Выбрать главу

Słońce szybko wspinało się po niebie. Promienie świeciły już' ponad murem amfiteatru.

— Tisano! — krzyknęła. I odpowiedziała sama sobie:

— Tak, Tisano?

Roześmiała się. Znów wypiła trochę wina.

Nigdy przedtem nie piła wina snów samotnie. Zawsze był przy niej ktoś — albo tłumaczka, albo nauczycielka. Picie samemu przypominało jej zadawanie pytań samej sobie. Czuła się niepewnie, jak ktoś stojący pomiędzy dwoma lustrami i obserwujący obraz swej osoby rozmnażający się w nieskończoność.

— Tisano — powiedziała — oto twa Próba. Czy nadajesz się na tłumaczkę snów?

Odpowiedziała sama sobie:

— Studiowałam cztery lata, a przedtem jeszcze trzy spędziłam jako pielgrzym na Wyspie. Znam siedem oszukańczych snów i dziewięć snów uczących, znam sny przyzywające i sny…

— Doskonale. To możemy sobie darować. Czy nadajesz się na tłumaczkę?

— Wiem, jak przyrządzać wino i jak je pić.

— Odpowiedz mi na pytanie. Czy nadajesz się na tłumaczkę?

— Jestem zrównoważona. Mam spokojną duszę.

— Unikasz odpowiedzi.

— Jestem mocna i zdolna. Nie ma we mnie krzty przewrotności. Pragnę służyć Bogini.

— A co ze służbą twym bliźnim?

— Służąc Bogini służę im.

— Zgrabna odpowiedź. Kto ci ją podpowiedział?

— Sama to wymyśliłam, przed chwilką. Mogę napić się jeszcze wina?

— Pij, ile chcesz.

— Dziękuję — powiedziała Tisana. Wypiła. Kręciło się jej w głowie, lecz nie była pijana, a tajemna zdolność trunku do łączenia umysłów nie mogła ujawnić się tu, w dzień, w samotności.

— Jakie jest drugie pytanie? — spytała.

— Nie odpowiedziałaś na pierwsze.

— Zadaj mi drugie.

— Jest tylko jedno pytanie, Tisano. Czy nadajesz się na tłumaczkę? Czy potrafisz uspokoić dusze tych, którzy do ciebie przyjdą?

— Spróbuję.

— Czy tak brzmi twa odpowiedź?

— Tak — powiedziała Tisana. — Oto moja odpowiedź. Dajcie mi szansę. Pozwólcie mi spróbować. Pragnę pomagać innym i wiem, jak to zrobić. Pani Wyspy kazała mi zostać tłumaczką.

— Czy położysz się ze wszystkimi, którzy poproszą cię o pomoc? Z ludźmi, z Ghayrogami, ze Skandarami i Liimenami, z Vroonami i przedstawicielami innych ras naszej planety?

— Ze wszystkimi — powiedziała.

— Czy ulżysz ich zbłąkanym duszom?

— Jeśli tylko będę w stanie, ulżę im.

— Czy nadajesz się na tłumaczkę?

— Pozwólcie mi spróbować i wtedy się dowiemy — powiedziała Tisana.

— To brzmi rozsądnie — powiedziała Tisana. — Nie mam dalszych pytań.

Nalała sobie resztkę wina i wypiła je. Potem tylko siedziała, czekając, a słońce wspinało się coraz wyżej i dzień stawał się coraz gorętszy. Była całkowicie spokojna, nie czuła zniecierpliwienia, nie czuła niewygody. Będzie tak siedziała cały dzień, jeśli to konieczne. Minęła godzina, może nieco więcej, i nagle przed nią wyrosła Vandune, pojawiając się bez ostrzeżenia.

Vandune spytała cicho:

— Czy twa Próba została już zakończona?

— Tak.

— I co?

— Przeszłam — powiedziała Tisana. Stara kobieta uśmiechnęła się.

— Byłam pewna, że ją zdasz. Chodź, idziemy. Musimy porozmawiać z Przełożoną i podjąć pewne postanowienia dotyczące twej przyszłości, tłumaczko Tisano.

Wróciły do kapitularza w milczeniu; podobnie jak rankiem z niego wychodziły, idąc szybko w rosnącym upale. Gdy opuściły ruiny, dochodziło południe. Nowicjuszki i uczennice, pracujące na polach, wracały na drugie śniadanie. Przyglądały się jej niepewnie, a Tisana odpowiadała im jasnym, radosnym uśmiechem.

Przy wejściu do głównego budynku pojawiła się Freylis, niby przypadkiem zastąpiła Tisanie drogę i spojrzała jej w oczy ze strachem.

— No i…? — spytała z napięciem.

