— Zaczekaj — powiedziała Inyanna zdyszanym głosem podchodząc do Skandarów. — Czy jesteście sługami Calaina z Ni-moya?
Strażnicy patrzyli wprost przez nią, jakby nie istniała.
— Powiedzcie swemu panu — mówiła dalej, wcale nie speszona — że Inyanna z Velathys była tu, obejrzała jego dom i przesyła wyrazy żalu z powodu niemożności zjedzenia z nim kolacji. Dziękuję.
— Chodź! — wyszeptała przestraszona Liloyye. Wyraz obojętności zaczął powoli znikać z porośniętych włosem twarzy strażników, a zastąpił go gniew. Inyanna ukłoniła się im z wdziękiem i znów wybuchnęła śmiechem. Dała znak ręką przyjaciółce i razenp pobiegły w kierunku ślizgacza. Po drodze Liloyye, nareszcie, także zaczęła się śmiać.
6
Minęło wiele czasu, nim Inyanna znów zobaczyła słońce nad Ni-moya, rozpoczęła teraz bowiem nowe życie złodziejki i zamieszkała w głębinach Wielkiego Bazaru. Z początku nie miała zamiaru uczyć się profesji Liloyye i jej rodziny, lecz powody praktyczne szybko zwyciężyły moralne subtelności. Nie posiadała środków na powrót do Velathys i nie miała też ochoty wracać tam teraz, gdy zobaczyła, choć tylko pobieżnie, jaka naprawdę jest Ni-moya. W Velathys nie czekało na nią nic oprócz handlu klejem, gwoździami, sztucznym aksamitem i latarenkami z Til-omon. By zostać w Ni-moya, musiała jednak zacząć zarabiać na życie. Nie miała zawodu, umiała tylko prowadzić sklep, a bez kapitału otwarcie sklepu było tu niepodobieństwem. Bardzo szybko zabrakłoby jej pieniędzy, a nie mogła żyć na łasce nowych przyjaciół, nie miała przed sobą żadnych widoków, złodzieje zaś oferowali jej przynajmniej jakieś miejsce w społeczeństwie. Życie złodziejki, choć było najzupełniej obce jej naturze, wydawało się jej możliwe do zaakceptowania, zwłaszcza teraz, gdy sprytni oszuści pozbawili ją wszystkiego. Więc pozwoliła się przebrać w męską szatę — była dość wysoka, a przy tym poruszała się nieco niezgrabnie, co dodawało prawdopodobieństwa tej maskaradzie — i pod nazwiskiem Kulibhai, jako brat mistrza złodzieja Agourmole, stała się członkiem gildii.
Liloyye uczyła ją wszystkiego. Przez trzy dni Inyanna chodziła po Bazarze przyglądając się, jak jej lawendowowłosa przyjaciółka kradnie coś z tego lub innego stoiska. Czasami kradzież była prosta, wręcz prostacka, jak zerwanie płaszcza z wieszaka i zniknięcie w dumie, czasami trudniejsza, wymagająca pewnej, zręcznej dłoni, grzebiącej w skrzyni lub na kontuarze, czasami wreszcie wymagała skomplikowanej akcji dywersyjnej: jedna z dziewcząt kusiła dostawcę obietnicą pocałunku (i nie tylko pocałunku), podczas gdy druga w tym czasie przetrząsała towar. I trzeba było jeszcze zniechęcać nie zrzeszonych złodziei. W ciągu tych trzech dni Liloyve zrobiła to dwukrotnie: chwyt dłonią za przegub, gniewne spojrzenie, gwałtowne, choć wypowiedziane szeptem, słowa za każdym razem przynosiły podobny efekt: strach, przeprosiny, ucieczka. Inyanna zastanawiała się, czy kiedykolwiek wystarczy jej odwagi, by postąpić podobnie. Wydawało się jej to trudniejsze niż sama kradzież, a wcale nie była pewna, czy odważy się kraść.
Czwartego dnia Liloyye powiedziała:
— Przynieś mi butelkę smoczego mleka i dwie butelki złotego wina z Piliploku.
Inyanna spojrzała na nią przerażona.
— Przecież i mleko, i wino kosztuje chyba rojala za butelkę!
— Masz rację.
— Pozwól mi zacząć od parówek!
— Równie łatwo jest kraść stare wino. I jest to znacznie bardziej opłacalne.
— Nie jestem jeszcze gotowa!
