— Dziękuję za ostrzeżenie, BZ — odezwała się cicho i głucho.
— Pani inspektor… — zawahał się Gundhalinu, w oczach miał ciągle pytanie, którego nie miał śmiałości zadać na głos.
— Potem — odetchnęła głęboko. — Zapytacie mnie później, gdy będę znała odpowiedź. — Ruszyła korytarzem, wiedząc, że każdy krok jest najodważniejszym czynem, jakiego kiedykolwiek dokonała.
Dostrzegła ich przez szybę w drzwiach, zanim ją zauważyli. Mantagnes, dotychczasowy główny inspektor, a teraz pełniący obowiązki komendanta, siedział na jej biurku, bębniąc w nie palcami z ledwo skrywanym niezadowoleniem; podstarzały główny sędzia zajmował fotel, wyglądał posępnie w urzędowym, zapiętym pod szyję stroju. Poczuła, jak ślizgają się jej dłonie na matowej, brązowej gałce klamki.
Obaj mężczyźni zerwali się nagle, gdy tylko weszła. Zdumiał ją ten niespodziewany gest; oprzytomniała na tyle, by zasalutować na ułamek sekundy wcześniej, niż uczynił to Mantagnes.
— Komendancie… Panie Sędzio. — Główny sędzia przywitał się, obaj nadal stali. Zastanowiła się, czy czekają, by usiadła pierwsza ze względu na jakieś spaczone rozumienie rycerskości. Zerknęła na pustkę za siebie, jeśli tak, to muszą chyba zakładać, że usiądzie na podłodze. — Proszę,., nie musicie stać z mego powodu. — Grzeczny ton zabrzmiał bardzo fałszywie w małym pomieszczeniu. Nie próbowała wzmocnić go uśmiechem.
Mantagnes wyszedł spoza biurka i w milczeniu wskazał jej fotel. Przeszły ją ciarki na widok gniewu w jego oczach. Był Kharemoughi, jak i główny sędzia — mieszkańcy tej planety często zajmowali naczelne stanowiska, nic w tym dziwnego, skoro to ona rządziła Hegemonią. Wiedziała, że na Kharemough kobiety cieszyły się względnym równouprawnieniem, bo społeczeństwo to od czystej siły fizycznej wyżej ceniło umiejętności i pochodzenie klasowe. Jednakże służba na innych planetach, przyciągająca wielu ochotników z mniej rozwiniętych planet, zdawała się nęcić najbardziej tępych i żądnych władzy obywateli Kharemough, taki też był Mantagnes. Nic nie wiedziała o Hovanesse, głównym sędzi, lecz na jego twarzy nie dostrzegła niczego uspokajającego. Podeszła do biurka i usiadła, znalezienie się na znajomym terenie trochę zmniejszyło jej lęk. Rozejrzała się po ścianach, bardziej niż zwykle żałując, że nie ma tu okna.
Stali nadal.
— Inspektorze PalaThion, przypuszczalnie zastanawia się pani, dlaczego tu jesteśmy — powiedział Hovanesse beznadziejnie banalnie.
Zwalczyła nagłą, ogromną chęć wybuchnięcia śmiechem. Czyż nie jest to domyśl tysiąclecia!
— Tak, na pewno, panie sędzio. — Splotła ręce na szarym symbolu dostępu do końcówki komputera, patrzyła, jak bieleją jej kłykcie dłoni ułożonych w geście nadaremnej modlitwy. Dostrzegła na skraju biurka zniszczoną paczkę, odczytała swe nazwisko; pomyślała z roztargnieniem, że nie zna tego charakteru pisma. Nazwisko zostało napisane błędnie. Mam nadzieję, że to bomba.
— O ile wiem… były komendant LiouxSked i jego rodzina odlecieli dziś z Tiamat. Widziała pani to?
— Tak, panie sędzio. Odlecieli zgodnie z rozkładem.
— Oby bogowie strzegli ich drogi. — Spojrzał ponuro na poplamione, stare kafelki podłogi. — Jak mógł zrobić coś takiego swojej rodzinie, skalać swe dobre imię!
— Panie sędzio, nie mogę uwierzyć… — Poczuła, jak Mantagnes spojrzał na nią zimno, i zamilkła. Chcą w to wierzyć; on nie był Kharemoughi.
Główny sędzia szarpnął mocno za ręcznie szyty surdut. Jerusha ukradkiem pociągnęła za kołnierz swej tuniki. Cieszył ją widok takiego jego skrępowania. Mieszkańcy Kharemoughu rodzili się do noszenia mundurów, to obywatele Newhaven źle się czuli w każdym urzędowym stroju.
