— Być może, ale gdyby ktokolwiek wiedział, że mieszkam tu z Ghayrogiem, byłby zaszokowany.
— Zaszokowany? Czemu?
— Ponieważ jesteś obcy. Ponieważ jesteś gadem. Vismaan parsknął dziwnie. Czy to był śmiech?
— Nie jesteśmy gadami! Jesteśmy ciepłokrwiści, wychowujemy młode…
— Więc jesteście podobni do gadów. Przypominacie gady.
— Być może, z wyglądu. Ale twierdzę, że jesteśmy niemal równie dobrymi ssakami jak ty.
— Niemal?
— Jedyna różnica, to że składamy jaja. Ale są też ssaki, które tak się rozmnażają. Popełniasz wielki błąd, jeśli…
— To nie ma żadnego znaczenia. Ludzie uważają was za gady, a my nie czujemy się najlepiej w towarzystwie gadów, więc stosunki między ludźmi i Ghayrogami nigdy nie ułożą się dobrze — właśnie z tego powodu. To tradycyjna niechęć wywodząca się jeszcze z prehistorycznych czasów na Starej Ziemi. A poza tym… — powstrzymała się w ostatniej chwili; właśnie miała wspomnieć o jego zapachu — …poza tym — skończyła niezręcznie — wyglądasz przerażająco.
— Bardziej przerażająco niż wielki włochaty Skandar? Bardziej przerażająco niż dwugłowy Su-suher?
Vismaan obrócił się i spojrzał na nią swymi niesamowitymi oczami bez powiek.
— Mam wrażenie, iż mówisz mi, że ty sama nie czujesz się dobrze w towarzystwie Ghayroga, Thesmo.
— Ależ nic takiego!
— Nigdy nie spotkałem się z dowodem uprzedzeń, o których wspomniałaś. Dziś po raz pierwszy usłyszałem o tym, że istnieją. Czy niepokoję cię, Thesmo? Czy powinienem odejść?
— Nie, nie! Źle mnie zrozumiałeś. Chcę, żebyś tu został. Chcę ci pomóc. Nie boję się ciebie, nie czuję niechęci, żadnych negatywnych emocji. Chciałam ci tylko opowiedzieć… chciałam ci wyjaśnić, jacy są ludzie w Narabalu, co czują albo co sądzą, że czują… — Wypiła wielki łyk wina. — Nie wiem, jak doszło do tej rozmowy. Przepraszam. Wolałabym porozmawiać o czymś innym.
— Oczywiście.
Miała jednak wrażenie, że go zraniła, a w każdym razie sprawiła mu przykrość. Na swój chłodny, nieludzki sposób wydawał się bardzo wrażliwy. Może nawet miał rację, może dała wyraz swoim uprzedzeniom, swoim niepokojom. Nie umiała współżyć z ludźmi. Najprawdopodobniej nie umiem współżyć z nikim, pomyślała, ani z człowiekiem, ani z obcym. Zapewne nieświadomie na wiele sposobów dała do zrozumienia Vismaanowi, że jej gościnność to świadomy akt woli, że jest sztuczna, wymuszona, ukrywająca niechęć, jaką budziła w niej jego obecność. Czy było tak rzeczywiście? Wyglądało na to, że im robiła się starsza, tym gorzej rozumiała motywy swych działań. Lecz niezależnie od tego, gdzie leżała prawda, Thesma nie chciała, by Vismaan czuł się w jej domu jak intruz. Zdecydowała, że w ciągu najbliższych dni okaże mu w jakiś sposób, iż to, że przyjęła go do siebie i postanowiła się nim opiekować, nie było jakąś powierzchowną zachcianką.
Tej nocy spała lepiej niż poprzedniej, choć nie przyzwyczaiła się jeszcze do snu na podłodze, na liściach dmuchacza, a także do tego, że w jej domu mieszka ktoś obcy, więc budziła się co kilka godzin. A kiedy się budziła, patrzyła na Ghayroga i za każdym razem widziała, jak pogrążony jest bez reszty w studiowaniu zawartości któregoś z kubików. Nie zwracał na nią uwagi. