Zdjął kawałek jaskrawożółtego materiału, osłaniający nos i oczy — oznakę urzędu na dworze Pontifexa. Wyraz twarzy Silimoor zmienił się; radosna, czysta furia ustąpiła miejsca szczerej trosce. Dopiero teraz dostrzegła jego twarz.
— Masz takie przekrwione oczy… jesteś taki blady, policzki ci zapadły…
— Nie spałem. Co za obłęd!
— Biedaku!
— Myślisz, że świadomie cię unikałem? Byłem częścią tego szaleństwa.
— Wiem. Widzę, w jakim musiałeś żyć napięciu.
Nagle zdał sobie sprawę, że Silimoor nie kpi z niego, że naprawdę mu współczuje i że prawdopodobnie będzie mu łatwiej, niż się spodziewał, wszystko jej wytłumaczyć.
— Problemem ludzi ambitnych — powiedział — jest to, że wplątują się w sprawy, nad którymi nie mają żadnej kontroli, a potem nie ma już wyboru, pozostaje tylko dać nieść się fali. Słyszałaś, co zrobił wczoraj Pontifex Arioc?
Z trudem powstrzymała wybuch śmiechu.
— Tak, oczywiście. To znaczy… słyszałam plotki. Wszyscy je słyszeli. Czy to prawda? Czy to się naprawdę zdarzyło?
— Niestety, tak.
— Jakie to wspaniałe! Doprawdy wspaniałe! Ale coś takiego może przewrócić świat do góry nogami, prawda? Czyżby miało to źle się dla ciebie skończyć?
— Może się źle skończyć dla ciebie, dla mnie, dla wszystkich ludzi na świecie. — Calantine machnął ręką, ogarniając tym gestem Dziedziniec Kuł, Labirynt i całą planetę, egzystującą poza jego klaustrofobiczną głębią, od szczytu Zamkowej Góry do najdalszych miast zachodniego kontynentu. — Dotyczy nas to w stopniu, którego nie potrafię jeszcze pojąć. Ale pozwól, że zacznę od początku…
Być może nie zdawałaś sobie sprawy, że Pontifex Arioc zachowywał się dziwnie już od kilku miesięcy. Moim zdaniem, to ciężar władzy doprowadza ludzi do szaleństwa; a może trzeba być przynajmniej trochę szalonym, by w ogóle pragnąć władzy? Wiesz, że Arioc był Koronalem przez trzynaście lat, za pontyfikatu Dizimaule'a, Po-ntifexem zaś przez lat dwanaście. To strasznie długo, biorąc pod uwagę ogrom władzy. Zwłaszcza gdy mieszka się tu, w Labiryncie. Każdy Pontifex marzy chyba od czasu do czasu, by wydostać się na świat, poczuć wiatr wiejący na Zanikowej Górze, zapolować na gihorna, albo po prostu popływać gdzieś w prawdziwej rzece — a tymczasem siedzi kilka kilometrów pod ziemią, dyrygując urzędnikami, odprawiając rytuały, i tak aż po kres jego dni.
Pewnego dnia, mniej więcej rok temu, Arioc zaczął nagle mówić o odbyciu wielkiego objazdu Majipooru. Tego dnia byłem na dworze wraz z księciem Guadeloomem. Pontifex kazał przynieść sobie mapy i zaczął planować podróż w dół rzeki Alaisor, na Wyspę Snu — by odprawić pielgrzymkę i odwiedzić Panią Wewnętrznej Świątyni — a potem na Zimroel, z postojami w Piliploku, Ni-moya, Pidruid, Narabalu — no wiesz, wszędzie. Trwałoby to chyba z pięć lat. Guadeloom spojrzał na mnie dziwnie i łagodnie przypomniał Ariocowi, że to Koronal odbywa objazdy po Majipoorze, nie Pontifex, i że Lord Struin skończył jeden z nich zaledwie przed kilku laty.
— Czyżby było to zakazane? — spytał Pontifex.
— Nie, nie zakazane, wasza dostojność, ale tradycja nakazuje…
— A więc jestem więźniem Labiryntu!
— Ależ nie więźniem, wasza dostojność, tylko…
— Lecz tylko z rzadka, jeśli w ogóle, wolno mi wyjść na światło dzienne?
I tak dalej. Muszę powiedzieć, że współczułem Ariocowi, ale pamiętaj, że w odróżnieniu od ciebie nie urodziłem się w Labiryncie, wezwały mnie tu obowiązki i życie pod ziemią wydaje mi się czasami nieco nienaturalne. W każdym razie Guadeloom zdołał przekonać Jego Dostojność, że nie ma mowy o żadnej pielgrzymce. Tylko ja dostrzegłem niepokój w oczach Pontifexa.
