Teraz jednak pękła nić łącząca go z Letnią połową życia. Moon odeszła. Przepadła. Nie ma już po co wracać do domu… nigdy nie rozwikłają supłów, w jakie zmienili swą przyszłość. Nigdy więcej jej nie zobaczy; nigdy więcej się przy niej nie położy, jak wtedy, gdy pierwszy raz spoczął u jej boku na splecionym chodniku przy piecu. Za ścianami w mroku północy szumiał wówczas i łkał wiatr, a Babcia spała spokojnie w sąsiedniej izbie… Wreszcie przyszły łzy, przekręcił się na bok i schował je w miękkiej ciemności poduszki.
Nie tyle usłyszał, co poczuł czyjąś obecność w pokoju, zimny powiew, gdy ktoś cicho otworzył i zamknął drzwi. Usiadł, wycierając twarz, zaczął wstawać na widok królowej.
Arienrhod położyła mu jednak dłoń na ramieniu i lekko posadziła z powrotem.
— Nie. Dzisiaj nie ma poddanego i władczyni, lecz dwoje ludzi, którzy utracili to, co kochają. — Usiadła przy nim, lejące się fałdy sukni odsłoniły jedną rękę. Była odziana prosto, bez biżuterii, z wyjątkiem naszyjnika z metalowych listków zawieszonych na węźlastym jedwabnym sznurku.
Znów wytarł twarz, usuwając z niej zakłopotanie, lecz nie zażenowanie.
— Nie… nie rozumiem… Wasza Wysokość. — Widząc ją siedzącą obok, wreszcie się zdumiał… — Skąd o niej wiecie? O Moon. O Moon i o mnie?
— Będąc tu tak długo, nadal pytasz, skąd wiem o różnych sprawach? — odparła z uśmiechem.
Spuścił wzrok, ściskając dłońmi kolana.
— Ale… dlaczego o nas? Spośród tylu innych na świecie? Jesteśmy tylko Letniakami.
— Ciągle się niczego nie domyślasz? Spójrz na mnie. — Uniósł oczy. — Przypominam ci kogoś… przypominam ci Moon, prawda? — Kiwnął głową. — Myślisz, że nie wiem. — Dotknęła jego ramienia. — Wiem; widzę, że cię to… trapi. Jest mi bliska, poprzez ciało i krew; bliższa niż ty dla niej.
— Jesteście… — Próbował wyobrazić sobie, jakie pokrewieństwo mogło spowodować aż takie podobieństwo. — Ciocią Moon? Siostrą ojca…
Pokręciła głową, uwalniając mleczne pasmo włosów.
— Moon nie ma ojca… już nie. My też jej nie mamy, ty i ja. Nigdy już nie zdołam się z nią spotkać, lecz była dla mnie równie ważna, równie cenna co dla ciebie. Może nawet bardziej. Kiedyś miałam nadzieję, że znajdzie się w mieście. — Przestała na niego patrzeć, błądziła wzrokiem po zdobnym, zastawionym stoliku przy ścianie.
— Nie przybyłaby — głos miał bezbarwny. — Nie po zostaniu sybillą.
— Tak sądzisz? A dla ciebie? — Nadal trzymała współczująco dłoń na jego ramieniu.
— Byłem dla niej mniej ważny od zostania sybillą — westchnął. — Czemu jednak nie powiedziałaś mi o… niej i tobie, o… nas? — Nie mówił już do Królowej, lecz osoby rozumiejącej jego stratę.
— Powiedziałabym ci. Mówię teraz. Chciałam jednak wiedzieć, jakiego kochanka wybrała sobie spośród wszystkich moja… krewna. Chciałam najpierw sama poznać ciebie. I pochwalam jej wybór, bardzo pochwalam. — Ścisnęła lekko i puściła jego ramię, poprawiając w rozdrażnieniu włosy, lecz tylko rozpuściła je bardziej. Nigdy nie widział jej takiej, zmęczonej, roztargnionej i rozczarowanej. Tak bardzo ludzkiej, zachowującej się jak on… jak Moon.
— Sparks, nigdy już nie poznam Moon. Tylko ty możesz mi o niej opowiedzieć, przypomnieć ją. Powiedz, co pamiętasz najlepiej, co dostrzegasz w niej najgłębszego. Co lubiła i co w niej lubiłeś najbardziej? Powiedz, jak bardzo ją kochałeś…
Przypomniał sobie noc płomieni w kominku i wiatru, tysiące innych obrazów Moon — dziecko wirujące z rozpostartymi rękoma na lśniącej plaży; zakutaną dziewczynę, wyciągającą wraz z nim sieć miedzianych ryb na oblodzony pokład; kochankę szepczącą miłe słowa, ogrzewającą serce.
— Nie mogę. Nie mogę ci o niej mówić… — zabrakło mu słów. — Nie teraz, gdy odeszła.
— Odeszła, Sparksie. — Arienrhod zdjęła diadem i rozpuściła włosy, które spłynęły jak fala na jej ramiona i plecy, na zgaszone, chmurne barwy jej prostej sukni. — Ale jej nie straciłeś. Póki tego nie chcesz. — Nachyliła się. — Jesteśmy bardzo podobne, prawda — ona i ja?
