— Chodź — powiedziała Freylis. — Idziemy do twojego pokoju. Tisana skinęła głową. Sala jadalna nie była miejscem dla niej, przynajmniej dzisiaj. Świadoma, że wszystkie oczy obrócone są na nią, przeszła niepewnie wśród stołów i znikła w ciemnościach. Wiał gorący, suchy wiatr, nieprzyjemny, szarpiący nerwy. Kiedy dotarły do celi, Freylis zapaliła świeczki; a potem delikatnie popchnęła Tisanę na łóżko. Z szafki wyjęła dwa kieliszki, spod płaszcza butelkę.
— Co robisz? — spytała Tisana.
— Nalewam wina. Żebyś się uspokoiła.
— Wina snów?
— Tak. A co?
Tisana zmarszczyła brwi.
— Nie powinniśmy…
— Nie chodzi o tłumaczenie snów. Chcę, żebyś się uspokoiła, żebyś oparła się na mnie. Chcę ci pomóc moją siłą. Masz! — Wlała mocne, ciemne wino do szklanek, jedną z nich włożyła w jej dłoń.
— Wypij to. Wypij, Tisano — powiedziała i Tisana bezmyślnie wykonała jej polecenie. Freylis także szybko wypiła wino i zaczęła się rozbierać. Tisana przyjrzała się jej zaskoczona. Nigdy jeszcze nie kochała się z kobietą. Czy tego chciała od niej przyjaciółka? Dlaczego? To pomyłka, pomyślała. Pić wino snów i kochać się z Freylis w przeddzień Próby…
— Rozbierz się — szepnęła Freylis.
— Co chcesz zrobić?
— Czuwać z tobą we śnie, głupia. Umówiłyśmy się. Tylko to, nic więcej. Wypij wino i rozbieraj się!
Freylis zdążyła już zrzucić ubranie. Ciało miała niemal dziecięce, szczupłe, płaskie, o jasnej skórze i piersiach małej dziewczynki.
Tisana rzuciła swą szatę na podłogę. Jej własna siła zawstydziła ją: potężne ramiona, potężne pośladki i uda. Tłumaczenia zawsze dokonuje się nago, wszelki wstyd błyskawicznie znika, lecz teraz było jakoś inaczej, bardziej osobiście, intymniej. Freylis nalała jeszcze trochę wina do obu szklaneczek. Tisana wypiła nie protestując. A potem przyjaciółka klęknęła przed nią, wzięła ją za ręce, spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała głosem karcącym i pełnym uczucia jednocześnie:
— Ty wielka, głupia babo, masz przestać martwić się o jutro! Próba nie znaczy nic! Nic. Nic. — Zdmuchnęła świece ł położyła się na łóżku obok niej.
— Śpij dobrze. Śnij dobrze — powiedziała, złożyła głowę na piersi przyjaciółki, przytuliła się do niej, skuliła i po chwili już spała.
A więc nie miały jednak zostać kochankami. Tisana przyjęła to z ulgą. Innym razem — może, ale to nie był właściwy czas na tego rodzaju przygody. Zamknęła oczy i przytuliła Freylis jak przytula się śpiące dziecko. Od wina zakręciło się jej w głowie, czuła ciepło. Wino snów otwiera umysły, była więc w pełni świadoma obecności innej duszy, ale nie przypominało to tłumaczenia. Nie wykonały ćwiczeń koncentracyjnych, umożliwiających pełne zjednoczenie; od Freylis Tisana odbierała tylko ogólne, silne emanacje spokoju, miłości, energii. Freylis była silna, znacznie silniejsza niż można było się spodziewać po jej wątłym ciele. W miarę, jak wino działało coraz mocniej, bliskość przyjaciółki uspokajała Tisanę coraz bardziej. Senność ogarniała ją powoli. Nadal się niepokoiła — Próbą i tym, co pomyśleli inni, widząc je obie wychodzące przed końcem kolacji, o pogwałceniu zasad użycia wina. Co jakiś czas duszę zalewały jej fale poczucia winy, wstydu i strachu. Jednak powoli zaczęła się uspokajać. Zasnęła. Wyćwiczonym umysłem tłumaczki śledziła swe sny, lecz nie było w nich ani formy, ani logicznego następstwa, tylko dziwnie nieprecyzyjne obrazy: nieokreślony horyzont oświetlony niewyraźnym dalekim blaskiem, jakaś twarz — może Pani, a może Przełożonej Inueldy lub Freylis. Głównie było w nich uspokajające światło. A potem nadszedł świt, na pustyni zaćwierkał jakiś ptak, oznajmiając narodziny nowego dnia.
