— Biedna Freylis!
— Nie lituj się nade mną, Tisano. Lepiej, że tak się stało. Bolało tylko przez chwilę. On był nic niewart, odkryłabym to prędzej czy później. I tak bym się z nim rozstała, tylko że teraz zostanę tłumaczką w służbie Pani, a tak byłabym kimś zupełnie bezużytecznym. Rozumiesz?
— Rozumiem.
— Wcale nie chcę być czyjąś żoną.
— Ja też nie — powiedziała Tisana.
Powąchała nowe wino, uznała, że jest dobre i zaczęła porządkować stolik, pracowicie zatykając fiolki, ustawiając je w określony sposób. Freylis jest taka miła, pomyślała. Taka uprzejma, łagodna, współczująca. Cechy prawdziwej kobiety, których nie potrafiła znaleźć u siebie. W ogóle uważała, że ma duszę mężczyzny (tak przynajmniej ją sobie wyobrażała): ciężką, szorstką, mocną i twardą, zdolną wytrzymać wszystkie naciski, lecz niezbyt elastyczną i z pewnością mało wrażliwą na niuanse i kwestie taktu. W istocie mężczyźni wcale nie są tacy — o czym wiedziała doskonale — tak jak nie wszystkie kobiety bywają wzorami subtelności i intuicji, lecz była w tym jakaś prymitywna prawda, a Tisana zawsze uważała się za zbyt dużą, zbyt grubo ciosaną i zbyt prostacką, by być prawdziwie kobieca. Natomiast Freyłis — drobna, smukła, delikatna Freyłis, współczująca dusza i wrażliwy umysł — w porównaniu z nią wydawała się należeć do jakiegoś innego gatunku. To właśnie Freyłis, pomyślała Tisana, okaże się wspaniałą tłumaczką. Będzie intuicyjnie wyczuwać duchowe rozterki tych, którzy przyjdą do niej szukając wyjaśnienia swoich snów, i przekazywać im, w sposób najbardziej użyteczny, to co koniecznie muszą wiedzieć. Kiedy Pani Wyspy i Król Snów — każde w sobie tylko właściwy sposób — wchodzą w umysły śpiących, często przemawiają niejasno i zagadkowo. Zadaniem tłumaczki jest właśnie umożliwienie kontaktu między tymi dwiema wielkimi Potęgami a miliardami obywateli Majipooru, rozszyfrowywanie przesłań, interpretacja, przewodnictwo w świecie sennych marzeń. Wiąże się z tym ogromna odpowiedzialność. Tłumacz może kształtować i zmieniać ludzkie życie. Freyłis doskonale z tym sobie poradzi — będzie wiedziała, kiedy ma być stanowcza, kiedy można żartować, a kiedy potrzebne jest ciepło i współczucie. Jak się tego nauczyła? Bez wątpienia zdobyła tę wiedzę żyjąc, doświadczając smutków i rozczarowań, przegrywając i walcząc znowu. Nie znając nawet szczegółów z jej przeszłości, Tisana widziała w chłodnych, szarych oczach tej drobnej kobiety ciężko okupioną wiedzę i ta właśnie wiedza, a nie techniki opanowane w kapitularzu, przygotowały ją do wykonywania zawodu. Tisana miała poważne wątpliwości co do swego powołania jako tłumaczki snów, udało jej się bowiem uniknąć wszystkich uczuciowych burz, kształtujących osobowość kobiet takich jak Freylis. Jej życie było zbyt spokojne, zbyt łatwe, zbyt — jakiego słowa użyła Freylis? — zrównoważone. Tak żyło się we Falkynkip: wstawało się ze słońcem, wykonywało codzienne obowiązki, jadło i znów pracowało. Potem była zabawa; żadnych wielkich ambicji, prowadzących do upadku z wysoka. Nie cierpiało się — więc jak tu zrozumieć przeżycia tych naprawdę cierpiących? Pomyślała o Freylls i o tym, jak kochanek zostawił ją bez wahania, bo jej zamierzenia — nawet jeszcze nie plany! — nie zgadzały się do końca z jego planami, a potem przypomniała sobie swoje romanse: baraszkowanie na sianie, przypadkowe ł bez znaczenia, coś mniej niż przyjaźń — dwoje ludzi spotykających się i równie bezmyślnie rozstających, bez gniewu i bez bólu. Nawet gdy się kochała — a przecież miłosny akt jest najwyższą formą porozumienia — było to proste, niemal trywialne: dwa zdrowe ciała łączą się, trochę kotłowaniny, sapania i jęków, krótki dreszcz rozkoszy, a potem rozstanie. Nic więcej. Tisanie udało się przejść przez życie nie cierpiąc, nie płacząc, niczego nie żałując. Jak więc ma współczuć innym? Ich problemy, ich ból — pozostaną dla niej niezrozumiałe. Dopiero teraz zrozumiała, że może tego właśnie lęka się w Próbie. Może boi się, że gdy zajrzą wreszcie w jej duszę, dostrzegą, iż nie nadaje się na tłumaczkę, bo taka jest nieskomplikowana i niewinna. Odkryją wreszcie to, co chciała ukryć. Co za ironia — boi się teraz, bo nie bała się jeszcze nigdy w życiu! Dłonie zaczęły jej drżeć. Podniosła je do oczu: oto dłonie chłopki, wielkie, szorstkie, prostackie ręce o grubych paluchach, drżące jak uwieszone na sznurkach. Widząc, co się dzieje, Freylis ujęła je, z trudem obejmując swymi delikatnymi, smukłymi palcami.
