Выбрать главу

Śpiący, lecz świadomy, obserwując tego Dekkereta, który znajdował się wewnątrz jego snu, czekał na spełnienie, na połączenie Dekkereta z marzeń ze śnioną Panią, całopalenia w wybuchu wulkanu, przynoszące jakieś objawienie prawdy, jakąś wiedzę wywołującą radość i szczęście. Lecz sen napotkał na dziwną przeszkodę, jakby ktoś przykrył go welonem. Kolory zbladły, twarze zaczęły się rozpływać; biegł nadal, lecz tym razem potykał się i przewracał, ranił łokcie i kolana na ostrych kamieniach pustyni, gubił drogę, poruszał się wzdłuż zbocza, a nie w dół — i nie zbliżał się już do celu. Dotarł do granicy zachwytu, lecz zachwyt okazał się, z nieznanych powodów, poza jego zasięgiem i teraz już czuł tylko przygnębienie, niepewność, strach. Radość, którą, jak się wydawało, niósł w sobie jego sen, zbladła. Jaskrawe kolory zmieniły się we wszechogarniającą szarość, wszystek ruch ustał. Stał na zboczu góry, nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w martwy krater, a widok tego martwego krateru sprawił, że Dekkeret zadrżał, przyciągnął kolana do piersi i leżał tak, szlochając, aż się obudził.

Zamrugał i usiadł. Serce biło mu mocno, wyschnięte spojówki piekły, mięśnie ramion i piersi miał boleśnie napięte. Ten sen różnił się od wszystkich innych, różnił się nawet od przerażających koszmarów. Skąd wzięło się uczucie choroby duszy, niepewności, strachu? Było jeszcze wczesne popołudnie, oślepiające słońce wisiało nad czubkami drzew. Obok Dekkereta leżała Khaymak Grań i Vroon, Serifain Reinaulion, a nieco dalej Dinitak Barjazid. Wszyscy wydawali się spad smacznie. Nigdzie nie dostrzegł starszego Barjazida. Dekkeret przewrócił się na bok, przyciskając policzek do ciepłego piasku z nadzieją, że w ten sposób pozbędzie się choć części dręczącego go napięcia. Coś złego stało się z tym snem, był tego pewien; jakaś mroczna siła wmieszała się weń, wykradła jego zawartość, a pustą skorupę wypełniła strachem. Więc to właśnie działo się na nawiedzonej pustyni? Tak wyglądała kradzież snów? Zwinął się w kłębek. Czuł się splamiony, wykorzystany, zdeptany! Zastanawiał się, czy będzie tak za każdym razem — w końcu zagłębiali się w tę pustynię coraz bardziej. Pomyślał, że pewnie będzie jeszcze gorzej.

Po pewnym czasie zasnął znowu. I znów śniły mu się jakieś fragmenty zamazanych obrazów bez związku. Zignorował je. Kiedy się przebudził, nadchodził wieczór. W uszach zabrzmiały mu odgłosy duchów, dźwięki pustyni, brzęczenie dzwoneczków, fragmenty rozmów, odległe śmiechy. Czuł się bardziej zmęczony, niż gdyby nie spał w ogóle.

8

Nie wyglądało na to, by ktoś z jego towarzyszy miał złe sny. Gdy Dekkeret wstał, zachowywali się normalnie: wielka Skandarka nie zwróciła na niego uwagi, mały Vroon zamruczał coś przyjaźnie wymachując mackami, Barjazidowie krótko skinęli głowami — jeśli w ogóle byli świadomi, że jeden z ich grupy przeżył męczarnie we śnie, to nawet o tym nie wspomnieli. Po śniadaniu starszy Barjazid odbył krótką naradę z Serifainem Reinaulionem dotyczącą drogi, którą mieli przemierzyć tej nocy, i znów ruszyli w mrok rozświetlony blaskiem księżyców.

Będę udawał, że nie stało się nic szczególnego, zdecydował Dekkeret. Nie dam po sobie poznać, że ich duchy znalazły do mnie przystęp.

Lecz rozwiązanie to okazało się skuteczne tylko na krótką metę. Kiedy ślizgacz płynął wśród wyschniętych jezior, z których dna wznosiły się tysiące szarych, kamiennych pagórków, Barjazid zwrócił się do niego nagle i spytał:

— Dobrze spałeś?

Dekkeret wiedział, że nie zdoła ukryć zmęczenia.

— Zdarzało mi się wypocząć lepiej — przyznał.

