Выбрать главу

W powietrzu zderzyły się dwa zgrzytliwe tony. Zdumiony poczuł, jak uderzenie wiatru zwala go z nóg. To nie chłopak, nie — on sam! Spada…!

— Arienrhod! — Spadając wykrzyknął jej imię jako przekleństwo, modlitwę i oskarżenie; wraz z nim runął w mrok.

16

Czarne Wrota wypełniły osłonięty ekran zajmujący środek ściany jako płonący zwój na tle atramentowej czerni nieba usianego dalekimi gwiazdami. W sercu tego skupiska gwiezdnego ongiś znajdowało się aż za wiele kosmicznego śmiecia, zaspokajającego głód czarnej dziury. Epoki wyczerpały go niemal zupełnie, zmniejszając natężenie jej groźnych odchodów — promieniowania grawitacyjnego. Dziura pochwyciła jednak i gwiazdę, nazywaną przez Tiamatan Letnią, trzymała ją na krótkiej smyczy, wysysając chromosferę. Drobinki kurzu i cząsteczek płonęły, oddając energię potencjalną, w czasie swej drogi ku zagładzie, którą podążał teraz statek…

Elsevier czuła, jak sięga po nią głód Wrót, czuła pierwsze mrowienie mięśni, powolny, wymuszony ruch swego nieważkiego ciała w stronę obrazu na ścianie… czuła to także w głębi umysłu, gdzie rodził się jej tajemny strach przed rozczłonkowaniem. Cofnął ją uspokajająco mocny, przejrzysty kokon, w którym się znajdowała.

Spojrzała między unoszącymi się nogami w stronę środka ciężkości statku, gdzie jak następna poczwarka płynęła Moon. Dziewczyna ciągle się wierciła, przypominając świetlika niecierpliwie czekającego na narodziny. Jej jaskraworóżowy skafander kosmiczny łapał odbicia od zawieszonej obok niej konsoli. Korona ze srebrnych drutów wisiała bezużytecznie nad jej białymi włosami. Ten symbiotyczny hełm astrogatora powinien był nosić Cress. Moon uniosła wzrok i spostrzegła patrzącą na nią Elsevier, a ta zauważyła na jej twarzy walkę uczuć.

— Moon, jesteś gotowa?

— Nie…

Elsevier zesztywniała, bojąc się wybuchu buntu ze strony dziewczyny. Sądziła, iż zdołała przekonać Moon, że ta podróż jest jedynie krótką zwłoką w jej dążeniu do odnalezienia kuzyna. Jeśli jednak teraz nie zgodzi się na rozpoczęcie Przekazu…

— Nie wiem, co robić. Niczego nie rozumiem, nie pojmuję, jak…

Elsevier uśmiechnęła się leciutko, gdy zrozumiała, iż Moon wyraża jedynie wątpliwość, a nie odmowę. Wyczuwała w niej poczucie winy.

— Nie musisz, Moon. Zostaw to mnie. Zaufaj mi, nie jestem jeszcze gotowa do spotkania z Odpłacającym. Po prostu wprowadź wszystkie dane, tak jak ci pokazałam.

Moon bez słowa spojrzała na ekran, jej lęk podsycało rodzące się zrozumienie straszliwej potęgi Wrót. Znajdowali się ponad osią ich obrotów, tkwili już w mackach ich czarnego, grawitacyjnego serca, przyciągającego z siłą tak nieodpartą, że nawet światło nie mogło się jej wyrwać. Dziura, o masie dwudziestu tysięcy słońc, była na tyle wielka, że specjalnie zaprojektowany statek mógł trafić poza jej horyzont zdarzeń, zanim rozerwą go wywołane przez nią siły pływowe. Lecz tylko astrogator wyszkolony w fizyce osobliwości i połączony symbiotycznie z komputerami był w stanie utrzymać odpowiednią równowagę stabilizatorów statku. Tylko astrogator mógł zapewnić wejście we Wrota w chwili, która umieści statek na szlaku prowadzącym do wybranego celu. Tylko astrogator — albo nie uczona dziewczyna z zacofanej planety, której umysł znajdował się już w symbiozie z największym bankiem danych w znanej przestrzeni i czasie.

— Chcesz, bym zaczęła Przekaz? Elsevier…? — Moon znów uniosła swą bladą twarz.

Elsevier wzięła głęboki wdech, odwlekając nieuniknioną chwilę. Teraz jednak wyznaczony czas minął i musiała powiedzieć.