— Tylko ty tak uważasz. Widziałaś, jak się to robi. Potrafisz zrobić to sama. Nie musisz się niczego bać, Inyanno. Masz duszę złodziejki.
— Jak możesz mówić coś… — gniew niemal odebrał jej głos.
— Spokojnie, spokojnie. To był komplement! Inyanna skinęła głową.
— Dziękuję. Ale chyba się mylisz.
— Jestem pewna, że się nie doceniasz — stwierdziła Liloyve. — Pewne cechy twego charakteru ktoś obcy może znać lepiej niż ty sama. Dostrzegłam je, kiedy oglądałyśmy Nissimom Prospect. No, idź, ukradnij mi butelkę złotego wina i butelkę mleka, koniec gadania! Jeśli masz zostać złodziejem, członkiem naszej gildii, dziś musisz zrobić początek.
Nie mogła więc uniknąć ryzyka. Ale nie widziała powodu, by ryzykować samotnie. Poprosiła kuzyna Liloyve, Athayne'a, by jej towarzyszył i razem z nim pewnym krokiem weszła do sklepu w Alei Ossiera — dwa młode koziołki z Ni-moya szukające rozrywki. Czuła się dziwnie spokojna. Nie pozwoliła sobie na najdrobniejszą myśl o sprawach nieważnych: moralności, prawie własności, strachu przed karą — pozostał tylko cel, który trzeba osiągnąć, rutynowe zadanie złodzieja. Niegdyś jej zawodem było prowadzenie sklepu, teraz jest nim okradanie sklepów; nie ma co komplikować sprawy filozoficznymi rozważaniami.
Za ladą stał Ghayrog: zimne, nie mrugające oczy, błyszcząca łuskowata skóra, wijące się grube, mięsiste włosy. Inyanna, głosem najgłębszym, jaki tylko potrafiła z siebie wydobyć, spytała o cenę smoczego mleka w czarkach, w pojedynczych butelkach i pakowanego po dwie butelki; Athayne zajął się w tym czasie oglądaniem tanich czerwonych win, przywożonych z głębi kontynentu. Ghayrog podał cenę. Inyanna udała zdumienie. Ghayrog wzruszył ramionami. Inyanna podniosła butelkę, przyjrzała się uważnie bladoniebieskiemu płynowi i stwierdziła:
— Jest mniej przezroczyste niż zazwyczaj.
— Czystość mleka zależy od roku. I od smoka.
— Chyba powinno się stosować w sprzedaży jakiś standard.
— Efekt jest standardowy — stwierdził Ghayrog z zimnym, gadzim odpowiednikiem porozumiewawczego mrugnięcia i uśmiechu. — Kilka łyków, przyjacielu, i jesteś dobry na całą noc.
— Muszę się zastanowić. Rojal to sporo, mimo wszystkich tych cudownych efektów.
Słowa te były sygnałem dla Athayne'a, który obrócił się i zapytał:
— Czy to wino z Mazadoyne rzeczywiście kosztuje trzy korony za dwie butelki? Jestem pewien, że w zeszłym tygodniu kosztowało tylko dwie.
— To kup je za dwie — odparł Ghayrog.
Athayne skrzywił się, zrobił ruch taki, jakby chciał odłożyć butelki na miejsce, potknął się, zatoczył i strącił z półki kilka czarek.
Ghayrog zasyczał gniewnie. Chłopak, przepraszając gorąco, niezręcznie próbował naprawić szkody, strącając kolejne butelki. Ghayrog wyskoczył zza lady krzycząc. Zderzyli się próbując uratować resztki win z wystawy i w tej właśnie chwili Inyanna schowała pod szatę butelkę mleka i butelkę złotego wina z Piliplok, obróciła się i powiedziała głośno:
— Chyba sprawdzę ceny w innych sklepach. Wyszła. Na tym się skończyło.
Całym wysiłkiem woli zmusiła się, by nie pobiec. Policzki jej płonęły, była całkowicie pewna, że przechodnie rozpoznają w niej złodziejkę, że właściciele innych sklepów w alei natychmiast rzucą się za nią w pogoń, że lada moment na zewnątrz pojawi się Ghayrog. Lecz bez najmniejszych problemów skręciła za róg, poszła w lewo, dostrzegła aleję sprzedawców perfum i kosmetyków, przeszła nią i dotarła do alei sprzedawców olejów i sera, gdzie czekała już na nią Liloyve.