— Tak, proszę — szepnęła. — Proszę.
Myślała, że nadal będzie ją tylko gładził. Ale on objął ją pod ramiona i podniósł; łagodnie, bez wysiłku, umieścił na sobie, opuścił delikatnie; na udzie poczuła dotyk twardej męskości. Co? Czyżby gdzieś, pod łuskami ukrywał członek i wysuwał go w miarę potrzeby? Czyżby miał zamiar…
Tak!
Najwyraźniej wiedział, co robić. Może i był przedstawicielem obcej rasy, niepewnym przy pierwszym spotkaniu, czy ma do czynienia z mężczyzną czy z kobietą, ale mimo to najwyraźniej pojmował teorię ludzkich kontaktów seksualnych. Na moment, gdy już w nią wchodził, Thesma przestraszyła się, poczuła szok i obrzydzenie, pomyślała, że ją zaboli, że to coś groteskowego, coś potwornego, stosunek człowieka z Ghayrogiem — coś, co pewnie nie zdarzyło się jeszcze w historii wszechświata. Zapragnęła uwolnić się, uciec w noc, lecz była zbyt pijana, zbytnio kręciło się jej w głowie, nie mogła się nawet poruszyć… i nagle zdała sobie sprawę, że to wcale nie boli, że Vismaan wślizguje się w nią i wyślizguje z niej jak jakaś potężna, niezmordowana maszyna; poczuła, jak całe jej ciało ogarnia narodzona pomiędzy udami rozkosz, a ona drży, szlocha, jęczy, przytula się do jego gładkiego, twardego ciała…
Pozwoliła, by to się stało, krzyknęła ostro w chwili największej rozkoszy, a potem leżała skulona, z głową na jego piersi, drżąc, jęcząc cichutko, uspokajając się powoli. Wytrzeźwiała. Wiedziała, co się przed chwilą zdarzyło; zdumiewało ją to, ale jeszcze bardziej bawiło. I co na to powiesz, Narabalu! Mam kochanka Ghayroga. Sprawił mi tak wielką, tak niedościgłą rozkosz. A czy on miał z tego jakąś przyjemność? Nie ośmieliła się zapytać. Jak stwierdzić, czy Ghayrog miał orgazm? Czy oni w ogóle mają orgazmy? Czy zrozumiałby to pojęcie? Zastanawiała się, czy kochał się kiedyś z ludzką kobietą. O to także nie ośmieliła się zapytać. Zrobił to tak dobrze — nie to, że szczególnie wymyślnie, ale nie miał wątpliwości, co należy uczynić i wykonał to pewniej od wielu mężczyzn, których znała. Czy jednak udało mu się to dlatego, że miał już do czynienia z ludźmi, czy też dlatego, że jego chłodny, analityczny umysł z łatwością przeanalizował konieczności natury anatomicznej, nie wiedziała — i wątpiła, czy dowie się kiedykolwiek.
Milczała. Tuląc się do Vismaana zapadła w końcu w sen — głębszy, niż zdarzało się to w ciągu wielu ostatnich tygodni.
6
Rano czuła się dziwnie, ale nie żałowała niczego. Nie rozmawiali o tym, co zdarzyło się w nocy. Vismaan odtwarzał swoje kubiki, ona poszła rankiem wziąć kąpiel, co zmniejszyło nieco dokuczliwy ból głowy, a potem posprzątała resztki bilantoona, zrobiła im śniadanie, poszła na długi spacer w kierunku północnym, do małej zarośniętej mchem jaskini, i przesiedziała w niej niemal do południa, wspominając dotyk jego ciała na swoim ciele, jego dłoń na swych udach i dziki spazm rozkoszy, którego doświadczyła. Nie, nie w tym rzecz, by uznała go za atrakcyjnego w jakimkolwiek sensie tego słowa. Rozwidlony język, włosy jak żywe węże, ciało pokryte łuską… nie, nie, nie… To, co zdarzyło się w nocy nie miało nic wspólnego z pociągiem fizycznym — zdecydowała. Więc czemu w ogóle się zdarzyło? Wino i thokka — powiedziała sobie — i samotność, ł gotowość, by na każdym kroku buntować się przeciw konwencjonalnym wartościom, czczonym przez obywateli Narabalu. Oddać się Ghayrogowi było najwspanialszym sposobem, by okazać pogardę temu, w co wierzyli ci ludzie. Lecz, oczywiście, ten akt buntu nie będzie miał najmniejszego znaczenia, póki ludzie się o nim nie dowiedzą. Zdecydowała więc, że zabierze Vismaana do Narabalu, gdy tylko będzie zdolny dotrzeć tam o własnych siłach.
