Koronal przemówił:
— Kogo my tu mamy? Czy to Finiwain?
— Eremoil, panie. Dowodzę wojskami rozniecającymi ogień.
— Eremoil? Tak, Eremoil, pamiętam! Chodź do nas. Zanosimy dzięki Bogini za koniec wojny. Ci ludzie przybyli do mnie od mej matki, Pani Wyspy, która strzeże nas w snach. Spędzimy noc na modlitwach, pieśniach błogosławieństwa i dziękczynienia, bowiem rano zamknie się krąg ognia. Prawda, Eremoil? Podejdź, usiądź, śpiewaj z nami. Znasz pieśni, które śpiewa się dla Pani? Znasz, prawda?
Eremoil przerażony, słuchał słabego, skrzekliwego głosu Koronala. Czy ten suchy, drżący głos to wszystko, co pozostało po pełnych majestatu mowach? Bohater, półbóg — znikł, zabiła go zbyt długa wojna. Nie pozostało z niego nic, tylko upiór, cień. Eremoil patrzył na Koronala i nie potrafił przypomnieć sobie, czy rzeczywiście był on kiedyś tym potężnym człowiekiem, którego obraz przechowała jego pamięć. Może zawsze miał do czynienia z mitem i propagandą, a Lord Stiamot był w istocie mniejszy niż jego stworzony na użytek ludu obraz.
Koronal skinął głową. Eremoil niechętnie podszedł bliżej. Zastanawiał się nad tym, co ma powiedzieć.
„Panie, na drodze płomieni znajduje się człowiek, który nie ucieknie i nie pozwoli się ewakuować, nie można go usunąć siłą nie narażając życia żołnierzy. Panie, ten człowiek jest zbyt wielki, by miał zginąć tak straszną śmiercią. Panie, proszę cię, wstrzymaj ogień, wymyśl inny sposób walki, byśmy mogli wyłapać uciekających Metamorfów, lecz nie walcz już za pomocą płomieni, bowiem…”
Nie!
Wiedział, że nie ma sposobu, by skłonić Koronala do przedłużenia wojny choćby o godzinę. Nawet gdyby miało to ocalić Kattikawna czyjego; nawet w imię Pani, matki Koronala, nie można było powstrzymać ognia, walka dobiegała bowiem kresu, a potężna wola władcy zmiatała wszystkie przeszkody stojące na drodze.
Eremoil mógł spróbować powstrzymać ogień, ale na własną odpowiedzialność. Nie mógł o to prosić Koronala.
Lord Stiamot znów na niego spojrzał.
— Co się stało? Coś pana martwi? Proszę, niech pan przy mnie usiądzie. Niech pan śpiewa z nami. To pieśń dziękczynna.
Śpiewali hymn, którego Eremoil nie znał. Jednak starał się włączyć swój cichy głos w harmonię innych. Później śpiewali kolejną pieśń, i jeszcze jedną. Tę już znał, lecz głos miał słaby i bezdźwięczny. Świtało. Z wolna wycofał się w cień i wyszedł z namiotu. Widać już było słońce — jego pierwsze zielonkawe promienie padły właśnie na wschodnie zbocze Haimon. Minie jeszcze godzina, może dłużej, nim promienie oświetlą doliny południowego zachodu, których zagłada została już postanowiona. Eremoil marzył, by móc zasnąć i przez tydzień się nie obudzić. Spojrzał na adiutanta i spytał:
— Czy można wysłać wiadomość do mojego zastępcy na szczyt Zygnor?
— Oczywiście, panie pułkowniku.
— Proszę mu przekazać, że jest odpowiedzialny za następną fazę palenia i że ma postępować według przygotowanego schematu. Pozostanę tu przez cały dzień, na kwaterę wrócę wieczorem. Chcę odpocząć.
— Tak jest!
