— Spójrz! — krzyknęła Freylis. — Przełożona! Tak, nawet sama czcigodna Inuelda wyszła na deszcz i tańczyła wolno, statecznie; chuda, siwa kobieta o brązowej skórze, zataczająca kręgi nieco chwiejnie, lecz dostojnie. Rozłożyła chude ramiona, odrzuciła głowę, twarz radośnie wzniosła w górę. Tisana uśmiechnęła się na ten widok. Przełożona dostrzegła ją i skinęła ręką tak, jak kiwa się na uparte dziecko, odmawiające udziału w zabawie. Lecz Przełożona przeszła swą Próbę tak dawno temu, że z pewnością zapomniała już, jaka wydaje się groźna; bez wątpienia nie potrafiła zrozumieć strachu, z jakim Tisana oczekiwała jutrzejszego obrzędu. Tisana usprawiedliwiła się więc gestem i znikła w kapitularzu. Przez chwilę słyszała jeszcze stuk ciężkich kropel, a potem zapanowała cisza. Nieoczekiwany deszcz przestał padać.
Weszła do celi, garbiąc się, by przejść pod niskim łukiem z niebieskiego kamienia, oparła się o szorstką ścianę i pozwoliła opaść napięciu. Jej cela była niewielka, mieścił się w niej tylko materac, szafka, stolik i mała półka na książki. Potężna, zdrowa wiejska dziewczyna, którą Tisana niegdyś była, wypełniała go niemal w całości. Lecz przyzwyczaiła się już do ciasnoty i tu czuła się najlepiej. Przyjemność sprawiały jej też rutynowe obowiązki w kapitularzu: studia, praca, zajęcia i — od kiedy osiągnęła status opiekunki — także uczenie nowicjuszek. Gdy zaczął padać deszcz, przyrządzała właśnie wino snów. Od dwóch lat poświęcała temu obowiązkowi godzinę każdego ranka; wdzięczna losowi, że ma tak trudne zajęcie, powróciła teraz do niego. W tym pełnym napięcia dniu pozwalało to zapomnieć o Próbie.
Używane na Majipoorze wino snów produkowane było właśnie tu, przez uczennice i opiekunki kapitularza w Velalisier. Była to właściwie praca dla kogoś o palcach dłuższych i zręczniejszych niż palce Tisany, ale Tisana wykonywała ją mimo wszystko. Przed sobą miała rozłożone małe fiolki ziół, maleńkie szare listki mourny, soczyste korzenie vejloo, wysuszone jagody sithereel i pozostałe dwadzieścia dziewięć składników powodujących trans, w którym rodziło się rozumienie snów. Pracowała, mieląc je i mieszając — trzeba było zrobić to w odpowiedniej kolejności, w przeciwnym razie reakcje chemiczne nie przebiegną właściwie — a potem już tylko potrzebny był ogień, by zioła wypalić, a uzyskany proszek wsypać do alkoholu i wymieszać — i wino gotowe. Po chwili skoncentrowała się na pracy tak dalece, że odprężyła się i odzyskała dobry humor.
Pracując uświadomiła sobie, że słyszy za plecami cichy oddech.
— Freylis?
— Mogę wejść?
— Oczywiście. Już prawie skończyłam. Ciągle jeszcze tańczą?
— Nie. Wszystko wróciło do normy.
Tisana zakręciła ciemnym, ciężkim winem w butelce.
— W Falkynkip, gdzie dorastałam, także jest gorąco i sucho. A mimo to nie rzucamy wszystkiego i nie biegniemy na dwór jak szaleni, gdy tylko spadnie deszcz.
— W Falkynkip — powiedziała Freylis — ludzie nie dziwią się nigdy i niczemu. Nie poruszyłby ich nawet jedenastoręki Skandar. Gdyby odwiedził ich Pontifex i stanął na głowie na centralnym placu miasta, nikogo by to nie obeszło.
— Och! Znasz Falkynkip?
— Byłam tam raz jako mała dziewczynka. Ojciec chciał założyć farmę hodowlaną. Ale nie było to zgodne z jego temperamentem, więc mniej więcej po roku wróciliśmy do Til-omon. Tata nigdy jednak nie przestał opowiadać o ludziach z Falkynkip, jacy są poważni, spokojni i godni.
— 1 ja też jestem taka? — spytała Tisana z lekką kpiną. — Jesteś… no… wyjątkowo zrównoważona.
— Więc czemu tak strasznie boję się jutrzejszego dnia? Drobniutka Freylis klęknęła przed Tisana i ujęła w ręce obie jej dłonie.
— Nie masz się czego bać — powiedziała łagodnie. — Nieznane zawsze przeraża.
— To tylko test, Tisano.
— Ostatni test. Co się stanie, jeśli go nie zdam? Jeśli znajdą u mnie jakąś straszną wadę charakteru, która uniemożliwi mi wykonywanie zawodu tłumaczki.
— No właśnie, co?
