Wszystkie one podlegały władzy Hegemonii Kharemough. Miały autonomię — uśmiechnęła się lekko — dzięki relatywistycznym opóźnieniom czasu, osiągalnym dla statków podczas przechodzenia przez Wrota. Była jednak lojalnym wasalem Hegemonii, bo inaczej klany Zimaków utraciłyby dostęp do pozaziemskiej techniki, dającej im szacunek, cel życia i przyjemności… dzięki której stali wyżej od Letniaków, przesądnych hodowców ryb, przesiąkniętych wodorostami i tradycją.
W zamian Tiamat ofiarowywał przybyszom z innych planet przystań i port, miejsce odpoczynku i spotkań uprzyjemniających długie przeloty pomiędzy innymi planetami Hegemonii. Było to niezwykłe skrzyżowanie szlaków, bo tylko ono krążyło wokół Wrót. Orbita była wprawdzie długa, krótsza jednak i łatwiejsza do pokonania niż z każdego innego świata.
Arienrhod odwróciła się plecami do gwiazd i przeszła znowu cicho do zwierciadła po miękkim, sztucznym kobiercu o pastelowych barwach. Porównywała swój wygląd z tą samą porcelanową maską bez wyrazu, z jaką przyjmowała przedstawicieli pozaziemskich kupców lub delegacje szlachty, kiedy to ukazywała im wysmakowane układy mlecznobiałych włosów pod śnieżnymi gwiazdkami diademu i nieskazitelną przejrzystość cery. Pogładziła dłonią policzek, ozdobioną klejnotami szyję i lśniący jedwab koszuli gestem niemal pieszczoty. Czuła siłę i młodość ciała, równie doskonałego jak przed stu pięćdziesięciu laty, w dniu swej koronacji. A może? Skrzywiła się lekko, przyglądając się bliżej twarzy. Tak… Jej oczy barwy mgły i mchu lśniły zadowoleniem.
Był jeszcze jeden powód przybywania pozaziemców na Tiamat z bogatymi darami — trzymała w ręku klucz do długiego życia bez starzenia się. Morza planety były fontanną młodości, z której mogli pić najbogatsi i najpotężniejsi, a ona osobiście kontrolowała jej źródło — rzeź merów. Ona z wyrachowaniem decydowała, który pozaziemski kupiec lub urzędnik najlepiej przysłuży się interesom Zimaków w zamian za ten wyjątkowy towar… to jej niezupełnie przypadkowe kaprysy nadawały faworyzowanym szlachcicom prawo do eksploatacji obszarów morza, czyli do cennych fiolek srebrnego płynu. Powiadano, że o tym, jak blisko łask Królowej jest szlachcic, świadczy jego młodość.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Nawet wieczna młodość. Arienrhod znów się skrzywiła, w jej dłoni mignął złocony rozpylacz. Podniosła go, otworzyła usta i wciągnęła ciężką, srebrną mgiełkę. Zamroziła jej gardło, rozwodniła oczy. Westchnęła z ulgą, wyobrażając sobie skutki. Całkowite zachowanie młodości wymagało codziennego zażywania “wody życia”, jak nazywali ją pozaziemcy. Bawiło ją to określenie, chociażby swą hipokryzją. To nie była woda, lecz wyciąg z krwi miejscowego stworzenia morskiego, mera, mający tyle samo wspólnego ze śmiercią — śmiercią merów — co i z długim życiem ludzi. Każdy użytkownik wiedział o tym równie dobrze jak ona. Czym jednak jest życie zwierzęcia w porównaniu z możliwością wiecznej młodości?
Jak dotąd nie udały się próby odtworzenia wyciągu pełnego dobroczynnych wirusów, które zwiększały zdolność ciała do odnawiania się bez błędów genetycznych. Wirus ginął wkrótce po opuszczeniu ciała swego pierwotnego żywiciela, bez względu na warunki przechowywania. Równie ograniczone było jego pół-życie wewnątrz innych stworzeń ssakopodobnych, dlatego konieczne były stałe dostawy. A to oznaczało bogactwo trwające tak długo, jak długo trwać będzie panowanie Zimaków.
Letnia Gwiazda była już jednak widoczna na dziennym niebie, trwała wiosna, zbliżała się Zmiana, nawet Letniacy już o tym wiedzieli. Dla planety nadchodziła nareszcie pora pełni lata, kiedy to niezwykłe napięcia wywołane zbliżaniem się czarnej dziury spowodują podsycenie energii Bliźniąt i na Tiamat stanie się nieznośnie gorąco. Letniacy zostaną zmuszeni do opuszczenia leżących wokół równika wysp i wędrówki na północ. Ich napływ na ziemie Zimaków zakłóci dotychczasowe układy.
