Выбрать главу

— Nie, nie przez sto, zaledwie kilka. Zimy i lata są tam krótsze niż tutaj.

— Och, podwójne szczęście! — Andradi klasnęła w ręce. — To jakby się żyło wiecznie. Jak Królowa Śniegu!

Jerusha skrzywiła się, odsunęła od siebie tę myśl i skinęła zachęcająco głową.

— Pojedziesz tam. Polubisz Newhaven. Wiem o tym. — Miała świadomość, że pomija rzeczy, których sama nie cierpiała podczas dorastania. — Sama chciałabym tam wrócić — wymknęło się jej wbrew woli.

Andradi natychmiast przywarła do niej kurczowo, schowała drobną twarz w tunice Jerushy.

— Och tak, tak, Jerusho, jedź, proszę! Pokażesz mi wszystko, wiesz wszystko, chcę, byś pojechała ze mną. — Zadrżała. — Jesteś dobrą Siną.

Jerusha pogładziła jej ciemne, kędzierzawe włosy, nie potrafiła nic powiedzieć, zrozumiawszy, czym stała się teraz dla tego dziecka, gdy jej dotychczasowy symbol stałości i zaufania zniszczył sam siebie. Pojęła też wreszcie, jak głęboko rozpacz oszołomionej Andradi przebiła się przez jej własne pancerze i zacisnęła uchwyt na sercu.

Rozchyliła ręce dziewczynki, zaciśnięte wokół niej ponad pasem z wyposażeniem, i ujęła jej wąskie, ciepłe dłonie.

— Dziękuję ci, Andradi. Dziękuję za prośbę, chciałabym z tobą pojechać, lecz mam tu zadanie do wykonania. Twój ojciec… twój ojciec nie zrobił tego sobie, Andradi. Cokolwiek by nie mówili ludzie, nigdy w to nie wierz. Ktoś go zmusił. Jeszcze nie wiem kto, lecz do niego dojdę. Upewnię się, że ta osoba zapłaci. A wtedy dostaniesz ode mnie wiadomość, byś wiedziała, kto to jest. Może wtedy będę mogła sama wrócić do domu.

— Zgoda… — Kędzierzawa główka pochyliła się znowu, a potem smutne skośne oczy spojrzały na nią. — Gdy dorosnę, też zostanę Siną.

Jerusha uśmiechnęła się, bez śladu ironii czy łaskawości.

— Tak, sądzę że to możliwe.

Razem spojrzały na wchodzącą Marikę, otuloną w szarość; gestem przywołała do siebie córkę i Andradi odsunęła się niechętnie.

— Wszystko gotowe, Jerusho. — Głos miała równie suchy i szary, co ona sama. — Możesz nas teraz zawieźć do portu gwiezdnego.

Jerusha przytaknęła.

— Tak, pani LiouxSked. — Z chęcią wyszła za nimi z opustoszałego pokoju.

Jerusha zostawiła troskę o samolot technikowi, którego obecność ledwo zauważyła, i podeszła do ciężkich oszklonych drzwi, oddzielających ogromny garaż od pomieszczeń policji. Całą tę aleję zajmowały biura, cele dla zatrzymanych i budynki sądowe, niechlujne plamy na szaleńczej kołdrze moralnej uczciwości Labiryntu. Oficjalnie była to Aleja Oliwinowa, lecz wszyscy, łącznie z jej mieszkańcami, zwali ją Aleją Siną.

Ledwo pamiętała, by zaczekać chwilkę, aż oporne drzwi otworzą się i pozwolą jej przejść do nieokreślonego korytarza. Ciągle myślała o zakończonej właśnie podróży, jej przyczynach, całym niewiarygodnym, wstrętnym łańcuchu wydarzeń, który wstrząsnął wszystkimi w tym…

— Przepraszam, pani policjantko. Przepraszam, pani policjantko. Przepraszam, pani policjantko.

Ktoś szarpał ją za rękaw munduru, gdy wchodziła do zatłoczonego pokoju strażników. Spojrzała z roztargnieniem na pozbawioną twarzy osłonę głowy pełnej mechanicznych mózgów — na polrobota, zagradzającego jej drogę z bezmyślną stanowczością.

— Inspektor — poprawiła go z równie robocią monotonią. Ktoś pchnął ją od tyłu.

— Przepraszam, pani inspektor. Muszę sporządzić raport i wrócić do pracy. Proszę mnie upoważnić. — W mechanicznym głosie wyczuła ślad rozpaczy. — Człowiek z Numeru Czwartego głosił wywrotowe uwagi na temat Hegemonii w barze Gwiezdny Dok. Mówił też miejscowym, że sybille mają dostęp do zakazanej wiedzy. Wydaje się być pod wpływem narkotyków.