Tisana zamrugała i usiadła. Była sama. Freylis zgasiła świece, umyła szklanki po winie i zostawiła liścik na stole — nie, nie liścik, rysunek: błyskawicę, symbol Króla i trójkąt w trójkącie, symbol Pani Wyspy, wokół tego serce, a wokół serca słońce: dowód miłości i dobrych życzeń.
— Tisana?
Podeszła do drzwi. Czekała na nią stara nauczycielka, Vandune.
— Czy już czas?
— Najwyższy czas. Słońce wzeszło dwadzieścia minut temu. Jesteś gotowa?
— Tak. — Czuła dziwny spokój; śmieszne, taki spokój po tygodniach strachu. Lecz kiedy wreszcie przyszła ta chwila, nie było się czego bać. Stanie się to, co ma się stać, a jeśli okaże się, że Próba jest dla niej za trudna, to lepiej, że jej nie przejdzie, lepiej dla wszystkich.
Poszła za Vandune na dziedziniec; minęły ogródek warzywny i znalazły się na terenie kapitularza. Krzątało się tam już parę osób, ale nikt się do nich nie odezwał. W świetle poranka szły po twardym piasku pustyni. Tisana powstrzymywała krok, by nie wyprzedzić starszej kobiety. Maszerowały w milczeniu na wschód, potem na południe; wydawało się jej, że idą godzinami, przemierzając całe kilometry. Z krajobrazu pustyni wyłaniały się powoli ruiny starożytnego miasta Metamorfów, Velalisier; wielkiego, niesamowitego, pełnego ogromu i majestatu, mającego wiele tysięcy lat, dawno porzuconego przez budowniczych. Tisana miała wrażenie, że zaczyna rozumieć. Wypuszczają w ruiny, będzie musiała spędzić dzień wśród duchów. Lecz czy to możliwe, czyżby Próba miała być taka dziecinna, taka prosta? Duchy jej nie przerażały. Jeśli chcieli ją przestraszyć, powinni przyprowadzić ją tu nocą. W dzień Velalisier było tylko kupą kamieni — ruinami świątyń, strzaskanych kolumn i zasypanych piaskiem piramid.
Doszły w końcu do czegoś w rodzaju amfiteatru, dobrze zachowanego — rzędy siedzeń biegły szerokimi półokręgamł jeden nad drugim. W środku stał kamienny stół i kilka kamiennych siedzeń, na stole Tisana dostrzegła butelkę wina i szklankę. A więc tu miała się odbyć Próba! Przypuszczała, że teraz wypiją wino, położą się obie, Vandune i ona, na płaskim kawałku piaszczystej ziemi, dokonają tłumaczenia snu, a kiedy powstaną, Vandune będzie wiedziała, czy Tisanę z Falkynkip można wpisać na listę tłumaczek.
Ale nie tak miało się to odbyć. Stara nauczycielka wskazała butelkę i powiedziała:
— To wino snów. Pozostawiam cię samą. Wypij, ile uważasz za stosowne, i zajrzyj w swą duszę. Przeprowadź Próbę samej siebie.
— Ja?
Vandune uśmiechnęła się.
— A kto inny nadaje się do tego lepiej niż ty? Idź. Wypij wino. Powrócę we właściwym czasie.
Ukłoniła się i odeszła. Tisana pragnęła zapytać ją o tyle rzeczy, lecz powstrzymała się, czując, że Próba już się zaczęła i że jej pierwsza część polega na nłezadawaniu pytań. Zdumiona patrzyła, jak Vandune wychodzi z amfiteatru przez dziurę w murze i znika. Nie słyszała nic, nawet kroków. W miażdżącej ciszy martwego miasta sam piasek zdawał się wołać, choć w milczeniu. Tisana zmarszczyła brwi, uśmiechnęła się, a potem roześmiała grzmiącym śmiechem, który obudził odległe echa. Padła ofiarą żartu. Każdy sam przeprowadza swą Próbę — oto rozwiązanie zagadki. Najpierw pozwalają tłumaczkom zamartwiać się, by potem powiedzieć im, że wszystko zależy od nich. Całe przerażające oczekiwanie to tylko upiory produkowane przez wyobraźnię.
Tylko jak…?
Tisana wzruszyła ramionami. Nalała sobie wina, wypiła je. Było bardzo słodkie, prawdopodobnie zeszłoroczne. Butelka jest duża. W porządku, jestem dużą kobietą. Wypiła drugą szklaneczkę. Nie jadła śniadania — niemal natychmiast poczuła, jak wino rozjaśnia jej umysł. Mimo to wypiła jeszcze raz.