Dzielili łóżko każdej nocy — spać dalej na ziemi wydawało się jej nonsensem — lecz nie kochali się ani drugiej, ani trzeciej, ani czwartej; leżeli obok siebie nawet się nie dotykając, nawet nie rozmawiając. Thesma gotowa była oddać się mu, gdyby po nią sięgnął, lecz on tego nie zrobił, a ona nie chciała przejąć inicjatywy. Zapanowało żenujące ją milczenie, które bała się przerwać z obawy przed usłyszeniem czegoś, czego nie chciałaby usłyszeć — że nie spodobał mu się tamten miłosny akt, że uznał go za obsceniczny i nienaturalny, że zrobił to, bo mu się narzuciła, albo że zdał sobie sprawę, iż Thesma tak naprawdę wcale go nie pożąda, lecz używa go jako broni w walce z konwenansami. Pod koniec tygodnia, uginając się pod ciężarem niepewności, Thesma przytuliła się do niego, gdy tylko znalazła się w łóżku, dbając oczywiście, by sprawiało to wrażenie czegoś najzupełniej przypadkowego, a on objął ją chętnie i swobodnie, bez wahania zamykając ją w uścisku. Po tym kochali się w niektóre noce, a w inne nie i było to zawsze coś przypadkowego, spontanicznego, zwykłego, niemal trywialnego — coś, co robiło się przed zaśnięciem, coś pozbawionego tajemnicy i magii. Za każdym razem odczuwała wielką rozkosz. Wkrótce przestała zwracać uwagę na obcość, inność jego ciała.
Vismaan poruszał się już bez kuli, z dnia na dzień spacerował coraz dalej i dalej. Najpierw z Thesma, a potem sam, szukał w dżungli nowych ścieżek, chodząc najpierw ostrożnie, a potem coraz śmielej, prawie już nie kulejąc. Pływanie najwyraźniej dobrze mu robiło, bowiem godzinami chlapał się w jeziorku Thesmy, strasznie denerwując gromwarka, mieszkającego w błocie przy brzegu. Powolne, leciwe już stworzenie widząc go wyłaziło z ukrycia i układało się na brzegu, nieruchome jak jakiś stary, porwany, porzucony worek; przyglądało się Ghayrogowi ponuro i nie wracało do wody, póki ten nie skończył pływać. Thesma próbowała wynagrodzić mu niewygody młodymi zielonymi roślinkami, zbieranymi w górze strumienia, daleko poza zasięgiem jego małych, wyposażonych w przyssawki nóżek.
— Kiedy zabierzesz mnie do Narabalu? — spytał ją Vismaan pewnego deszczowego wieczoru.
— Może jutro? — rzuciła.
Ruszyli o świcie. Drobniutki deszczyk wkrótce przestał padać, pogoda zrobiła się piękna. Początkowo Thesma szła powoli, lecz wkrótce doszła do przekonania, że Ghayrog jest już najzupełniej zdrowy i przyspieszyła kroku. Vismaan szedł obok niej, nie mając najmniejszych kłopotów z utrzymaniem tempa. Mówiła do niego szybko, bez przerwy — wymieniała nazwy roślin i napotykanych po drodze zwierząt, opowiadała fragmenty historii miasteczka, mówiła o braciach, siostrach i ludziach, których znała. Tak bardzo chciała, by zobaczyli ich oboje — patrzcie, to mój kochanek z dalekiej planety, to jest ten Ghayrog, z którym sypiam! — więc kiedy znaleźli się wśród otaczających miasteczko farm, pilnie rozglądała się wokół, spodziewając się spotkać kogoś znajomego, ale na polach nie było prawie nikogo, a ludzi, których widziała, nie znała.
— Widzisz, jak się na nas gapią? — szepnęła, kiedy znaleźli się na gęściej zabudowanej ulicy. — Boją się ciebie. Myślą, że stanowisz przednią straż jakiejś inwazji obcych. I zastanawiają się, co ja z tobą robię, dlaczego traktuję cię jak kogoś równego sobie.
— Wcale tego nie widzę — stwierdził Vismaan. — Tak, są mną zaciekawieni, oczywiście, ale nie odczuwam strachu ani wrogości. Czy to dlatego, że nie potrafię interpretować wyrazu ludzkiej twarzy? A ja myślałem, że nauczyłem się już tego dość dobrze!