Gwałtownie podeszła do lustra i dotykając perły w jego podstawie, odesłała w niebyt nie kończące się dworskie banały. Głośnym poleceniem zmieniła mikrofon i rozjaśniła ekran, ukazujący obraz z innego ukrytego oka. Skrytość i niezawodność mechanicznych szpiegów oraz czysta przyjemność płynąca z ich używania skłoniły ją do stworzenia rozbudowanej sieci obejmującej wszystkie poziomy miasta. Wszechwiedza i koncesje stanowiły kwiat i cierń tego samego pnącza, które czerpiąc z jednego korzenia, spełniały różne funkcje.
Patrzyła teraz na Starbucka; widziała, jak chodzi niecierpliwie we wnętrzu zwierciadła. Ruch napinał i rozluźniał jego mięśnie pod ciemną skórą pozaziemca. Był potężnym mężczyzną, zdawał się rozsadzać swym wzrostem ograniczenia niewielkiej komnaty. Niemal nagi, czekał, aż do niego przyjdzie. Patrzyła ze szczerym podziwem, przez myśli przelatywał jej kalejdoskop chwil namiętności, zapomniała na chwilę, że zaczyna ją nudzić, jak wszystko inne. Usłyszała, jak mruczy jakieś bluźnierstwa, i zdecydowała, że dość się już naczekał.
Wśród rozlicznych cech Starbucka nie było cierpliwości, a świadomość, iż Arienrhod o tym wie i używa przeciwko niemu, nie poprawiała mu humoru. Wyznaczane przez nią pory wyczekiwania mógłby spędzać na rozważaniu cienkiej linii dzielącej miłość od nienawiści, lecz takie rozmyślania były mu raczej obce. Zaklął znowu, tym razem głośniej, domyślając się, że jest obserwowany, i pragnąc ją rozbawić. Zadowalanie jej, pod każdym względem, stanowiło jego główne zadanie, jak i wszystkich poprzednich Starbucków. Ze swoim umysłem mógłby zostać intelektualistą, przeważyły jednak skłonności handlarza niewolników i całkowity brak moralności. Cechy te, w połączeniu z siłą fizyczną, wyzwoliły młodzieńca zwanego Herne od pozbawionego przyszłości życia na macierzystej planecie Kharemough i zapewniły błyskotliwą karierę w handlu ludźmi i innymi przynoszącymi zysk towarami. Wszystko to pasowało idealnie do obecnego życia jako Starbucka.
— Kim jest Starbuck? — postawił to retoryczne pytanie lustrzanej butelce, stojącej na szafce przy łóżku, roześmiał się nagle i nalał sobie miejscowego wina. (Bogowie! co też cenią sobie te śmierdzące, zacofane światy. Niemal splunął. Do czego można się przyzwyczaić…) Nawet teraz wracał niekiedy do swej starej osobowości, upijając się i grając z przypadkowymi przybyszami z innych planet, próbującymi rozrywek Labiryntu. I czasem patrzyli na niego wyblakłymi oczami, zadając to samo pytanie: Kim jest Starbuck?
Mógłby im odpowiedzieć, że Starbuck jest zdrajcą, pozaziemskim doradcą Królowej tej planety, stawiającym wyżej jej interesy niż Hegemonii. Mógłby odpowiedzieć, że Starbuck jest łowcą, zbierającym swe obce Psy i prowadzącym je na rozkazy Królowej na ponure żniwa merów. Mógłby im odpowiedzieć, że Starbuck jest kochankiem Królowej i będzie nim, póki jakiś szybszy, sprytniejszy konkurent nie pokona go i nie zostanie następnym Starbuckiem. Królowa, uważana tradycyjnie za wcielenie Matki Morza, miała tylu kochanków, co ocean wysp. Wszystko to było prawdą, jak i kilka jeszcze rzeczy. Mógłby im nawet powiedzieć, że to on jest Starbuckiem, wkradającym się w zaufanie kupców, by wzmocnić pozycję Królowej podczas negocjacji — przyjęliby to śmiechem, jak i on, bo Starbuckiem mógł być każdy z nich albo żaden. Wiadomo było tylko, że musi być pozaziemcem. I że musi być najlepszy. Anonimowości Starbucka strzegł obyczaj i prawo; istniał ponad i poza wszelką władzą, karać go mogła jedynie Królowa.