— Tak, Moon. Patrz na ekran i zacznij Przekaz. — Niech bogowie mi wybaczą, a ciebie ochronią, dziecko. Bo nigdy już nie ujrzysz swego domu. Moon zamknęła na chwilę oczy, jakby w modlitwie do swej bogini, a potem skupiła je na błyszczącej spirali. — Wprowadzenie. — Elsevier wcisnęła klawisz zdalnego sterowania na swym pasie, gdy tylko szczupłe ciało dziewczyny zadrżało w transie; dane dotyczące ich wejścia pojawiły się i zniknęły na tle obrazu. Jeśli ma rację — a nie może sobie pozwolić na jej brak — powinno to wystarczyć do rozpoczęcia wprowadzania koniecznych informacji do układu sterowania statkiem. Bez wszczepów astrogatora żaden człowiek nie jest w stanie w pełni wykorzystać obwodów symbiotycznego komputera, lecz Przekaz sybilli dostarczy informacji jemu niedostępnych.

— Zrobione. — Milczenie sterówki przełamał syczący szept Silky'ego, mówiącego łamanym sandhi. — Czy dziewczyna cierpi?

— Skąd mogę wiedzieć? — odparła głosem ostrym pod wpływem własnych wątpliwości. Spojrzała na jego ziemnowodne ciało prześwitujące z własnego kokonu, pełnego oleju chroniącego je przed odwodnieniem. Mówił z dziwnym niepokojem, zrozumiała, że musi współczuć bezradnej, niewinnej dziewczynie, wyrwanej ze znanego jej świata, rzuconej na łaskę zdradzieckich obcych.

— Czy umrze?

— Silky, do cholery! — Elsevier przygryzła wargi i spojrzała na rosnącą złowrogość Wrót. — Wiesz, że nie potrafię na to odpowiedzieć…ale też, że nie zrobiłabym tego, gdybym wierzyła w takie niebezpieczeństwo. Wiesz o tym, Silky… Co nam jednak pozostało poza spróbowaniem? Powiedziałam jej, że to będzie długi trans; zgodziła się.

— Jest za młoda. Nie wie. Skłamałaś jej — powiedział tonem bliskim wymówce; nigdy go takim nie słyszała.

Elsevier zamknęła oczy.

— Wytłumaczę się jej. Dopilnuję, by na Kharemough znalazła wszystko, co jej konieczne do szczęścia. — Znów otworzyła oczy, patrząc na Moon. Opięte różowym skafandrem ciało dziewczyny było teraz bezwładne, opierało się o ściany kokonu. Czy naprawdę minęły cztery dni tau, odkąd dokonali tego nieszczęsnego lądowania na Tiamat, zakończonego ucieczką na statek z niczym, oprócz bliskiego śmierci Cressa i zastępującej go oszołomionej nieznajomej?

A czas płynął. Policja będzie ich szukać w przestrzeni wokół Tiamat, a nie zdołają się wywinąć, gdy znajdzie na ich pokładzie porwaną obywatelkę planety. Dziewczyna chce powrotu do domu… ale nie ma możliwości jej odesłania. Cress potrzebuje szpitala… a jedyny, który może go ocalić, znajduje się za Wrotami, na Kharemough.

Lecz tylko Cress może ich przez nie przeprowadzić.

Potem przypomniała sobie, że Moon jest sybillą, a TJ powiedział jej kiedyś, iż widział sybillę pogrążoną w transie i sterującą polaryzatorem pola, by po wypadku ocalić pięcioro ludzi. Nie znała się ona na skomplikowanych maszynach, nie ma więc znaczenia, że i ta się w nich nie rozeznaje. Jak sama powiedziała, jest tylko naczyniem, do jej obowiązków należało służenie wszystkim, którzy jej potrzebują — a mogła przeprowadzić ich przez Wrota w bezpieczne miejsce.

Gdy jednak próbowała wyjaśnić to Moon, natrafiła na barierę równie nieprzekraczalną jak same Wrota. Dziewczyna siedziała mocno przywiązana pasami do fotela promu, odmawiając przejścia na pokład większego statku.

— Odwieź mnie. Muszę się dostać do Krwawnika! — Jej twarz przypominała zaciśniętą pięść i na każdy argument odpowiadała tymi samymi dwoma zdaniami, nieruchoma i nieporuszona.

— Ależ Moon, pozaziemcy nigdy nie pozwolą ci na powrót, jeśli znajdą cię z nami. Wasza planeta jest zamknięta. Ześlą nas wszystkich do żużlowych obozów na Wielkiej Sinej, a uwierz mi, kochana, to gorsze od śmierci.