To tylko cząstka wielkich przemian, jakich dozna jej lud. Zbliżanie się Bliźniąt do czarnej dziury uczyni z Tiamat planetę straconą dla Hegemonii… Znów wyjrzała przez okno na gwiazdy. Podejście Bliźniąt do Czarnych Wrót, których rozrywany jeniec, Letnia Gwiazda, zajaśnieje na niebie Tiamat, wpłynie na ich stabilność. Przeloty z Tiamat na inne światy Hegemonii przestaną być proste i pewne. Planeta straci funkcję miejsca spotkań i postoju dla podróżników Hegemonii, urwie się odpływ wody życia i przypływ technologii. Tiamat był światem zamkniętym, Hegemonia nie pozwalała na rozwój techniki miejscowej, a bez podstawowej wiedzy o wytwarzaniu sprowadzanych towarów cała maszyneria społeczeństwa Zimaków ulegnie szybkiemu, nieuniknionemu zepsuciu. Nawet bez napływających na północ Letniaków, popędzanych Zmianą, przestałby istnieć znany jej świat. Odrzucała samą myśl o życiu w takim świecie. Wtedy jednak przestanie to być jej troską. Mówią, że śmierć jest ostatecznym doznaniem zmysłów.
W pustym pokoju zabrzmiał jej śmiech. Tak, może się teraz śmiać ze śmierci, choć ociągała się sto pięćdziesiąt lat przed złożeniem jej zapłaty. Wkrótce upomni się o swoje, a królowa zapłaci Letniakom na następnym, ostatnim Święcie, bo taka jest kolej rzeczy. Ale to ona będzie śmiać się na koniec. Na poprzednim Święcie, przed pokoleniem, zasiała między niczego się nie spodziewającymi Letniakami dziewięć ziaren własnego zmartwychwstania; dziewięć klonów siebie, które oni wychowają i uznają za swoje, których nauczą swych zwyczajów, a które, będąc dziećmi o jej umyśle, zdołają nimi pokierować, gdy nadejdzie pora.
Śledziła dorastające dzieci, wierząc niezłomnie, że wśród nich będzie choć jedno dokładnie takie jak ona… i było. Tylko jedno. Pesymizm pozaziemskiego lekarza sprzed niemal dwudziestu lat o mało się nie spełnił. Trzy klony zostały stracone w poronieniach, inne urodziły się z wadami fizycznymi albo dorastały upośledzone umysłowo bądź uczuciowo. Tylko jedno dziecko było, według raportów, doskonałe pod każdym względem… i uczyni z niego Królową Lata.
Schyliła się i podniosła spod stolika małą, ozdobną kostkę obrazową. Wewnątrz widniało zdjęcie jej samej jako dziewczynki. Obracała kostką, patrzyła, jak zmienia się śmiejąca trójwymiarowa twarz. Śledzący dziecko kupiec zrobił dla niej ten hologram. Spoglądając na niego, czuła, jak rodzą się w niej dziwne, niespodziewane uczucia. Czasami tęskniła za zobaczeniem nie tylko zdjęcia dziecka… za dotknięciem go, objęciem, przyglądaniem się jego zabawom, dorastaniu, dojrzewaniu i uczeniu się; widzeniem siebie, jaką musiała kiedyś być, tak dawno temu, że już tego nie pamiętała.
Ale nie. Spójrz na to dziecko, odziane w brzydkie, podarte szaty i tłuste skóry ryb, prawdopodobnie wyjadające coś palcami z garnka w jakiejś ciasnej, kamiennej norze. Jak może patrzeć na taką siebie — patrzeć na mikrokosmos, w jaki za parę lat skurczy się ten świat, gdy znowu porzucą go pozaziemscy handlarze? Może jednak nie stanie się tak, przynajmniej nie do końca, jeśli zdoła przeprowadzić swój plan. Baczniej przyjrzała się twarzy na hologramie, tak bardzo podobnej do jej własnej. Patrząc z bliska, dostrzegła, że trochę się różni, że czegoś jej brak.
Doświadczenia, tylko tego brakowało. Wyrafinowania. Wkrótce zdoła sprowadzić tu dziewczynę, wyjaśni jej wszystko, pokaże, czego się po niej spodziewa. A ponieważ będzie tłumaczyć sobie, dziewczyna wszystko zrozumie. Nie można dopuścić do utraty tej odrobiny wiedzy technicznej, na jaką pozwalają pozaziemcy. Tym razem lud Tiamat musi ją zachować i hołubić; spróbować przynajmniej przywitać powracających pozaziemców jako ludzie stojący trochę wyżej nad poziom barbarzyństwa…