Sparks wpadł na zatrzymującą się Moon.
— Uważaj, rybi móżdżku! — Wzbili nogami chmurę piasku.
Złapała go mocno, by utrzymać równowagę, powstrzymując oburzenie Sparksa wzmocnionym przez zdumienie chwytem. Wyrwał się i stanął, opadła sieć, zapomniana jak wioska, zatoka, powitanie. Moon skubała dół zrobionego w domu swetra, splatając palce z ciężką, rdzawoczerwoną przędzą.
Nieznajoma uśmiechała się do nich, jej rozjaśniona, owalna twarz, śniada od wiatru, wystawała nad starą szarą kurtką, grubymi portkami i niezgrabnymi butami noszonymi przez wyspiarzy. Nie była jednak ani z Neith, ani z żadnej innej wyspy…
— Czy… czy wyszłaś z Morza? — wydyszała Moon. Sparks stanął obok.
Kobieta wybuchnęła śmiechem, który rozbił jak szybę wrażenie niesamowitości.
— Nie… tylko je przebyłam, na statku.
— Czemu? Kim jesteś? — zapytali razem.
Odpowiadając im obojgu, kobieta wyciągnęła zawieszony na łańcuszku medalion — w drucianej koniczynce, jakby splecionej z haczyków do wędki, błyszczało ponurym, mrocznym pięknem gadzie oko.
— Czy wiecie, co to jest? — Opadła jednym kolanem na piasek, wyrzucając przed siebie czarne warkocze. Dzieci podeszły bliżej, by się przyjrzeć.
— Sybilla… ? — szepnęła nieśmiało Moon, widząc kątem oka, jak Sparks ściska swój medal. Potem patrzyła tylko na kobietę, wiedząc, dlaczego jej ciemne, zniewalające oczy zdają się otwierać na nieskończoność. Sybille były ziemskimi wyrazicielami nadprzyrodzonej mądrości, wybranymi przez samą Panią, potrafiącymi dzięki swemu charakterowi i wyszkoleniu wytrzymać trudy świętych odwiedzin.
Kobieta przytaknęła.
— Jestem Clavally Bluestone Letniak. — Przycisnęła dłonie do skroni. — Pytajcie, a odpowiem.
Milczały, oszołomione świadomością, że może odpowiedzieć na każde pytanie, jakie tylko przyjdzie im do głowy, że ustami Clavally odezwie się sama Pani, wprawiając sybillę w trans.
— Żadnych pytań? — Porzuciła formalności, odpędzając je dobrym humorem. — Powiedzcie więc, kim jesteście, skoro wiecie już wszystko?
— Jestem Moon — powiedziała dziewczynka, odrzucając grzywkę. — Moon Dawntreader Letniak. To mój kuzyn, Sparks Dawntreader Letniak… wiem za mało, by pytać o cokolwiek! — dodała żałośnie.
— Ja zapytam. — Sparks podszedł bliżej, wyciągając medal. — Do czego to służyło?
— Wprowadzenie… — Clavally wzięła medal w ręce, krzywiąc się lekko i mrucząc. Jej oczy zmieniły się w zadymione kryształy, skakały dziko jak u śniącego, palce zaciskały się na krążku. — Znak Hegemonii: dwa krzyże w kręgu symbolizującym wieź Kharemough z siedmioma podległymi mu planetami… medal otrzymany za chwalebną służbę podczas powstania Kispah: “Czego inni szukali, ten osiągnął. Naszemu umiłowanemu synowi Temmonowi Ash wini Sirusowi, dnia 9:113:07”. Sandhi, oficjalny język Kharemough i Hegemonii… koniec analizy. — Głowa jej opadła, pchana niewidzialną siłą. Osunęła się wolno na kolana, westchnęła i usiadła. — Już.
— Ale co to znaczył — Sparks spojrzał na krążek bujający się nadal na jego kurtce. Minę miał niepewną.
Clavally pokręciła głową.
— Nie wiem. Pani mówi przeze mnie, a nie do mnie. To Przekaz — tak to już jest.
Sparksowi drżały usta.
— Hegemonia — wtrąciła się szybko Moon. — Co to jest, Clavally?
— Pozaziemcy! — Oczy Clavally rozszerzyły się lekko. — Sami nazywają się Hegemonią. A więc to jest z innej planety… Nigdy nie byłam w Krwawniku. — Znów spojrzała na medal. — Jak to się tu znalazło, tak daleko od portu gwiezdnego i Zimaków? — Popatrzyła na ich twarze. — Jesteście dziećmi radości, prawda? Wasze matki poszły razem na ostatnie Święto i miały szczęście wrócić z wami… i z tą pamiątką?
