Chciał wstać i odkrył, że otula go grube, gęste futro, jakby stitmoj znów dopadł go i miażdżył w swoich łapach. Trzymały go potężne ramiona; nagle zdał sobie sprawę, że jest ich cztery. Kiedy wreszcie uwolnił się całkowicie od snu, zdał sobie sprawę, że znajduje się w objęciach gigantycznej Skandarki, Khaymak Grań. Prawdopodobnie krzyczał przez sen, rzucał się i machał rękami, a kiedy zerwał się na równe nogi, Khaymak Grań uznała, że znów ma zamiar wybrać się na przechadzkę po pustyni i postanowiła mu to uniemożliwić. Tuliła go z siłą wystarczającą, by połamać mu żebra.
— Wszystko w porządku — mruknął w jej szare futro. — Nie śpię już! Nigdzie nie idę.
Ściskała go nadal.
— Zrobisz… mi… krzywdę…
Musiał walczyć, by zaczerpnąć oddechu. Z niezręcznej troski mogła go nawet zadusić w tym matczynym uścisku. Dekkeret wykręcał się, odpychał, kopał i bił ją pięściami po głowie. Wijąc się tak zdołał jakoś zakłócić jej równowagę i oboje przewrócili się; on znalazł się na wierzchu, ona zaś w ostatniej chwili rozluźniła uścisk, tak że zdołał się wyrwać. Wylądował na kolanach i tak już pozostał. Bolało go całe ciało i ciągle nie mógł dojść do ładu z tym, co się zdarzyło w ciągu kilku ostatnich chwil. Nie był jednak aż tak oszołomiony, by nie dostrzec, jak skryty za ślłzgaczem Barjazid pośpiesznie zsuwa z czoła jakiś mechanizm, wyglądający jak kunsztowna, złota korona i próbuje ukryć go w jednym z pojemników.
— Co to takiego? — spytał.
Barjazid, co było dla niego nietypowe, sprawiał wrażenie zmieszanego.
— Nic. Taka zabawka.
— Pokaż!
Miał wrażenie, że tamten daje komuś jakieś znaki. Kątem oka dostrzegł, jak Khaymak Grań wstaje i wyciąga rękę, lecz nim wielka Skandarka zdołała wykonać ostateczny ruch, Dekkeret uchylił się i obiegł ślizgacz. Przewodnik nadal grzebał w pojemniku. Dekkeret, górujący nad Barjazidem tak, jak Skandarka górowała nad nim, błyskawicznie złapał go za rękę, wykręcił ją i przytrzymał. Potem zaś wyjął mu z dłoni opaskę i przyjrzał się jej z zainteresowaniem.
Nikt już nie spał. Vroon gapił się nieprzytomnie na to całe zajście, a młody Dinitak sięgnął po nóż, podobny do tego, którego Dekkeret używał podczas polowania.
— Puść ojca — powiedział.
Dekkeret obrócił Barjazida, zasłaniając się nim jak tarczą.
— Każ synowi rzucić nóż! — rozkazał. Barjazid milczał.
— Albo rzuci nóż, albo zgniotę to urządzenie. Co wolisz? Głosem przypominającym warczenie Barjazid rozkazał synowi odrzucić sztylet. Wylądował na piasku niemal u stóp Dekkereta, który zrobił krok i kopnął go za siebie. Podsunął opaskę przed oczy swego więźnia. Zrobiona była ze złota, kryształu i kości. Wykonano ją bardzo starannie; dostrzegł tajemnicze przewody i złącza.
— Co to jest? — spytał.
— Już ci mówiłem. Zabawka. Proszę… oddaj mija, nim ją zniszczysz.
— Jak działa ta zabawka?
— Bawi mnie, gdy śpię — wyszeptał ochryple Barjazid.
— Jak cię bawi?
— Wzmacnia moje sny tak, że są bardziej interesujące.
Dekkeret przyjrzał się jej bliżej.
— Gdybym ja ją założył, czy wzmocniłaby moje sny?
— Mogłaby uczynić ci krzywdę, kandydacie.
— Powiedz mi, jak działa na ciebie.
— Bardzo trudno to opisać.
— Postaraj się. Znajdź właściwe słowa. Jak zdołałeś dostać się do mojego snu, Barjazidzie? Nie miałeś tam nic do roboty!
Mały człowieczek tylko wzruszył ramionami i powiedział niepewnie:
— Byłem w twoim śnie? Skąd miałbym wiedzieć, co dzieje się w twoim śnie? Każdy może pojawić się we śnie kogoś innego.
— Sądzę, że mogłeś dostać się do niego dzięki temu urządzeniu. I pomogło ci ono zorientować się, o czym śnię.
Barjazid milczał ponuro.
— Opisz mi jego działanie albo zgniotę je na miazgę!
— Proszę!
Grube, mocne pałce Dekkereta zamknęły się na jednym z delikatnych mechanizmów opaski. Barjazid westchnął głęboko, ze-sztywniał.
— No i co?
— Masz rację. To… coś… pozwala mi dostać się do śpiącego umysłu.
— Doprawdy? A skąd je masz?
— To mój własny wynalazek. Udoskonalałem go przez wiele łat.
— Podobny do maszyn na Wyspie Snu?
— Jest inny. Działa mocniej. Pani Wyspy może tylko przemawiać do ludzkich umysłów, ja czytam sny, kontroluję ich kształt, w znacznym stopniu panuję nad umysłem śpiącego.
— 1 to w całości twój wynalazek? Nie ukradłeś go z Wyspy Snu?
— To mój wynalazek — szepnął Barjazid.
Dekkeret poczuł gwałtowny przypływ wściekłości. Przez chwilę pragnął skruszyć tę maszynę jednym ruchem ręki, a potem rozgnieść na miazgę samego Barjazida. Pamiętając, jak Barjazid unikał odpowiedzi na pytania, omijał prawdę i po prostu kłamał, pamiętając, jak wdarł się w jego sny i zakłócił proces uzdrowienia, którego on sam tak bardzo potrzebował, jak w dar Pani, w błogosławiony wypoczynek, wplótł strach, cierpienie i niepewność, jak wtargął w jego duszę, jak nią manipulował — Dekkeret poczuł wściekłość o niemal morderczym natężeniu. Serce waliło mu w piersi, w gardle mu zaschło, przed oczami pojawiła się mgła. Zacisnął dłoń na wykręconym ramieniu Barjazida, aż mały przewodnik jęknął, krzyknął… No jeszcze, jeszcze, złamje…
Nie! Gniew osiągnął szczyt i został powstrzymany siłą woli, zmuszony do odejścia w głęboką dolinę spokoju. Dekkeret zdołał się opanować, wyrównać oddech, powstrzymał łomotanie serca. Uwolnił Barjazida i pchnął go na ślizgacz; przewodnik zatoczył się i chwycił burty pojazdu. Z twarzy odpłynęła mu krew. Delikatnie pogładził nadwerężone ramię, a potem spojrzał na Dekkereta oczami, w których był strach, ból i nienawiść.
Ten zaś przyglądał się z zainteresowaniem dziwnemu instrumentowi, czubkami palców dotykając delikatnie jego skomplikowanych elementów. Potem podniósł go, jakby chcąc nałożyć na głowę.
— Nie! — sapnął Barjazid.
— Co się stanie? Uszkodzę go?
— Tak. I tobie też może stać się krzywda.
Dekkeret skinął głową. Sądził, że Barjazid blefuje, ale nie miał ochoty sprawdzać. Po chwili spytał:
— A więc nie ma tu żadnych złodziei snów, żadnych złowrogich band Zmiennokształtnych?
— Nie ma — szepnął Barjazid.
— To tylko ty, w tajemnicy, eksperymentowałeś z umysłami wędrowców, prawda?
— Tak.
— Zabijałeś ich.
— Nie! Nie chciałem nikogo zabijać. Jeśli ginęli, to tylko dlatego, że zaczynali się bać, tracili orientację, uciekali tam, gdzie groziło niebezpieczeństwo… albo wędrowali we śnie, jak ty…
— Lecz ginęli, bo igrałeś z ich umysłami?
— Jak można być tego pewnym? Niektórzy pewnie tak, inni nie. Nie chciałem nikogo zabić. Pamiętaj, że kiedy zniknąłeś, natychmiast zaczęliśmy poszukiwania.
— Wynająłem cię, żebyś mnie prowadził i ochraniał. Q inni byli dla ciebie tylko obcymi, których atakowałeś z daleka, prawda?
Barjazid milczał.
— Wiedziałeś, że wskutek twoich doświadczeń giną ludzie, a jednak nadal eksperymentowałeś?
Odpowiedziało mu wzruszenie ramion.
— Kiedy się to wszystko zaczęło?