Starbuck odwrócił się, patrząc ponad brzegiem pucharu na ubrania leżące bezładnie na półce, ciągnącej się wzdłuż wykładanej zwierciadłami ściany, przy lustrzanych drzwiach. Przyjrzał się czarnym jedwabiom i skórze oficjalnego stroju dworskiego, tradycyjnemu rogatemu hełmowi, maskującemu jego prawdziwy wygląd, nie pozwalającemu odróżnić Herne'a od dziesiątków jego bezwzględnych i żądnych władzy poprzedników. Hełm wieńczyły zakrzywione stalowe kolce, przypominające czułki żuka jelonka — prastary symbol najbardziej bezkarnej władzy, jaką można sobie wymarzyć; a przynajmniej tak sądził, zakładając go po raz pierwszy. Dopiero później zrozumiał, że tak on sam, jak i prawdziwa władza należy do kobiety.
Usiadł nagle, odrzucając przykrycia długiego łoża, i patrzył na ciągnące się w nieskończoność odbicia swej twarzy. Czy widzi resztę swego życia? Skrzywił się, odpędzając ten obraz, rozgarnął dłonią gęste czarne kędziory. Był Starbuckiem od ponad dziesięciu lat i postanowił zostać nim… aż do Zmiany. Miał władzę i lubił ją, nie dbając, czym się to skończy, ani nie przejmując się prawdziwym źródłem potęgi.
Nie przejmując się? Spojrzał na wielką moc swych ramion, ciało nadal twarde i młode dzięki przywilejom. I rzezi merów… Nie, to nic nie znaczy, jest celem prowadzącym do jeszcze większego celu. Co innego źródło. Liczy się Arienrhod. Miała wszystko, czym można nim powodować — piękno, bogactwo, absolutną władzę… wieczną młodość. Od pierwszego ujrzenia jej podczas audiencji w pałacu, z poprzednim Starbuckiem przy boku, wiedział, że zabije, by ją posiąść, by ona go posiadła. Wyobraził sobie jej ciało wijące się pod nim, ślubny welon na jej włosach, czerwony klejnot jej gorzkich ust… smakujących władzą, przywilejami i wcieloną namiętnością.
Dlatego wcale nie wydało mu się niestosowne upaść bez namysłu na kolana przy łożu, gdy otworzyły się drzwi i jego wizja oblekła się w ciało.
3
— …Nadszedł czas Zmiany! Letnia Gwiazda wskazuje nam drogę zbawienia…
O szarym świcie Moon stanęła na nabrzeżu, drżąc z zimna wywołanego chłodną mgłą i własnym nieszczęściem. Wstrzymywane aż do bólu oddechy wydobywały się z niej w postaci białych obłoczków, rozpływających się w burych oparach morza jak duchy, jak ulatujące dusze. Nie będę płakać. Otarła policzek.
— Musimy się przygotować na Koniec i na nowy Początek!
Odwróciła się, patrząc poza babcią na tonący w mgle tunel nabrzeża, a ryki szaleńca spadały niby fale na zamki z piasku jej opanowania.
— Och, zamknij się, stary wariacie… — mruknęła głosem drżącym z bezsilności, którą chciała wykrzyczeć. Babcia spojrzała na nią, jej zniszczoną wiatrami twarz rozjaśniała wielka sympatia. Moon odwróciła wzrok, wstydząc się zdenerwowania, denerwując się, że czuje wstyd. Sybille tak nie mówią, pełne są mądrości, siły i współczucia. Skrzywiła się. Jeszcze nie jestem sybillą.
— Musimy wygnać Złych spośród nas — musimy wrzucić do Morza ich bożki. — Daft Naimy uniósł wysoko ramiona, grożąc pięściami zasnutemu chmurami niebu. Widziała, jak opadają poszarpane rękawy jego brudnej szaty. Wokół niego szczekały i ujadały psy, trzymając się w bezpiecznej odległości. Nazywał siebie Prorokiem Lata i wędrował morzem z wyspy na wyspę, głosząc słowa, jakie słyszał od Pani, zniekształcone boskim szaleństwem. Jako dziecko bała się go, nim matka nie powiedziała, że nie ma czego; zaczęła go wyśmiewać, póki nie zakazała tego babcia; niepokoił ją, aż wzrastające zrozumienie nie nauczyło jej go znosić. Choć dzisiaj jej wytrzymałość była nie wiadomo czemu bliska wyczerpaniu…a nie jestem jeszcze sybillą!
Słyszała, że Daft Naimy urodził się Zimakiem. Słyszała, że kiedyś był lubiącym tech niewiernym… że pogwałcił prawa natury, rozlewając krew sybilli. Że Pani ukarała go szaleństwem i w ten sposób odpłaca za swą winę. Trójlistny symbol noszony przez sybille był ostrzeżeniem przeciwko skalaniu, przeciwko przekroczeniu świętego gruntu. Mawiają: śmierć za zabicie sybilli, śmierć za pokochanie sybilli, śmierć za bycie sybillą… (mają na myśli śmierć za życia). Śmierć za zabicie sybilli…