Выбрать главу

— To nieważne, skoro nie mogę wrócić. Bez niego nic się nie liczy.

Och dziecko, jaka jesteś szczęśliwa, wierząc, że to równie proste… i jaka naiwna. Mimo to wiedziała, iż mówi prawdę; po śmierci TJ sama żyła jedynie połowicznie…

— Wiem, naprawdę. Tak ci się teraz wydaje. Skoro jednak nie chcesz dbać o siebie, pomyśl o Cressie. — Przesunęła ręką po chłodnej, przezroczystej skorupie, w której ledwo tliło się jego życie. — On umrze, Moon. Umrze, jeśli nie dotrzemy na Kharemough. Jesteś sybillą, to twój obowiązek.

— Nie mogę spełnić twej prośby! — Moon pokręciła głową, wprawiając w ruch warkocze. — Nie mogę, nie wiem, jak to zrobić. Nie mogę kierować statkiem gwiezdnym… — Uniosła głos. — I nie mogę opuścić Sparksa!

— Tylko na kilka tygodni! — Wybuchnęła rozdrażniona Elsevier. Nim zdołała odwołać te słowa, zobaczyła wznoszącą się głowę dziewczyny, patrzącej na nią badawczo.

— Na jak długo?

— Około miesiąca, w jedną stronę. — Czasu statkowego. Na Tiamat będzie to ponad dwa lata. Elsevier jednak tego nie powiedziała, pomysł zakiełkował z potrzeby. — Tylko miesiąc, Moon. Tyle czasu by minęło, gdybyś popłynęła z zatoki Shotover do Krwawnika na statku kupieckim. Pomóż nam przedostać się przez Wrota, pomóż Cressowi… a jeśli nadal będziesz chciała wracać, przywiozę cię tu. Obiecuję.

— Ale jak mogę to zrobić? Nie umiem latać statkiem gwiezdnym.

— Umiesz wszystko, możesz być wszystkim, odpowiedzieć na każde pytanie z wyjątkiem jednego. Jesteś sybillą, pora, byś się dowiedziała, co to oznacza. Zaufaj mi.

Zamilkła, sięgając do pasów przytrzymujących Moon na miejscu.

W statku rozległ się głośny stuk, przywracając Elsevier do teraźniejszości.

— Silky! Co to było? Coś lata swobodnie… — Unieruchamiały ją ochronne przeciwdziałania kokonu. Nie mogła uwolnić palca ani choćby odrobinę unieść głowy, pozostawało jej tylko patrzeć prosto przed siebie na pełzającego po ekranie raka.

— Zegarek.

Lekko westchnęła ze złości i ulgi, patrząc, jak uderzył w podwójną gwiazdę na dolnej połowie ekranu.

— Mam go! — Obrazy gwiazd płynęły ku środkowi ekranu, tworząc koronę wokół czarnej dziury, symbol jej władzy nad samym światłem… Beztroska! Coś większego od zegarka pozostawione luzem mogłoby w dążeniu do samozagłady wybić dziurę w kadłubie statku. — Zbyt wiele podróży odbyłam, Silky. TJ był moją siłą… a odszedł. — Poczuła lekkie drżenie włókien statku, gdy znowu podniosła wzrok, nie zobaczyła przed sobą pola gwiazd, lecz jedynie błonę czerwieniejących ogni piekielnych, oświetlających ich drogę do zagłady. — Steruje stabilizatorami pola, Silky, bo inaczej już wywijalibyśmy koziołki. Wiedziałam, że zdoła nas utrzymać!

A jeśli to zniszczy jej umysł? Jeśli coś stanie się dziewczynie, nigdy sobie nie wybaczy. Nigdy. Wystarczyło spędzić z nią kilka dni, by samą swą obecnością potwierdziła rzeczy, w które TJ zawsze wierzył. Giętka i niezależna, zaczęła dochodzić do siebie po wstrząsie gwałtownych przenosin, zaczęła sięgać po możliwości, które ofiarowywali jej w zamian. W prostym, cieszącym oko stroju sportowym zamiast szorstkich, ręcznie robionych ubrań, nikt obcy nie odróżniłby jej od obywatelki Hegemonii drugiej klasy, nie zasługującej na pełny dostęp do wiedzy. A w cywilizacji znacznie bardziej ceniącej naukę niż jej własna, sybilla jak ona zostanie doceniona i uznana za wartościową.

TJ marzył, by wszystkie inteligentne istoty uzyskały kiedyś równe szansę wyzyskania swych potencjalnych możliwości. To dlatego zaczął przemycać towary na Tiamat, wbrew jej daremnym sprzeciwom został zwykłym szmuglerem.

