Выбрать главу

— Spójrz na mnie, Thesmo.

— Nie mam ochoty.

— Proszę. Spójrz na mnie.

Pociągnął ją za ramię. Obróciła się niechętnie.

— Masz spuchnięte oczy.

— Musiałam zjeść coś niedobrego.

— Nadal jesteś zła. Dlaczego? Musisz zrozumieć, że nie chciałem zachować się nieuprzejmie. Ghayrogowie nie wyrażają wdzięczności w taki sposób jak ludzie. Robię to dopiero teraz. Moim zdaniem, Thesmo, uratowałaś mi życie. Okazałaś mi wiele dobroci. Do śmierci zapamiętam, co dla mnie uczyniłaś, kiedy byłem ranny. Źle się stało, że nie powiedziałem ci tego wcześniej.

— Źle się stało, że tak po prostu wyrzuciłam cię z domu — powiedziała cicho Thesma. — Nie proś, żebym wyjaśniła, dlaczego tak zrobiłam. To bardzo skomplikowane. Wybaczę ci, że mi nie podziękowałeś, jeśli ty wybaczysz mi, że zmusiłam cię do odejścia.

— Nie muszę ci niczego wybaczać. Noga wyzdrowiała, powinienem zatem odejść, jak sama powiedziałaś. Odszedłem więc i znalazłem teren odpowiedni na farmę.

— A więc było to takie proste?

— Tak, oczywiście.

Podniosła się i stanęła wyprostowana, patrząc mu prosto w oczy.

— Vismaan, dlaczego się ze mną kochałeś?

— Miałem wrażenie, że tego potrzebujesz.

— To wszystko?

— Byłaś nieszczęśliwa ł chyba nie chciałaś sama spać. Spodziewałem się, że ze mną będzie ci lepiej. Chciałem okazać ci swą przyjaźń i współczucie.

— Ach! Rozumiem.

— Mam nadzieję, że sprawiło ci to przyjemność.

— Tak. To sprawiło mi przyjemność. Ale ty mnie nie pożądałeś, prawda?

Rozdwojony język zadrżał w rytmie, który uznała za wyraz zdziwienia.

— Nie. Jesteś ludzką istotą. Jak mógłbym czuć pożądanie wobec ludzkiej istoty? Tak bardzo się ode mnie różnisz, Thesmo. Na Majipoorze moją rasę nazywa się obcymi, lecz dla mnie ty jesteś obca.

— Chyba tak.

— Ale bardzo się do ciebie przywiązałem. Życzę ci szczęścia. W tym sensie pożądałem czegoś dla ciebie. Czy to rozumiesz? Na zawsze zostanę twym przyjacielem. Mam nadzieję, że nas odwiedzisz, że przyjmiesz od nas część plonów z mojej farmy. Czy zrobisz to, Thesmo?

— Ja… tak, oczywiście. Zrobię to.

— Dobrze. Muszę iść. Ale najpierw…

Poważnie, z wielką godnością przyciągnął ją do siebie i przytulił, ścisnął w swych potężnych ramionach. Jeszcze raz poczuła dotyk dziwnej, twardej, obcej skóry, jeszcze raz rozdwojony język musnął jej powieki w całkowicie obcym pocałunku. Tulił ją przez dłuższą chwilę.

Kiedy wreszcie wypuścił ją z objęć, powiedział:

— Bardzo cię lubię, Thesmo. I nigdy cię nie zapomnę. — Ja także nigdy cię nie zapomnę.

Stała w drzwiach patrząc, jak znika jej z oczu za jeziorkiem. Jej duszę ogarnęło uczucie spokoju i ciepła. Wątpiła, by kiedykolwiek zdecydowała się odwiedzić Vismaana i Turmone oraz ich małe jaszczurki, ale nic nie szkodzi — Vismaan to zrozumie. Wszystko było już dobrze. Zebrała swoje rzeczy i spakowała w worek. Południe jeszcze nie nadeszło, miała dość czasu na dojście do Narabału.

Do miasta dotarła tuż po południowym deszczu. Od chwili, kiedy je opuściła, minął przeszło rok, a od ostatniej wizyty upłynęło kilka miesięcy. Zaskoczyły ją zmiany, które natychmiast spostrzegła. Panowała ogólna krzątanina, wszędzie coś budowano, kanał zapchany był statkami, na ulicach stały rzędy pojazdów. Miasto wyglądało tak, jakby uległo inwazji obcych — zobaczyła setki Ghayrogów, było też mnóstwo przedstawicieli innych ras; widziała tych z brodawkami, prawdopodobnie Hjortów, i ogromnych czwororęcznych Skandarów. Był to istny cyrk, pełen dziwolągów kręcących się tu i tam, a przez ludzi traktowanych jako coś całkowicie normalnego. Z pewnymi trudnościami znalazła drogę do domu matki. Zastała w nim dwie spośród swych sióstr oraz brata, Dalkhana. Przyglądali się jej, zdumieni i chyba lekko przestraszeni.

