepewnie zacisnęła pasy. Obcy zapytał o coś gardłowo.

— A co innego mogę zrobić? — odparła ostro Elsevier. — Nie możemy zostawić jej policji; to przecież sybilla. Nie po tym, jak walczyła o me ocalenie — wiesz, co robią… Wznoszenie!

Pochyloną do przodu, słuchającą Moon szarpnął do tyłu napór niewidocznej fali. Odetchnęła głęboko ze zdumienia, powtórzyła to, gdy nacisk zaczął narastać, wypierając powietrze z jej płuc. Walczyła o nie jak tonąca, lecz z równym powodzeniem. Z jękiem niedowierzania opadła w nadymające się krągłości. Pomiędzy przednimi fotelami nie widziała już złomowiska ani w ogóle ziemi, lecz tylko gwiazdy. Na jej oczach księżyc jak kamień przeleciał przez okno i zniknął. Moon zamknęła oczy, poczuła, jak coś ją wciąga w koszmarny wir, bezdenny i czarny.

Jednakże między zalewającymi ją wodami strachu odnalazła pamięć innego mroku, bardziej całkowitego i absolutnego niż wszelkie widziane przedtem — czarne serce Przekazu. Przekazu… to przypomina Przekaz. Uczepiła się tej kotwicy, poczuła, jak przytłaczający ciężar znajomego stanu zwalnia wirowanie lęku. Skupiła świadomość na uporządkowanych rytmach umysłu i ciała, łączących ją cienką nicią z rzeczywistością, powoli zapadła w cierpliwe trwanie.

Znowu otworzyła oczy, za oknem nadal widziała gwiazdy; przekręciła głowę, by spojrzeć na pobliską ścianę pokrytą jarzącymi się odczytami. Starała się niczego nie dotykać. Rozpoznała głos Elsevier, napięty, ledwo słyszalny, i odpowiadającej obcej istoty; oba były dla niej równie niezrozumiałe.

— …Sprawdzone. Jeszcze nie ma alarmu śledzenia. Mam nadzieję, że nie mają przekaźników… nim je wezwą, możemy być już bezpieczni… Czy tarcze są zielone? Silky odpowiedział niepojętym głosem obcego.

— Też na to liczę… ale bądź gotów przełączyć moc.

(Odpowiedź.)

— Zgadza się, mamy tłumienie. A zresztą szukają głównie przylatujących za słabo rozglądają się za innymi… Modlę się o to.

(Odpowiedź.)

Słaby chichot.

— Oczywiście… Ile czasu minęło?

Moon znowu zamknęła oczy, pocieszona przestała się przysłuchiwać. Jakimś sposobem lecą w tej okutej metalem kabinie; ale w niczym nie przypomina to jej lotu z Ngenetem. Zastanawiała się czemu i jak, rozmyślała mgliście, czy wygląda to na podróż pozaziemskim statkiem gwiezdnym,… Nagle otworzyła oczy.

— Elsevier!

— Tak… Moon, dobrze się czujesz?

— Co robimy…? Dokąd lecimy? — Dyszała, łapiąc powietrze.

— Uciekamy… jaki mamy czas?

(Odpowiedź.)

— Wyleźliśmy z nory! — Stłumiony śmiech triumfu. — Odcięcie zasilania… lepiej oszczędźmy resztki na spotkanie.

Ściskające Moon imadło zniknęło równie nagle, jak się pojawiło. Przeciągnęła się. Gdy zgniatający ciężar wypuścił ją spod siebie, poczuła się, jakby nie miała ciała, była banieczką unoszącą się na wodach morza… uleciała znad wyściełanego fotela przytrzymywana tylko pasami. Spojrzała z przestrachem w dół, chwyciła za rzemienie.

— Och, Silky. Staję się na to za stara. To nie jest życie dla cywilizowanego człowieka.

(Odpowiedź.)

— Oczywiście, to właśnie sedno sprawy! Nie myślisz chyba, że ciągnę pracę TJ tylko dla pieniędzy? Na pewno nie dla dreszczu emocji — mruknęła Elsevier. — Ale i tak nie będzie następnych wypraw. Na tej nie zarobiliśmy złamanego miedziaka, wszystkie towary zostały na pokładzie… Ach, biedny Miroe! Bogowie wiedzą, co się z nim stanie. — Rozległ się odgłos otwieranej klamry; Moon zobaczyła wznoszącą się nad oparciem fotela srebrzystą głowę Elsevier. — My już nigdy się nie dowiemy. — Kobieta odwróciła się, by na nią spojrzeć. — Moon, dobrze się…

— Nie martw się! — Moon uniosła zdumione oczy. — To obecność Pani. Pokój wypełnia Morze, to dlatego się unosimy… To cud.

Elsevier uśmiechnęła się do niej z lekkim smutkiem.

— Nie, moja droga, jego brak. Jesteśmy poza zasięgiem twej bogini, poza zasięgiem twego świata. Po prostu tak daleko nie sięga jego grawitacja. Podejdź tu i zobacz, o czym mówię.

Moon odpięła się niepewnie i odepchnęła od fotela. Elsevier rzuciła się i chwyciła ją za nogę, nim walnęła w znajdujący się nad jej koją stożek, podobny do tego, który chronił Cressa.

— Spokojnie! — Elsevier przyciągnęła ją do okna i wskazała w dół. Poniżej nich unosiła się zakrzywiona kula Tiamat, niby nakrapiana pianą bańka przejrzystego błękitu, odbijająca się od ściany gwiazd.

W głębi duszy wiedziała, co zobaczy, gdy jednak podpłynęła do okna, ujrzany w nim widok przewyższył wszystko, co sobie wyobrażała. Mogła jedynie sapać:

— Piękne… piękne… — Przycisnęła dłonie do zimnej szyby.

— Zaczekaj, aż miniemy Czarne Wrota i zobaczysz, co jest za nimi.

— Och, tak… — W jej umyśle zakiełkowało ciemne ziarno wątpliwości. Oderwała oczy, odwróciła głowę. — Czarne Wrota? To przecież przez nie pozaziemcy lecą do innych światów… — Spojrzała znowu na swą planetę, która kiedyś wydawała się jej tak ogromna i różnorodna, a teraz leży u jej stóp jak pływak sieci z niebieskiego szkła. — Nie… nie mogę z tobą lecieć przez Wrota. Muszę się dostać do Krwawnika. Muszę znaleźć Sparksa. — Odepchnęła się mocno od okna, złapała za oparcie fotela Silky'ego. — Czy teraz zabierzesz mnie z powrotem? Czy możesz wysadzić mnie? Wysadzisz w porcie gwiezdnym?

— Zabrać cię z powrotem? — Między niebieskofiołkowymi oczami Elsevier pojawiła się zmarszczka; przycisnęła dłoń do ust. — Och, Moon, moja droga… Boję się, że nie rozumiesz. Widzisz, nie możemy cię odwieźć. Wykryliby nas, a zresztą mamy mało energii… nie możemy tam wrócić. Niestety, gdy mówiłam ci o Wrotach, nie była to propozycja.

12

— Jest pan właścicielem tego pojazdu? — Jerusha stała na końcu nabrzeża obok latającego statku, oddech zamarzał jej w chłodnym nocnym powietrzu. Wyładowywała swój zły humor na wysokim mężczyźnie, który opierał się o burtę z tą samą udawaną pewnością siebie, co przemytnicy techu w barze. Z tyłu Gundhalinu kołysał się na piętach z ledwo powstrzymywanym gniewem.