Zatrzymał się jak wrośnięty w ziemię i obejrzał.
— Vismaan? Tu jestem! To ja, Thesma!
Policzki jej płonęły, serce waliło jak młotem. Przez jedną straszną chwilę była przekonana, że to jakiś obcy Ghayrog, już szukała słów, którymi ma go przeprosić za wtargnięcie na jego ziemię, lecz kiedy się zbliżyła, nabrała pewności, że nie popełniła pomyłki.
— Dostrzegłam polankę i pomyślałam sobie, że to musi być twoja farma — powiedziała wychodząc z gęstych krzaków. — Jak się masz!
— Zupełnie wspaniale. A ty?
Wzruszyła ramionami.
— Jakoś sobie radzę. Dokonałeś prawdziwego cudu, Vismaan. Przecież minęło zaledwie kilka miesięcy, a to…
— Tak — przyznał. — Ciężko pracowaliśmy. — My?
— Mam towarzyszkę. Chodź, przedstawię cię jej, no i pokażę, czego dokonaliśmy.
Te spokojne słowa sprawiły, że uleciało z niej całe podniecenie. Być może do tego zmierzał — zamiast okazywać urazę lub gniew z powodu tego, jak się go pozbyła, mścił się w sposób bardziej diaboliczny, ze spokojem i opanowaniem Ale jest znacznie bardziej prawdopodobne, pomyślała, że on nie czuje gniewu i nie widzi konieczności, by się mścić. Najprawdopodobniej to, co się między nimi zdarzyło, widział w sposób zupełnie inny niż ona. Pamiętaj, że on nie jest człowiekiem, powiedziała sobie.
Ruszyła łagodnym zboczem, razem przekroczyli rów melioracyjny, obeszli małe, najwyraźniej dopiero co obsiane pole. Na szczycie wzgórza, na wpół ukryty we wspaniałym sadzie, stał niewielki domek z drzewa sijaneel, niewiele różniący się od jej chaty, lecz większy i o nieco bardziej harmonijnych proporcjach. Widać było z niego całą farmę, zajmującą trzy zbocza pagórka. Thesmę zdumiało, jak wiele Vismaan zdołał dokonać-wydawało się jej niemożliwe, by w tym krótkim czasie wykarczował drzewa, wybudował dom, przygotował ziemię pod uprawę, ba! — zaczął już ją uprawiać. Pamiętała, że Ghayrogowie nie śpią, lecz czyżby także nie odpoczywali?
— Turmone! — krzyknął Vismaan. — Turmone, mamy gościa! Thesma całą siłą woli narzuciła sobie spokój. Zrozumiała teraz, że szukała Ghayroga, bo już nie chciała być sama, że piastowała nie do końca świadome marzenie, że mu pomoże w prowadzeniu farmy, będzie dzielić z nim nie tylko łóżko, lecz i życie, pozna go prawdziwie, dogłębnie; przez jedną krótką chwilę widziała nawet siebie i jego na wakacjach na północy, w Dulorn, kiedy spotykają się z jego współplemieńcami. Zdawała sobie sprawę, że to głupota, ale był w tych marzeniach cień jakiegoś szalonego prawdopodobieństwa aż do chwili, kiedy oznajmił jej, że ma towarzyszkę. Teraz Thesma musiała się opanować, musiała być miła, przyjazna, nie dać po sobie w żaden sposób poznać, że przez jeden szalony moment uważała się za rywalkę…
Z domku wyszedł Ghayrog niemal tak wysoki jak Vismaan, pokryty podobną lśniącą zbroją łuski, z identycznymi wijącymi się włosami; była między nimi tylko jedna widoczna i bardzo dziwna różnica, bowiem od szyi do brzucha Ghayrog-kobieta pokryta była rzędami małych piersi w kształcie dzwonków; było ich dwanaście lub więcej, każda zakończona zielonkawą sutką. Thesma zadrżała. Vismaan powiedział jej, że Ghayrogowie są ssakami, teraz miała na to niezbity dowód, lecz podobieństwo tej kobiety do gada dzięki piersiom było jeszcze bardziej nieodparte; sprawiały one, że wydawała się nie ssakiem, lecz jakąś dziwną, niepojętą hybrydą. Thesma patrzyła to na jedno, to na drugie stworzenie, czując się bardzo niepewnie.