— Wróciłam — powiedziała. — Wiem, że wyglądam jak dzikie zwierzę, ale wystarczy, że przytnę włosy, znajdę jakąś sukienkę i znów będę człowiekiem.

Kilka tygodni później zamieszkała z Ruskelornem Vulvanem, a pod koniec roku wzięli ślub. Przez jakiś czas myślała czy nie opowiedzieć mu o Ghayrogu, z którym się kochała, ale trochę się bała, a w końcu zdecydowała, że nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Ruskelorn dowiedział się jednak wszystkiego kilkanaście lat później, kiedy jedli pieczonego bilantoona w jednej z tych nowych restauracji, które wyrosły w dzielnicy Ghayrogów. Thesma wypiła o wiele za dużo mocnego złotego wina z północy; siła dawnych wspomnień okazała się zbyt wielka, by się jej oprzeć. Kiedy wreszcie skończyła swą opowieść, spytała:

— No i co, podejrzewałeś, że mogło być właśnie tak? A jej mąż powiedział:

— Kochanie, wiedziałem o wszystkim, kiedy tylko zobaczyłem cię z nim na ulicy. Ale jakież to miało znaczenie?

CZAS OGNIA

Przez kilka tygodni po tym zdumiewającym doświadczeniu Hissune nie śmiał powrócić do Rejestru Dusz. Wspomnienia były jeszcze zbyt ostre, zbyt świeże; potrzebował czasu, by przetrawić swoje doznania, przyswoić je sobie. Całe miesiące z życia Thesmy przeżył w ciągu godziny. Pamięć tego wciąż go paliła, a nowe niezwykłe obrazy wstrząsnęły jego świadomością.

Przede wszystkim — dżungla. Hissune znał wyłącznie pozostający pod ścisłą kontrolą klimat podziemnego Labiryntu. Tylko raz, na krótko, zawitał na Górze, a nad jej klimatem, choć innym, sprawowano równie troskliwą pieczę. Tutaj zdumiewała go wilgoć, bujne poszycie, deszcze, śpiew ptaków i brzęczenie owadów, dotyk mokrej ziemi pod bosymi stopami. Lecz był to tylko drobiazg w porównaniu z całością tego fascynującego doświadczenia. Być kobietą — jakie to zdumiewające! Mieć obcego za kochanka — tego już Hissune nie potrafił wyrazić słowami; zdarzyło się po prostu coś, co stało się jego częścią, coś niezrozumiałego i nieodgadnionego. A kiedy zaczął się nad tym wszystkim zastanawiać, uświadomił sobie istnienie kolejnych tajemnic, wspaniałej pożywki dla rozważań: oto Majipoor — młoda planeta, która dopiero się rozwija. Grząskie uliczki Narabalu, drewniane domki — jakież to różne od swojskiego, uporządkowanego Majipooru z jego czasów! To był mroczny, nieznany, obcy świat. Hissune zastanawiał się nad tym godzinami, bezmyślnie przekładając raporty podatkowe z kupki na kupkę. Powoli dochodził do przekonania, że to, czego doświadczył w Rejestrze Dusz, zmieniło go nieodwracalnie. Nigdy już nie będzie dawnym Hissunem, ale w jakiś tajemniczy sposób na zawsze pozostanie Thesmą, która żyła i umarła dziewięć tysięcy lat temu na innym kontynencie, w gorącej, wilgotnej dżungli, której on sam nigdy nie zobaczy.

A potem zrodziła się w nim oczywiście chęć przeżycia nowego doświadczenia w Rejestrze Dusz. Tym razem spotkał innego funkcjonariusza, małego Vroona z kwaśną miną i krzywo założoną maską. Szybko machnął mu przed nosem papierami. Powolni, leniwi urzędnicy nie mogą, rzecz jasna, sprostać jego błyskotliwemu umysłowi — oto Hissune siedzi już, w fotelu, zręcznie wpisując w system polecenia. Zdecydował, że przeniesie się w czasy Lorda Stiamota. Ostatnie dni wojny przeciw Metamorfom, pokonanym przez ludzkich osadników na Majipoorze. Niechaj będzie to żołnierz z armii Lorda Stiamota. Hissune wydaje polecenie mózgowi ukrytemu w magazynach labiryntu. Może uda mi się spotkać samego Lorda Stiamota!

Suche zbocza wzgórz od Milimornu do Hamifieu stały w ogniu i nawet tu, blisko sto kilometrów dalej na wschód, na szczycie Zygnor, gdzie mieścił się wysoko położony punkt obserwacyjny, pułkownik Eremoil czuł podmuchy gorącego wiatru i smak popiołu w powietrzu. Gęsta warstwa ciemnego dymu wisiała nad ziemią jak okiem sięgnąć. Za godzinę, może za dwie, podpalacze przeniosą ogień na linię łączącą Hamifieu i małe miasteczko u wylotu doliny, a jutro podpalą strefę aż do Sintalmondu. I wtedy stanie w ogniu cała prowincja. Biada Metamorfom, którzy w niej pozostaną!