— Są przemytnicy i przemytnicy, serdeńko — odpowiadał z uśmiechem i wiedziała wtedy, że żaden protest nie zdoła zagłuszyć kierującego nim głosu wewnętrznego… nawet jej.

Hegemonia poprzez ograniczenia i zakazy uniemożliwiała powstanie na Tiamat techniki (nadal pamiętała jego wykłady wygłaszane w ich zatłoczonym mieszkaniu); utrzymywała jej mieszkańców na poziomie rozpieszczanych dzieci, otrzymujących dobrane starannie zabawki, które ich rodzice-panowie mogli potem bez trudu odebrać. A to wszystko ze względu na cenne świństwo, wodę życia, kuszącą najbardziej uprzywilejowanych i potężnych obywateli Hegemonii nadzieją na wieczną młodość.

Gdyby Tiamat rozwinął własną ogólnoplanetarną kulturę opartą na technice, gdyby pozwolono mu dojrzewać w czasie stulecia odcięcia planety od Hegemonii, to kto wie, co mogłoby z tego powstać? Świat zdolny przeciwstawić się Hegemonii, który by już nie błagał o jej techniczne zabawki, bo sam potrafiłby je wytwarzać; świat, który wolałby zachować nieśmiertelność dla siebie, który miałby dość jego wykorzystywania? Albo świat, który uznałby, że zabijanie merów jest czymś niemoralnym czy jeszcze gorzej, świat, który tak jak Caedw zamieniłby się w radioaktywny popiół. Tiamat miał coś, czego pozbawione były inne planety, lecz było to dla niego bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem.

Tej sytuacji TJ nie mógł znieść. Wiedząc, że nie zdoła go powstrzymać, jak zawsze mu uległa, nigdy nie była w stanie odmówić mu w czymkolwiek. I jak zawsze, do końca przejęła jego pasję… a gdy zmarł, podjęła z Silkym jego krucjatę, jedyną rzecz, jaką uznała za celową po jego odejściu.

A teraz przypadek zetknął ją z Moon, jakby dowodząc, że warto było to robić, ukazując w niej dziecko, jakiego nigdy nie miała z TJ. Byłby z niej dumny. Czuwanie nad nowym życiem Moon nie jest brzemieniem; będzie przywilejem…

Elsevier poczuła zawroty głowy, gdy nieodparta siła pływowa objęła jej nieruchome ciało. Nawet ochronne pola statku nie były w stanie osłonić ich całkowicie. Jeszcze raz spojrzała na jarzące się serce czerni. Och, nieba, nie jestem gotowa; to zdarzyło się zbyt nagle i trwa zbyt długo. Przynajmniej Moon wyzwoli się z żaru i bólu, jej umysł przestanie sięgać do połowy galaktyki… Nie zrobiłabym tego, gdyby nie Cress… Nie stałoby się to, gdyby nie Cress… Och, bogowie, oby wszystko było z nim dobrze. Nadal leżał w pryzmacie ratunkowym; nie odważyli się przenieść go w bezpieczniejsze miejsce. Cały jednak statek i wszystkie jego urządzenia zostały tak zaprojektowane, by przetrwać przejście; na pewno i on wytrzyma — jeśli tylko przeżyją…

Poczuła rozchodzące się i schodzące kości, poczuła mniej bolesną, lecz nasilającą się niewygodę, gdy zaczęła rosnąć temperatura wewnątrz statku. Wyobraziła sobie kadłub zewnętrzny rozpalony teraz od naprężeń, pędzący ku horyzontowi czarnej dziury, tworzący cząstkę płomiennego wołania o ratunek, wysyłanego bez przerwy przez potępionych, zgromadzonych na ostateczne rozliczenie. Statek był zbudowany z najmocniejszych, najbardziej wytrzymałych materiałów znanych ludzkości i wyposażony w przeciwpola chroniące go podczas upadku w wir. Był możliwie jak najmniejszy, w kształcie monety; stabilizatory utrzymywały go zawsze zwróconego płaską powierzchnią zgodnie z grawitacyjnymi gradientami. Ściany studni grawitacyjnej czarnej dziury były takie strome, że naprężenia pływowe rozdarłyby statek na strzępy, gdyby choć na chwilę został wytrącony ze stałego położenia i zaczął się przewracać. Śmierć objęłaby ich w jednej płomiennej chwili, a jęki męczarni wiecznie odbijałyby się echem od ścian studni. Przejście przez Czarne Wrota wyczerpywało wytrzymałość ludzi i sprzętów, jak też granice kharemoughskiej techniki. Tylko symbioza komputera i mózgu astrogatora zdolna była utrzymać statek razem i prowadzić go do wybranego dokładnie punktu w środku horyzontu.