— To kobieta, o której ci mówiłem — powiedział Vismaan. — Znalazła mnie, kiedy złamałem nogę i opiekowała się mną, aż wróciłem do zdrowia. Thesmo, to moja towarzyszka Turmone.
— Jesteś tu mile widziana — powiedziała uroczyście Turmone.
Thesma zdołała wydukać jeszcze kilka komplementów dotyczących ogromu pracy włożonej w farmę. Pragnęła już tylko uciec, ale nie miała jak, złożyła towarzyską wizytę sąsiadom z dżungli, a sąsiedzi postanowili zachowywać się tak uprzejmie, jak wymagały tego okoliczności. Vismaan zaprosił ją do środka. Co dalej? Filiżanka herbaty, thokki i min tum z rusztu? W domku nie było prawie mebli, jakiś stół, kilka poduszek, dziwny wysoki pojemnik stojący na trójnożnym stołku. Thesma obrzuciła go szybkim spojrzeniem i natychmiast odwróciła wzrok; wiedziała, choć nie wiedziała, skąd wie, że nie powinna zdradzać ogarniającej ją ciekawości, ale Vismaan wziął ją za łokieć i powiedział:
— Chodź. Pokażę ci.
Był to inkubator. Na podkładzie z mchu spoczywało kilkanaście okrągłych, skórzastych jaj, zielonych w duże, czerwone plamy.
— Nasze pierworodne wyklują się przed upływem miesiąca.
Nagle strasznie zakręciło się jej w głowie. Ta manifestacja obcości z jakiegoś powodu oszołomiła ją znacznie bardziej niż wszystko inne, bardziej niż chłodne spojrzenie pozbawionych powiek oczu Vismaana, wicie się jego włosów, niż dotyk jego rąk na jej nagiej skórze, niż zdumiewające uczucie, kiedy poruszał się w jej ciele. Jaja! Miot! A piersi Thurmone już przepełnione są mlekiem, którym będzie karmić młode! Thesma zobaczyła w wyobraźni kilkanaście małych jaszczurek wiszących u licznych piersi tamtej kobiety i znieruchomiała pod wpływem panicznego strachu; przez jedną nie kończącą się chwilę stała, nawet nie oddychając, a później obróciła się, zbiegła ze szczytu wzgórza, przeskoczyła rów melioracyjny i na przełaj — z czego zbyt późno zdała sobie sprawę — przez świeżo zasiane pole dotarła nareszcie i skryła się w dusznej, parnej dżungli.
8
Nie wiedziała, ile minęło czasu do momentu, gdy u wejścia do jej chaty pojawił się Vismaan. Dni upływały mierzone jedzeniem, spaniem i płaczem, może był to tylko jeden dzień, może dwa, może tydzień — i nagle on tam był, wsadził głowę do chaty i zawołał jej imię.
— Czego chcesz? — spytała nie wstając.
— Porozmawiać. Chcę ci coś powiedzieć. Dlaczego opuściłaś nas tak nagle?
— A czy ma to jakieś znaczenie?
Ukląkł przy łóżku. Dłoń położył lekko na jej ramieniu.
— Thesmo, powinienem cię przeprosić.
— Za co?
— Kiedy odchodziłem, zapomniałem podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Wraz z moją towarzyszką rozmawialiśmy o tym, dlaczego uciekłaś i ona powiedziała, że pewnie jesteś na mnie zła, a ja nie rozumiałem, dlaczego miałabyś się złościć. Więc wspólnie rozważyliśmy wszystkie możliwe powody i kiedy opisałem jej, jak się pożegnaliśmy, Turmone spytała, czy powiedziałem, że jestem ci wdzięczny za pomoc, a ja przyznałem, że nie powiedziałem, bo nie wiedziałem, że powinienem to powiedzieć. Więc teraz do ciebie przychodzę ł mówię: „Wybacz mi, Thesmo, moją niegrzeczność. Moją ignorancję”.
— Wybaczam ci — powiedziała stłumionym głosem. — Czy teraz odejdziesz?