— Jak pani wie, inspektorze… odejście komendanta LiouxSkeda pozbawia nas oficjalnego dowódcy sił policyjnych na Tiamat. Ze względu na morale musimy oczywiście jak najszybciej znaleźć kogoś na jego miejsce. Odpowiedzialność za to spada na mnie. Jednakże częścią polityki Hegemonii było zawsze zostawianie miejscowym władcom pewnego wpływu na wybór urzędników, z którymi najchętniej będą współpracować.
Jerusha odchyliła się w fotelu, widząc, jak twarz Mantagnesa chmurnieje jeszcze bardziej.
— Królowa Śniegu poprosiła… zażądała, bym wyznaczył panią nowym komendantem.
— Mnie?! — Złapała się za krawędź biurka. — Czy… czy to żart?
— Piramidalny żart — powiedział ponuro Mantagnes. — A my jesteśmy jego ofiarami.
— To znaczy, zgodzicie się na to? Mam przyjąć stanowisko? — Nie mogła uwierzyć w to, co sama powiedziała.
— Oczywiście, że je pani przyjmie — powiedział głucho Hovanesse. — Jeśli tego sobie życzy od policji, która strzeże jej ludu, dostanie to. — Sugerował tonem, że Arienrhod wybrała własną zgubę.
Jerusha wstała powoli, pochyliła się nad biurkiem.
— W takim razie każecie mi zostać komendantem. Nie mam wyboru.
Mantagnes założył ręce na plecach.
— Nie przeszkadzało pani ani trochę, iż zadowoliła Królową, zostając inspektorem, choć inni na to zasługiwali. — Po raz pierwszy ktokolwiek stwierdził to otwarcie. — Myślę, że chwyta się pani szansy zostania komendantem policji, bo jest pani kobietą.
— To lepsze od ciągłego pomijania w awansach ze względu na bycie kobietą. — Poczuła, jak piersi przygniata jej jakiś ciężar, niemal zatrzymując serce. — Ale nie chcę tego! Do licha, nie lubię Królowej bardziej niż wy, nie chcę być komendantem — nie, jeśli oznaczałoby to zostanie marionetką! Pułapka, to pułapka…
— To nie zależy od pani, komendancie PalaThion… chyba że złoży pani dymisję — powiedział Hovanesse. — Dopilnuję jednak, by pani wątpliwości, dotyczące własnych możliwości zadowalającego pełnienia obowiązków komendanta, zostały wiernie zarejestrowane.
Nic nie rzekła, niezdolna do wymyślenia krótkiej, właściwej odpowiedzi.
Mantagnes sięgnął do swego kołnierza i odczepił oznaki, które niewątpliwie miał nadzieję nosić zawsze. Rzucił je na biurko, wyciągnęła rękę, łapiąc je, nim stoczyły się na podłogę.
— Gratulacje. — Zasalutował z wielką precyzją.
Sztywno skinęła głową.
— Jesteście wolni… inspektorze Mantagnes.
Obaj mężczyźni wyszli bez słowa.
Jerusha usiadła w fotelu. Zacisnęła dłonie na skrzydełkach insygniów komendanta, poczuła, jak wrzynają się jej w palce. To sprawka Arienrhod, jej zemsta. Komendant PalaThion… Królowa postawiła ją wysoko, by zachwiała się na wietrze, rzuciła jej wyzwanie, które według Arienrhod ma zniszczyć jej karierę.
Ale na Bękarta, nie została Siną, bo jest słaba i łatwo się zniechęca. A skoro teraz jest komendantem PalaThion, do licha, wykorzysta to! Wstała z wielką rozwagą i przypięła oznaki do kołnierza.
— Jeśli sądzisz, że mnie zrujnujesz, jeśli myślisz, że zawiodę — powiedziała głośno Królowej Powietrza — to pomyliłaś się po raz drugi. — Dłonie jej jednak drżały. Nie zawiodę! Jestem równie dobra co każdy mężczyzna! Poczuła ból starych, głębokich ran, które osłabiały jej wiarę w siebie.
Wysunęła szufladę biurka, sięgnęła po paczkę iestów. Zobaczyła jednak skręconą w agonii twarz LiouxSkeda i zacisnęła pustą dłoń. Zamknęła szufladę. Od jego przedawkowania ani razu nie tknęła paczki iestów.