Выбрать главу

— Koronal ma zamiar zapolować teraz na smoki morskie. Chce ubić jednego, zwanego smokiem Lorda Kinnikena. Kiedy zmierzono go po raz ostatni, miał ponad sto metrów długości.

Inyanna, zmęczona i w niezbyt wesołym nastroju, tylko wzruszyła ramionami. Smoki przynajmniej nie były gatunkiem ginącym, więc nikomu nie zaszkodzi, gdy Lord Malibor któregoś z nich zabije.

— A ma w sali trofeów miejsce na stwora tych rozmiarów?

— Na łeb i skrzydła pewnie mu wystarczy. Nie sądzę, by miał wielkie szansę go upolować. Tego smoka zaobserwowano tylko cztery razy od czasów Lorda Kinnikena, a od siedemdziesięciu lat nie widział go nikt. Ale jak nie tego, upoluje innego. Albo utonie próbując to zrobić.

— Naprawdę może zginąć?

Calain przytaknął jej skinieniem głowy.

— Polowanie na smoki to niebezpieczne zajęcie. Mądrzej byłoby, gdyby w ogóle nie próbował. Lecz Malibor zabił już przedstawiciela każdego lądowego gatunku, a żaden Koronal nie wypłynął nigdy w morze na pokładzie statku łowców smoków, więc nie da się go odwieść od tego pomysłu. Wyjeżdżamy do Piliploku pod koniec tygodnia.

— Wyjeżdżamy?

— Lord Malibor zaprosił mnie do udziału w polowaniu. — Calain uśmiechnął się smutno. — Tak naprawdę, to zaprosił księcia, lecz mój brat wyłgał się z tego obowiązku pod poborem konieczności zajęcia się sprawami państwowymi. Ja byłem następny w kolejce. Nie odrzuca się takich propozycji.

— Mam ci towarzyszyć? — spytała Inyanna.

— Tego nie zaplanowaliśmy.

— Ach! — A po chwili cicho spytała: — Jak długo cię nie będzie?

— Sezon polowań trwa zazwyczaj trzy miesiące, kiedy wieją południowe wiatry. Trzeba jeszcze dojechać do Piliploku, przygotować statek, wrócić… łącznie jakieś sześć, siedem miesięcy. Wrócę do domu wiosną.

— Aha. Rozumiem.

Calain podszedł i mocno ją przytulił.

— Będzie to nasze najdłuższe rozstanie. Obiecuję.

Chciała zapytać go, czy nie ma sposobu, by odrzucić to zaproszenie. Chciała spytać, czy nie może zabrać jej ze sobą. Wiedziała jednak, że nie ma sensu pytać, że byłoby to pogwałcenie etykiety, zgodnie z którą żył. Więc tylko wzięła go w objęcia i leżeli tak, przytuleni, aż do świtu.

W przeddzień wyjazdu do Piliploku Calain wezwał ją do swego gabinetu na najwyższym piętrze rezydencji. Wskazał leżący na biurku gruby plik papierów. Poprosił, by je podpisała.

— Co to takiego? — spytała, nie dotykając dokumentów.

— Nasz kontrakt małżeński.

— To okrutny żart, mój panie.

— Nie żartuję, Inyanno. Wcale nie żartuję.

— Ale…

— Chciałem przedyskutować z tobą całą sprawę w zimie, ale przez ten przeklęty wyjazd zabrakło mi czasu. Więc postanowiłem przyspieszyć bieg sprawy. Nie jesteś już tylko moją konkubiną — te dokumenty formalizują naszą miłość.

— Czyżby nasza miłość wymagała sformalizowania? Oczy Calaina zwęziły się.

— Wybieram się na niebezpieczną, lekkomyślną wyprawę, z której mam zamiar powrócić, ale podczas pobytu na morzu mój los nie będzie w moich rękach. Jako towarzyszka życia nie masz praw spadkowych. Jako żona…

Inyanna stała nieruchomo, zdumiona. .

— Jeśli to takie niebezpieczne, porzuć myśl o wyprawie, panie!

— Wiesz, że to niemożliwe. Muszę ponieść to ryzyko. Więc postanowiłem uregulować nasz związek. Podpisz dokument, Inyanno.