Patrzył na nią, na kaskadę śnieżnych włosów, szczupłe dziewczęce ciało, miękką tkaninę sukni opinającą małe, strome piersi… wargi, zadające pytanie oczy barwy mchu, twarz odpowiadającą.
— Tak.
— Pozwól mi być Moon dla ciebie. — Boleśnie znajomym gestem uniosła kosmyk jego włosów; poczuł pulsowanie w skroniach. Słyszał w sobie głos Morza, nie wiedział jednak, ani nie dbał, czy go ono błogosławi, czy przeklina. Płonie, i nawet Morze nie zdoła zdławić ognia jego żądz. Wyciągnął rękę, dotykając ją po raz pierwszy, pogładził chłodne, gładkie krzywizny jej ramienia.
Przybliżyła się gorliwie do jego pieszczoty, pociągnęła go na łoże, pokierowała dłońmi.
— Pokaż, jak bardzo ją kochałeś…
Sparks leżał z zamkniętymi oczami, smakując wrażenia innych zmysłów, wyostrzonych przez błogie znużenie ciała. Czuł ciepły, piżmowy zapach spoczywającej obok Arienrhod, miękki nacisk jej ciała. Nie pachniała morzem, lecz aromatem sprowadzanych perfum. Mimo to wyczuwał w niej obecność Morza; była wcieleniem Pani, odzianym w fale, z włosów ulatywały jej mewy, jej wargi były jak wschód słońca, jak krew… czekająca na niego od wieków. Wsłuchiwał się w rytm jej spokojnego oddechu, otworzył oczy, by ujrzeć jej twarz. Miała opuszczone powieki, uśmiechała się w półśnie, mogła być nawet tą, której imię wymienił, gdy stracił opanowanie…
Drażniące zdumienie opanowało go na myśl, że leży obok Królowej Zimy. Przeważyła jednak przemożna czułość, pragnął dać jej swą miłość, wierność, życie, które ofiarował przysięgą tej drugiej, zaginionej.
— Arienrhod… — szepnął jej do ucha imię, do którego jeszcze nie przywykł. — Arienrhod. Chcę być przy tobie jedynym.
Otworzyła oczy, spojrzała nań z łagodnym wyrzutem.
— Nie. Nie, kochany.
— Czemu? — Objął ją zaborczo. — Dla Moon byłem jedyny. Pozwól mi być jedynym przy tobie. Nie jestem kolejną rybą w sieci, nie chcę cię dzielić z setką innych.
— Ale musisz, Sparksie. Jestem Królową, władczynią. Nikt nie stawia mi ograniczeń, nikt mi nie rozkazuje — nie pozwalam na to, bo oznaczałoby to osłabienie mej władzy. Nigdy nie będzie jedynego czy jedynej. To ja jestem Jedyna. Ale nigdy też nie będzie takiego jak ty… — Pocałowała go czule w czoło, położyła palce na pozaziemskim medalu spoczywającym mu na piersi. — Moje gwiezdne dziecko.
Zadrżał.
— Co się stało?
— Ona tak mnie nazywała. — Podciągnął się na łokciu, spojrzał na nią, leżącą z uśmiechem, znalazł się poza czasem. — Skoro nie mogę być jedynym w ogóle, to choć jedynym, który się liczy. — Widział w myślach drwiącą postać odzianą w czerń, stojącą zawsze po prawicy Królowej, podbechtującą go i drażniącą przy każdym spotkaniu, ze złą radością płynącą z gorzkiej zazdrości. — Chcę wyzwać Starbucka.
— Starbucka? — Arienrhod spojrzała nań ze szczerym zdumieniem i zaczęła się śmiać. — Kochany, jesteś tu zbyt krótko, by wiedzieć, co powiedziałeś, a także zbyt młody i żywy, by wszystko porzucać. Bo wyzwanie Starbucka tylko tym może się skończyć. Jestem zaszczycona twym gestem, ale ci zakazuję. Uwierz, dla mego serca jest on niczym. Od pierwszej świątecznej nocy, kiedy nałożyłam maskę Królowej Zimy… tak dawno temu… — Zmieniły się jej oczy, już na niego nie patrzyła. — … nie było w moim łóżku ani w życiu nikogo, kto sprawiłby, że zatęskniłabym za czasami, gdy byłam jedynie Arienrhod; gdy żyłam w świecie pozbawionym wiedzy, łecz wolnym; gdy pragnienia i marzenia coś znaczyły, ponieważ nie mogły się nigdy spełnić. Wzbudziłeś we mnie tęsknotę za utraconą niewinnością… wzbudziłeś. — Znów się uśmiechnęła, niemal ze zdumieniem. — Nie musisz robić nic więcej, bym cię kochała… dlatego chcę cię uchronić przed krzywdą. Starbuck zabiłby cię każdą bronią, którą byś wybrał, łącznie z gołymi rękoma. Ponadto Starbuck musi być pozaziemcem, musi mieć znajomości wśród swoich, które pomagają mi ich powstrzymywać.