— Tak, w porządku, upoważnienie 77A. Sprawdź jego identyfikację, a my go zgarniemy. — Narkotyki. Nie myśleć o narkotykach. Przeszła przez salę, omijając wzrokiem miejsce, gdzie przed miesiącem znajdowało się biuro LiouxSkeda.

— Przepraszam, pani inspektor! — Tym razem kajał się policjant, który wpadł na nią z naręczem hologramów.

— Moja wina; nie uważałam. — Zaczęła już wzbierać powódź danych, oznaczająca koniec ich pobytu na Tiamat. Kupców i innych mieszkających tu pozaziemców dręczyła coraz większa troska o przyszłość lub jej brak; narastała plaga biurokracji wymagająca setek różnych zezwoleń, formularzy i regulaminów, niezbędnych przed ostatecznym opuszczeniem planety. A jeśli już teraz są tacy zajęci, to co będzie za cztery lata… Tak, zajęci, musi być teraz zajęta; zbyt zajęta, by myśleć o tym…

Nic jednak nie było w stanie na tyle mocno zająć jej umysłu, by wymazać na dłużej obrazy grozy i rozpaczy. Nie skłamała, mówiąc Andradi, że jej ojciec nie zamienił się dobrowolnie w śliniące się warzywo. Nie miałoby to sensu — znała tego człowieka, można go było posądzać o wszystko, lecz na pewno nie o pociąg do narkotyków. Do licha, nie tknąłby paczki iestów! W Krwawniku można było jednak znaleźć z pół setki handlarzy, którzy potrafiliby załatwić podanie przesadnej dawki w filiżance herbaty czy talerzu zupy.

A jedna osoba mogła tego pragnąć — Arienrhod. Jerusha pamiętała wyraz jej twarzy, gdy usłyszała o porwaniu Moon, pełen wściekłości i rozpaczy. Nagle zrozumiała, dlaczego Moon Dawntreader sprawiła na niej wrażenie innej kobiety. Wyglądała jak Królowa Zimy! Tylko w jeden sposób całkowicie obca osoba mogła być bliźniakiem Królowej — musiała być jej klonem. Arienrhod miała plany obejmujące tę dziewczynę, plany niewątpliwie związane z nadchodzącą Zmianą, kiedy to pozaziemcy odlecą, a ta planeta przejdzie znowu w ręce Letniaków. Kroniki przekazywały, że każda poprzednia Królowa Śniegu usiłowała w jakiś sposób zachować władzę swą i Zimaków po nadejściu Zmiany. Ta dziewczyna stanowiła część planu Arienrhod, była tego pewna. Mimowolnie zepsuła ten plan, a władczyni nie jest kobietą, która zostawia bez kary takie przewiny. Zemściła się na policji, na LiouxSkedzie; tego też Jerusha była pewna, ale wiedziała przy tym, iż nigdy nie zdoła tego dowieść. Może jednak odnaleźć bezpośredniego sprawce…

Jeśli wcześniej Królowa nie zemści się na niej. Jerusha przełknęła znaną jej dobrze kulkę napięcia, powstałą w gardle. Spośród winnych została tylko ona; jeśli Arienrhod chce kogoś zniszczyć, to właśnie ją. Od tygodnia niemal nic nie jadła i nie piła, obawiając się, że spotka ją to samo co LiouxSkeda. A może oczekiwanie jest częścią kary. Bogowie, może tego nie wytrzymać, skończy jak…

— Pani inspektor.

Wzdrygnęła się, wracając do realnego świata; zamrugała, by ujrzeć korytarz prowadzący do jej biura i zatroskaną twarz Gundhalinu.

— Och… BZ, co tu robicie?

— Czekam na panią. — Zerknął przez ramię w stronę jej biura, znowu z niepokojem na nią. — Inspektorze, w pani gabinecie czeka komendant z głównym sędzią. Nie wiem, czego, u diabła, chcą, sądziłem jednak, że powinienem panią ostrzec.

— Główny sędzia? — Jej słowa odbiły się pełnym niedowierzania echem. — Cholera! — Zamknęła oczy. — Czekanie się chyba skończyło.

Gundhalinu uniósł brwi.

— Wie pani, o co chodzi?

— Niezupełnie. — Pokręciła głową, czując rodzącą się w żołądku zimną rozpacz. Główny sędzia kierował pozaziemskim wymiarem prawa na Tiamat, tylko on mógł wydawać polecenia komendantowi policji. Nie mogła sobie wyobrazić żadnego powodu, dla którego miałby czekać w jej biurze… żadnego dobrego powodu. A więc taka jest zemsta Arienrhod. Zostanie zdymisjonowana, aresztowana, odesłana; oskarżona o łapówkarstwo, handel niewolnikami, zboczenie seksualne? Tysiące koszmarnych obrazów niewinnie skazanych ludzi wypełniało cichy korytarz jak oddział demonów, czekających z batogami na jej przejście. Może jednak powinnam była zabrać się rano na ten statek z Andradi.