Tisana odpowiedziała jej uśmiechem. Chciała powiedzieć: „To nic, to tylko żart, formalność, rytuał, prawdziwa Próba odbyła się dawno temu”. Pomyślała jednak, że Freylis będzie musiała odkryć to sama. Od tej chwili dzieliła je przepaść, bowiem Tisana była już tłumaczką, a Freylis nadal zaledwie opiekunką. Powiedziała więc tylko:

— Wszystko w porządku.

— Doskonale. Jak to dobrze, Tisano, jak dobrze! Taka jestem szczęśliwa.

— Dziękuję ci za pomoc — powiedziała poważnie Tisana. Nagle na dziedziniec zaczął kropić deszcz. Podniosła wzrok.

Mała czarna chmura pojawiła się na niebie, tak jak wczoraj — pozostałość burzy, która szalała pewnie niedawno na dalekim wybrzeżu. Chmura wisiała, jakby uczepiona iglicy wieży kapitularza, i nagle, jakby ktoś przechylił ukryte w niej wiadro, na ziemię spadły wielkie krople deszczu.

— Spójrz! — krzyknęła Tisana. — Znowu pada! Chodź”, Freylis. Chodź, zatańczymy!

ZŁODZIEJKA Z NI-MOJA

Pod koniec siódmego roku, licząc od powtórnej koronacji Lorda Valentine'a, do Labiryntu dotarła wiadomość, że Koronal wkrótce przybędzie tu z wizytą. Na tę wieść serce Hissune'a zaczęto bić tak mocno, jakby chciało wyskoczyć mu z piersi. Czy zdoła zobaczyć się z Koronalem? Czy Lord Valentine jeszcze o nim pamięta? Przecież kiedyś zadał sobie trud, by ściągnąć go na Zamkową Górę na swą drugą koronację — z pewnością więc nadal o nim myśli, z pewnością pamięta chłopca, który…

Prawdopodobnie jednak nie pamięta, zdecydował Hissune. To go uspokoiło, znów był chłodny i rzeczowy, jak zwykle. Jeśli w trakcie wizyty zdoła w ogóle zobaczyć Lorda Valentine'a, będzie to wydarzenie niezwykłe, a jeśli Lord Valentine go sobie przypomni — no, to już zdarzy się cud! Najprawdopodobniej Koronal odwiedzi na krótko Labirynt, nie spotykając się z nikim prócz ministrów Pontyfikatu. Powiadają, że Lord Valentine robi wielki objazd — zmierza do Alaisor, a stamtąd na Wyspę, gdzie odwiedzi swą matkę; postój w Labiryncie jest w tych okolicznościach obowiązkowy. Hissune wiedział jednak, że Koronal nie lubi wizyt w Labiryncie, bo uświadamia mu to ponurą konieczność — fakt, że będzie musiał osiąść tu kiedyś na stałe, gdy przyjdzie na niego kolej objąć najwyższy urząd na Majipoorze. A wszak zdaje sobie sprawę, że Pontifex Tyeveras jest dziś czymś w rodzaju upiora, raczej martwy niż żywy; tkwi wśród niepojętych snów w kokonie systemu podtrzymywania życia, niezdolny skomunikować się z otaczającym go światem. Jest bardziej symbolem niż człowiekiem, którego powinno się pochować przed laty, utrzymywanym na tym świecie tylko po to, by przedłużyć rządy Valentine'a jako Koronala. Dla Valentine'a to zapewne dobrze — pomyślał Hissune — i dla Majipooru też dobrze, tylko dla Tyeverasa gorzej, ale to już nie jego sprawa. Hissune wrócił więc do Rejestru Dusz, nadal myśląc o tym, co może się zdarzyć podczas nadchodzącej wizyty Koronala. Zamyślony wybrał na oślep przycisk i otrzymał nagranie mieszkanki Ni-moya, które zaczynało się tak banalnie, że omal nie wyłączył go od razu. W ostatniej chwili jednak zdecydował, że warto obejrzeć to wielkie miasto na dalekim kontynencie. Tak więc postanowił przeżyć życie niezamożnej sklepikarki wyłącznie ze względu na Ni-moya — i wkrótce przestał żałować swego wyboru.

1

Matka Inyanny przez całe życie prowadziła sklep w Velathys, podobnie jak matka jej matki, i wyglądało na to, że taki też będzie los samej Inyanny. Ani matka, ani matka jej matki nie wydawały się żałować takiego życia, lecz Inyanna, gdy w wieku dziewiętnastu lat została jedyną właścicielką sklepiku, czuła że przygniata jej grzbiet jak nieznośny ciężar, jak garb. Czasami zastanawiała się, czy go nie sprzedać i nie poszukać lepszego życia w wielkim mieście — w Piliploku, w Pidruid lub nawet w leżącej daleko na północy gigantycznej metropolii Ni-moya. Mówiono o niej, że jest cudowna ponad wszelkie wyobrażenia tych, którzy nigdy jej nie odwiedzili.