Przez dłuższy czas wpatrywała się w gruby plik papierów. Miała kłopoty ze skoncentrowaniem wzroku, nie potrafiła i nie chciała odczytać słów, które jakiś nieznany skryba przepisał eleganckim pismem. Żona Calaina? Wydawało się jej to czymś niemal potwornym, pogwałceniem wszelkich norm, przekroczeniem wszelkich granic. A mimo to… mimo to…

Czekał. Nie mogła mu odmówić.

Rankiem Calain odjechał wraz z Koronalem i jego dworem do Piliploku; cały ten dzień Inyanna spędziła, zmieszana i roztrzęsiona, spacerując po korytarzach Nissimorn Prospect, wchodząc do sal i wychodząc z nich. Tego wieczora sam książę bardzo taktownie zaprosił ją na wieczerzę, następnego Durand Livolk i jego pani towarzyszyli jej podczas kolacji na Wyspie Pidruid, dokąd dotarł właśnie nowy transport wina z ognistych palm, później zaczęły przychodzić inne zaproszenia, więc Inyanna była zajęta niemal przez cały czas. Mijały miesiące, był już środek zimy, kiedy nadeszła wiadomość, że wielki smok zaatakował statek Lorda Malibora i posłał go na dno Morza Wewnętrznego. Lord Malibor zginął wraz ze wszystkimi ludźmi ze swego dworu, a Koronalem został jakiś Voriax. Tak więc, zgodnie z testamentem Calaina, wdowa po nim, Inyanna Forlana, w majestacie prawa przejęła tytuł własności Nissimorn Prospect.

11

Kiedy skończył się okres żałoby i mogła zająć się sprawami praktycznymi, Inyanna wezwała jednego ze służących, każąc mu przekazać spore sumy pieniędzy złodziejowi Agormoule z Wielkiego Bazaru i całej jego rodzinie. W ten sposób zamierzała powiadomić ich, że nie zapomniała.

— Przekaż mi dokładnie to, co powiedzą, kiedy dostaną sakiewki — poleciła, w nadziei, że usłyszy jakieś cieplejsze słowo, jakieś miłe wspomnienie o spędzonych wspólnie dniach. Jednakże służący stwierdził, że złodzieje nie powiedzieli niczego ciekawego, że wyrazili tylko zdumienie i wdzięczność dla Lady Inyanny. Tylko jeden z nich, imieniem Sidoun, odmówił przyjęcia daru i oparł się wszelkim namowom. Inyanna uśmiechnęła się smutno, poleciła rozdać dwadzieścia rojalów Sidouna pomiędzy ubogie dzieci i później nigdy już nie kontaktowała się ze złodziejami z Wielkiego Bazaru, nie zbliżała się nawet do ich siedziby.

W kilka lat później, odwiedzając Galerię Gossamer, w sklepie z kościanymi rzeźbami dostrzegła dwóch podejrzanych mężczyzn. Z ich ruchów, z wymienianych ukradkowo spojrzeń jasno wynikało, że są złodziejami planującymi wywołanie zamieszania, co umożliwi im okradzenie sklepu. Podeszła bliżej i nagle zdała sobie sprawę, że już ich kiedyś spotkała. Jeden był niski i tęgi, drugi wysoki i blady, miał kościstą twarz. Gestem nakazała swej eskorcie otoczyć ich.

— Jeden z was nazywa się Steyg, a drugi Vezan Ormus, ale zapomniałam, który jest który — powiedziała. — Pewne szczegóły naszego spotkania pamiętam jednak doskonale.

Zaniepokojeni złodzieje niepewnie zerknęli jeden na drugiego.

— Czcigodna pani, to pomyłka — oświadczył wyższy. — Ja nazywam się Elakon Mirj, a mój przyjaciel ma na imię Thanooz.

— Teraz, być może, tak. Ale przed wielu laty, w Velathys, przedstawiliście mi się inaczej. Jak widzę, z oszustów awansowaliście na złodziei, co? Powiedzcie mi jedno: ilu spadkobierców Nissimom Prospect znaleźliście, nim się to wam wreszcie znudziło?