Eremoil odwrócił się i spojrzał na zachód, ciągle jeszcze okryty mrokiem. Jasno było wyłącznie tam, gdzie kolumna ognia oświetlała niebo. Z pewnością Aibil Kattikawn zajęty był przez całą noc, pracowały pompy i węże, ziemia nasiąkała wodą. Nie ma nadziei; ogień tak potężny będzie płonął dotąd, póki starczy mu paliwa. Kattikawn musi zginąć, belkowany strop starego dworu zawali się ł nic tego nie zmieni. Ocalić jego życie można tylko kosztem życia niewinnych żołnierzy, a i to bez pewności powodzenia. Ocalić mogłoby go także nieposłuszeństwo Eremoila, choć prawdopodobnie nie na długo. A więc zginie. Dziewięć lat jestem na wojnie — pomyślał Eremoil — i wreszcie zabiłem człowieka. Człowieka! Godzinę, może nieco dłużej, pozostał na stanowisku, zmęczony, ale niezdolny odejść. Dostrzegł wybuchy ognia na wzgórzach koło Bizfern, a może było to Domgrave, i wiedział, że znów zaczęto podpalanie. Wojna skończy się wkrótce, powtarzał sobie, ostatni z naszych nieprzyjaciół uciekają teraz na bezpieczne wybrzeże, a tam zostaną internowani i wywiezieni za morze. Na świecie znów zapanuje pokój. Czuł ciepło słońca na plecach, a na policzkach żar ognia.
Na świecie zapanuje pokój, pomyślał, i poszedł poszukać sobie miejsca, w którym mógłby spać.
W PIĄTYM ROKU PODRÓŻY
Tym razem Hissune czuł się zupełnie inaczej. Nie byt tak wstrząśnięty i zdumiony; przeżył smutną i wzruszającą historie, lecz nie poruszyła ona go tak, jak akt miłosny kobiety i Ghayroga. Wiele jednak się z niej nauczył o naturze odpowiedzialności, o istocie konfliktów rodzących się między sprzecznymi siłami, z których każda ma swoje racje, i o tym, czym jest prawdziwy spokój ducha. Zrozumiał także w jakimś stopniu, jak się rodzą mity. W całej historii Majipooru nie było postaci bardziej przypominającej półboga niż Lord Stiamot, szlachetny władca-wojownik, który złamał opór złowrogich tubylców-Zmiennokształtnych; osiem tysięcy lat ubóstwienia zmieniło go w kogoś o nieprawdopodobnej wręcz sile i majestacie. Teraz mityczny Lord Stiamot nadal zajmuje ważne miejsce w pamięci Hissune'a, lecz nie jest to już miejsce centralne, to bowiem zajął Stiamot widziany oczami Eremoila; zmęczony, wynędzniały, wychudzony, przedwcześnie postarzały człowieczek, którego duch wypalił się w ciągu życia spędzonego na polu walki. Bohater? Z pewnością, choć pewno nie dla Metamorfów. Półbóg? Nie, raczej człowiek, bardzo ludzki, kruchy i zmęczony. Nie wolno mi tego zapomnieć — powiedział Hissune sam do siebie — i w tej właśnie chwili zdał sobie sprawę, że wykradane chwile spędzane w Rejestrze Dusz są jego prawdziwym uniwersytetem, na którym zdobywa doktorat z życia.
Minęło wiele dni nim zdecydował się odbyć kolejną wycieczkę. Kurz archiwów zaczął jednak pokrywać jego duszę i Hissune zamarzył o odmianie, o przygodzie. A więc — z powrotem do Rejestru. Czekały na zbadanie kolejne legendy. Kiedyś dawno, dawno temu statek z załogą szaleńców postanowił przepłynąć Wielkie Morze. Był to akt największej w historii Majipooru głupoty, lecz głupoty majestatycznej i wspaniałej. Hissune zdecydował się więc poszukać sobie miejsca na statku i sprawdzić, co stało się z jego załogą. W archiwum znalazł nazwisko kapitana, Sinnabora Lavona, urodzonego na Zamkowej Górze. Palce Hissune'a delikatnie dotykają klawiszy, wpisują datę, miejsce, nazwisko. Chłopiec czeka, napięty, ciekawy, gotów wyruszyć w morze.