Sparks przytaknął, bojąc się tak samo logiki dorosłych, jak i transów zsyłanych przez Panią.
— Czyli… mój ojciec nie jest Letniakiem, a nawet nie z Tiamat?
— Tego nie potrafię powiedzieć — odparła Clavally wstając. Moon dostrzegła dziwną troskę, z jaką patrzyła na Sparksa. — Wiem jednak, że dzieci radości są szczególnie błogosławione. Czy wiecie, dlaczego tu jestem?
Pokręciły głowami.
— Czy wiecie, kim chcecie być po dorośnięciu?
— Chcemy być razem — odpowiedziała Moon bez namysłu.
Wywołało to znowu radosny śmiech.
— Dobrze! Wędruję po Nawietrznych, by zwracać się do wszystkich młodych Letniaków, którzy jeszcze nie ułożyli swego życia, przypominać im, że Morzu służyć można nie tylko będąc rybakiem czy rolnikiem, że jak ja mogą czcić Panią, służąc innym ludziom jako sybille. Niektórzy z nas rodzą się ze specjalnym nasieniem w sobie, czekającym, aż dotknie go Pani, pobudzając do wzrostu. Gdy oboje dorośniecie, może usłyszycie Jej wezwanie i popłyniecie na miejsce wyboru.
— Och. — Moon lekko zadrżała. — Chyba słyszę je teraz! — Przycisnęła zimne dłonie do skaczącego serca, w którym kiełkowało nasienie marzenia.
— Ja też, ja też! — krzyczał niecierpliwie Sparks. — Czy możemy popłynąć teraz, razem z tobą, Clavally?
Nagły podmuch wiatru skłonił Clavally do naciągnięcia kaptura kurtki.
— Nie, jeszcze nie. Poczekajcie trochę, aż będziecie pewni wezwania.
— Jak długo?
— Miesiąc?
Położyła ręce na ich drobnych ramionach.
— Raczej kilka lat.
— Lat! — zaprotestowała Moon.
— Wtedy będziecie pewni, że to nie krzyk morskich ptaków słyszycie. Pamiętajcie jednak zawsze, to nie wy wybierzecie Panią, lecz Pani was. — Spojrzała znowu na Sparksa, niemal ostro.
— Zgoda. — To spojrzenie nie spodobało się Moon, śmiało wyprostowała ramię pod dłonią Clavally. — Zaczekamy. I zapamiętamy.
— A teraz — sybilla opuściła ręce — ktoś chyba na was czeka.
Czas zaczął znowu pędzić i pobiegli do wioski, często oglądając się za siebie.
— Moon, pamiętasz, co powiedziała nam na końcu? — Srebrne tony umilkły, gdy Sparks opuścił piszczałkę i przerwał wspomnienia Moon. Mery przestały śpiewać, patrząc na łódź.
— Clavally? — Moon kierowała pływak wokół cypla wbijającego się w wylot zatoki. Linia brzegowa Wyspy Wyboru była równie poszarpana, co znak noszony przez sybille. — To, że czeka na nas moja matka?
— Nie. To, że wybiera Pani, nikt inny. — Sparks spojrzał na linię przyboju, potem znów na nią. — A jeśli… wybierze tylko jedno z nas? Co wtedy zrobimy?
— Wybierze nas oboje! — skrzywiła się Moon. — Jak mogłaby postąpić inaczej? Jesteśmy dziećmi radości — szczęściarzami.
— Ale jeśli nie? — Grzebał w mchu wypełniającym miejsce styku obu połówek drewnianego kadłuba. Nierozrywalne… Skrzywił się lekko. — Nikt nie zostaje sybillą tylko dlatego, że przejdzie próbę, prawda? Możemy sobie teraz przysiąc, że jeśli zostanie wybrane tylko jedno z nas, drugie się wycofa. Dla dobra wybranego.
— Dla dobra nas obojga — przytaknęła Moon. Ale wybierze nas oboje. Nigdy, od tej chwili sprzed wielu lat, nie wątpiła, że przybędzie tu i usłyszy wezwanie Pani. Przez połowę życia było to pragnieniem jej serca, nie miała wątpliwości, że podobnie czuje Sparks, nie pozwalając, by beznadziejne marzenia o gwiazdach odciągnęły go od ich wspólnego celu.
Wyciągnęła ramiona i Sparks wszedł w nie ze smutkiem; złapali się za nadgarstki. Nim się spostrzegła, chwyt przeszedł w objęcie i jej obawy rozwiały się jak poranna mgła.