— Uspokój się! — szepnęła gwałtownie. — Nie ma się czego bać. Tisana skinęła głową.
— Która to godzina?
— Najwyższy czas, byś poszła do swoich nowicjuszek. Ja muszę odbyć codzienne modlitwy.
— Tak. Dobrze, wracajmy do pracy.
— Do zobaczenia później. Na kolacji. Pozostanę dziś z tobą na śnie-czuwaniu, dobrze?
— Dobrze. Bardzo by mi to pomogło.
Obie opuściły celę. Tisana wyszła na dwór i szybko udała się do sali spotkań, w której czekało na nią kilkanaście nowicjuszek. Po deszczu nie pozostał już nawet siad, ostre słońce pustyni wypaliło każdą kroplę wody. W południe nawet jaszczurki kryły się w cieniu. Kiedy podchodziła do bramy klasztoru, wyłoniła się z niej najstarsza nauczycielka, Vandune, kobieta z Piliploku, niemal tak stara jak przełożona. Tisana uśmiechnęła się do niej i poszła dalej, lecz nauczycielka zatrzymała ją i spytała:
— Czy jutro jest twój dzień?
— Obawiam się, że tak.
— Czy powiedzieli ci, kto będzie nadzorował twoją Próbę?
— Niczego mi nie powiedzieli. Mogę tylko zgadywać, jak to się wszystko odbędzie.
— 1 tak być powinno — stwierdziła Vandune. — Niepewność jest zdrowa dla ducha.
— Łatwo ci mówić — mruknęła Tisana widząc, że Vandune odchodzi. Przez chwilę zastanawiała się, czy sama będzie kiedykolwiek tak radośnie nieczuła w stosunku do jakiejś kandydatki przed jej Próbą; oczywiście założywszy, że zda i zostanie nauczycielką. Prawdopodobnie tak.
Perspektywa zmienia się z pewnością po przekroczeniu tego progu, pomyślała. Pamiętała jak będąc dzieckiem przysięgła sobie, że kiedy dorośnie, nigdy nie potraktuje dziecka z tym ślepym okrucieństwem, z jakim nieświadomie traktują je dorośli. Miała w pamięci tamtą przysięgę, lecz teraz, po piętnastu czy dwudziestu latach, nie potrafiła już przypomnieć sobie, co jest takiego niezwykłego w byciu dzieckiem, wątpiła także, by, pomimo przysięgi, traktowała dzieci z jakimiś specjalnymi względami. Tak też najprawdopodobniej będzie i w tym wypadku.
Weszła do sali. W kapitularzu uczyły przeważnie nauczycielki, wykształcone tłumaczki snów, poświęcające nowicjuszkom kilka lat praktyki, jednakże od opiekunek, studentek kończących szkołę i będących tłumaczkami pod każdym innym względem z wyjątkiem tytułu, także wymagano pracy z początkującymi — w ten sposób nabierały doświadczenia w stosunkach z ludźmi. Tisana uczyła przygotowywania wina marzeń, teorii przesłań i zasad harmonii społecznej. Kiedy weszła i zajęła miejsce za katedrą, nowicjuszki spojrzały na nią ze strachem i szacunkiem. Co mogły wiedzieć ojej strachu, ojej wątpliwościach? Dla nich była kapłanką, która osiągnęła wysoki stopień wtajemniczenia, równą niemal Przełożonej Inueldzie. Opanowała wiedzę, której zdobycie przychodziło im tak ciężko. A jeśli w ogóle myślały o Próbie, była ona tylko małą, czarną chmurką wiszącą gdzieś daleko na horyzoncie, tak odległą jak starość i śmierć.