Niedługo potem Jego Dostojność zaczaj się nam wymykać nocą i samotnie spacerować po Labiryncie. Nikt nie wie, jak często wychodził, nim go złapaliśmy, jednak już wcześniej docierały do nas plotki o zamaskowanej postaci, bardzo przypominającej Pontifexa, widzianej nad ranem na Dziedzińcu Piramid lub w Sali Wiatrów. Uważaliśmy to za bzdurę, ale pewnej nocy jakiś dureń czuwający przed sypialnią Arioca wyobraził sobie, że usłyszał dzwonek, wszedł i zastał ją pustą. Być może pamiętasz tę noc, Silimoor — byliśmy razem, jeden z ludzi Guadelooma znalazł mnie i wyciągnął z łóżka, twierdząc, że zwołano pilne spotkanie doradców Pontifexa i moja obecność jest konieczna. Byłaś raczej zdenerwowana — nie, prawdę mówiąc, byłaś wściekła. Zebranie dotyczyło zniknięcia Ponufexa, choć ukryliśmy to i rozgłosiliśmy, że dotyczyło ono fali pływowej, która zniszczyła większą część Stoienzar.
Znaleźliśmy Arioca cztery godziny po północy. Na Arenie — wiesz, w tej wielkiej, pustej sali, którą w chwili szaleństwa kazał wybudować Pontifex Dizimaule. Siedział po turecku pod ścianą, grał na zootibarze i śpiewał piosenki kilku obdartym chłopcom. Przyprowadziliśmy go ze sobą. W kilka tygodni później znów się nam wyrwał i dotarł aż do Dziedzińca Kolumn. Guadeloom rozmawiał z nim na ten temat; Arioc twierdził, że to bardzo ważne, by monarcha zbliżył się do swego ludu i wysłuchał jego skarg, cytował nawet precedensy sięgające historii Starej Ziemi. Guadeloom bez zbędnego rozgłosu wystawił warty na korytarzach wokół jego komnat, pod pretekstem możliwego zamachu, ale kto chciałby dokonać zamachu na Pontifexa? Strażnicy mieli zapobiegać wyprawom Arioca. Lecz choć można go uznać za ekscentryka, Pontifex nie jest bynajmniej idiotą i — mimo strażników — zdołał nam uciec dwukrotnie w ciągu miesiąca. Sytuacja stała się krytyczna. Co się stanie, jeśli zniknie na tydzień? Co się stanie, jeśli w ogóle wyjdzie z Labiryntu i wybierze się na przechadzkę po pustyni?
— Jeśli nie potrafimy go powstrzymać — powiedziałem Guadeloomowi — to czemu nie damy mu do towarzystwa kogoś, kto wędrowałby razem z nim i pilnował, by nic mu się nie stało?
— Wspaniały pomysł — odparł książę. — Zajmiesz się tym. Pontł-fex cię lubi, Calintane. Jesteś wystarczająco młody i zręczny, by wydostać go z kłopotów, w które może wpaść.
Było to sześć tygodni temu, Silimoor. Z pewnością pamiętasz, jak nagle skończyły się nasze wspólne noce; opowiadałem o dodatkowych obowiązkach na dworze, no i zaczęliśmy się od siebie oddalać. Nie mogłem ci powiedzieć, jakie to obowiązki zatrzymywały mnie na całe noce; mam nadzieję, że nie podejrzewałaś mnie o zwrócenie swoich uczuć ku innej. Dopiero teraz wolno mi powiedzieć, że zająłem pokój obok sypialni Pontifexa i spędzałem przy nim każdą noc. Zacząłem sypiać w dzień, o najdziwniejszych godzinach, potem, posłużywszy się kilkoma fortelami, stałem się towarzyszem nocnych wycieczek Arioca.
Nie była to łatwa praca. W rzeczywistości zostałem strażnikiem Pontifexa, ale musiałem uważać, by nie podkreślać tego faktu, narzucając mu swą wolę. Miałem chronić go przed nieodpowiednim towarzystwem i przed co ryzykowniejszymi wyprawami. Nie brak tu przecież łotrów, zdarzają się bójki i kradzieże; nikt świadomie nie skrzywdzi Pontifexa, ale może on wejść między dwóch walczących ludzi. W krótkich chwilach snu szukałem pociechy i wskazówek u Pani Wyspy — niechaj spoczywa na łonie Bogini — a ona zesłała mi błogosławiony sen, w którym oznajmiła, że jeśli nie chcę być więziennym strażnikiem, muszę zostać przyjacielem Pontifexa. Jakież mamy szczęście, że tak łagodna matka czuwa nad naszymi snami! Zatem ośmieliłem się mu sugerować, dokąd moglibyśmy się wybrać. „Chodźmy gdzieś dziś w nocy!” — mówiłem; krew z pewnością zastygłaby Guadeloomowi w żyłach, gdyby o tym wiedział. Miałem taki pomysł, by zabierać go na publiczne poziomy Labiryntu, spędzać z nim noce na bazarach i w gospodach… Oczywiście, byliśmy zamaskowani, nie do rozpoznania. Pokazywałem mu tajemnicze alejki, gdzie mieszkają gracze, ale gracze, których znałem, niegroźni. Pewnej nocy poprowadziłem go na szczególnie śmiałą wyprawę poza mury Labiryntu. Wiedziałem, że tego pragnie szczególnie mocno, choć może boi się obrócić pragnienia w czyn, więc uczyniłem mu z tego sekretny podarek; wyszliśmy prywatną królewską drogą, kończącą się u Bramy Wody. Staliśmy razem prawie na brzegu Glayge, czuliśmy chłodny wiatr wiejący od Zamkowej Góry, patrzyliśmy na błyszczące gwiazdy.