Błyszczące oczy Barjazida wpatrywały się nieruchomo w jego twarz.

— Mój syn mówi, że jęczałeś we śnie, że przewracałeś się z boku na bok, a w końcu ułożyłeś się zwinięty, z kolanami pod brodą. Czyżbyś poczuł dotknięcie złodziei snów, kandydacie?

— Poczułem we śnie obecność jakiejś mrocznej potęgi. Nie potrafię określić, czy byli to złodzieje snów.

— Opisz mi wrażenia, jakich doznałeś.

— A więc jesteś także tłumaczem snów, Barjazidzie? — krzyknął Dekkeret, nagle zdenerwowany. — Dlaczego miałbym ci pozwolić grzebać w mym umyśle? Moje sny są moją własnością!

— Spokojnie, spokojnie, dostojny panie. Nie chciałem wtrącać się w nie swoje sprawy.

— A więc daj mi spokój.

— Jestem odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo. Jeśli demony pustyni sięgnęły w głąb twej duszy, powinieneś mnie o tym poinformować we własnym, dobrze pojętym interesie.

— Więc teraz mają to być demony?

— Demony, duchy, upiory, zbuntowani Zmłennokształtni, nazwij to, jak chcesz. — Barjazid wydawał się zniecierpliwiony. — Stworzenia, których łupem padają śpiący wędrowcy. Dopadli cię, czyż nie?

— Moje sny nie były przyjemne.

— Proszę, byś wyjaśnił mi, na czym to polegało. Dekkeret westchnął cicho.

— Czułem się tak, jakbym miał przesłanie od Pani, śniłem sen radości i spokoju. Ten sen zmienił stopniowo swą naturę, rozumiesz? Stał się mroczny i chaotyczny, znikła gdzieś jego radość, przebudziłem się bardziej zmęczony, niż gdy zasypiałem.

Barjazid pokiwał entuzjastycznie głową.

— Tak, tak, to właśnie te symptomy! Dotknięcie umysłu, zakłócenie snu, wrażenie niepokoju, utrata energii.

— Coś w rodzaju wampiryzmu? — zasugerował Dekkeret. — Jakieś istoty czają się wśród pustki, by wyssać siłę życiową z nieostrożnych podróżnych?

Przewodnik uśmiechnął się.

— To twoje domysły. Ja nie bawię się w spekulacje, kandydacie.

— Czy czułeś kiedyś ich dotknięcie w swym śnie? Mały człowieczek spojrzał dziwnie na Dekkereta.

— Nie. Nigdy.

— Nigdy? Czyżbyś był odporny?

— Najwyraźniej.

— A twój syn?

— Coś takiego zdarzyło mu się kilkakrotnie. Ale ma to miejsce bardzo rzadko, być może raz na pięćdziesiąt razy. Najwyraźniej odporność nie jest jednak dziedziczna.

— A Skandarka? Vroon?

— Także poznali dotyk złodziei snów. Ale odczuwają go sporadycznie. Dla nich to przykre, lecz do zniesienia.

— A przecież ludzie umierali od dotyku złodziei snów.

— To tylko jeszcze jedna hipoteza — powiedział Barjazid. — Większość podróżnych donosiła o dziwnych snach. Niektórzy z nich zgubili drogę i nie powrócili. Skąd mamy wiedzieć, czy istnieje jakiś związek między snami i zaginięciem na pustyni?

— Jesteś bardzo ostrożnym człowiekiem — powiedział Dekkeret. — Nie wyciągasz pochopnych wniosków.

— 1 dożyłem całkiem poważnego wieku, a wielu z tych bardziej niecierpliwych powróciło już do Źródła.

— Czy twoim zdaniem przetrwanie to największe osiągnięcie człowieka?

Barjazid roześmiał się głośno.

— Powiedziałeś to jak prawdziwy arystokrata z Zamkowej Góry, kandydacie. Nie. Uważam, że życie to coś więcej niż proste unikanie śmierci. Ale najpierw trzeba przeżyć, prawda? Przeżycie to warunek wstępny dokonania tych wszystkich wspaniałych czynów. Martwi niczego nie osiągną.

Dekkeret nie powrócił już do tego tematu. Systemów wartości arystokraty i człowieka pokroju Barjazida nie dało się pogodzić, a poza tym w argumentacji przewodnika było coś żywego, ulotnego — co sprawiało, że poczuł się powolny i tępy, a nie lubił tego uczucia. Więc przez chwilę milczał. Potem zapytał jeszcze.