— Okaże się, że zmarnowałam siedem lat. Powrócę do Falkynkip ukradkiem, jak głupia, bez wykształcenia, bez zawodu, i spędzę resztę życia pracując na czyjejś farmie, po kolana w błocie.
— Jeśli Próba wykaże, że nie powinnaś zostać tłumaczką, powinnaś przyjąć to spokojnie. Nie możemy pozwolić, by niekompetentni tłumacze szperali w ludzkich umysłach, prawda? A poza tym, nie spotka cię nic takiego. Próba nie będzie dla ciebie najmniejszym problemem. W ogóle nie rozumiem, czemu się tak przejmujesz.
— Bo nie mam najmniejszego pojęcia, jak się to wszystko odbędzie.
— No, pewnie będą tłumaczyć twoje sny. Dadzą ci wino, zajrzą w umysł, zobaczą, że jesteś silna, mądra i dobra, doprowadzą do przytomności i zaprowadzą do Przełożonej, która uściśnie cię i powie, że zdałaś. To wszystko.
— Jesteś pewna? Wiesz, jak to się odbywa?
— Nietrudno się domyślić, prawda? Tisana wzruszyła ramionami.
— Słyszałam także inne domysły. Ponoć robią coś takiego, co stawia cię twarzą w twarz z twoim najgorszym uczynkiem. Albo z czymś, czego się najbardziej boisz. Albo z czymś w tobie, co najbardziej ze wszystkiego chciałabyś ukryć przed ludźmi. Nie słyszałaś tych wszystkich historii?
— Słyszałam.
— Gdyby jutro była twoja Próba, czy nie byłabyś trochę zdenerwowana?
— To tylko takie gadanie, Tisano. Nikt nie wie, jak się odbywa Próba, oprócz tych tłumaczek, które już ją przeszły.
— A te, które jej nie przeszły?
— Znasz kogoś, kto odpadł?
— No… przypuszczam… Freylis uśmiechnęła się.
— Podejrzewam, że odrzucają te z nas, które się nie nadają, na długo przedtem, nim zostaną opiekunkami. Na długo przedtem, nim zostaną uczennicami! — Wstała i zaczęła bawić się stojącymi na stole fiolkami ziół. — Kiedy już zostaniesz tłumaczką, wrócisz do Falkynkip?
— Chyba tak.
— Tak ci się tam podoba?
— To mój dom.
— Nasz świat jest taki wielki, Tisano. Mogłabyś pojechać do Ni-moya, do Piliploku, nawet zostać tu, na Alhanroelu, mieszkać na Zamkowej Górze albo…
— Falkynkip mi wystarczy — stwierdziła Tisana. — Lubię te pyliste drogi. Lubię wypalone słońcem brązowe wzgórza. Nie widziałam ich od siedmiu lat. W Falkynkip potrzebują tłumaczki. W wielkich miastach — nie. Wszyscy chcą zostać tłumaczami w wielkich miastach, w Ni-moya albo w Stee, prawda? Ja tam wolę Falkynkip.
— Czy czeka tam na ciebie kochanek? — spytała nieśmiało Freylis.
— To mało prawdopodobne — prychnęła Tisana. — Po siedmiu latach?
— Miałam kochanka w Til-omon — przyznała Freylis. — Mieliśmy wziąć ślub, zbudować łódź i pożeglować wokół Zimroelu; żeglować trzy, nawet cztery lata, a potem może popłynąć w górę rzeki, do Ni-moya, osiedlić się tam i otworzyć sklep w Galerii Gossamer.
To wyznanie zaskoczyło Tisanę. Znała Freylis od bardzo dawna, ale nigdy nie rozmawiały na te tematy.
— 1 co się stało?
— Dostałam przesłanie mówiące, że powinnam zostać tłumaczką snów — powiedziała cicho Freylis. — Spytałam go, co o tym sądzi. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię, ale chciałam poznać jego zdanie — i poznałam je, gdy tylko na niego spojrzałam. Zobaczyłam, że jest oszołomiony, zdumiony i trochę zły, jakby to, że zostanę tłumaczką, psuło mu plany — bo rzeczywiście je psuło. Powiedział, że potrzebuje trochę czasu, żeby to sobie przemyśleć. Już go więcej nie zobaczyłam. Jego przyjaciel powiedział mi, że akurat tej nocy miał przesłanie, każące mu udać się do Pidruid; wyjechał rano, a później ożenił się ze swą ukochaną z dzieciństwa, którą tam spotkał. Pewnie ciągle rozmawiają o zbudowaniu łodzi i pożeglowaniu wokół Zimroelu. A ja posłuchałam przesłania, odbyłam pielgrzymkę, przyjechałam tu, w przyszłym miesiącu zostanę opiekunką i jeśli wszystko dobrze pójdzie za rok będę już prawdziwą tłumaczką. Pojadę do Ni-moya i będę tłumaczyć sny na Wielkim Bazarze.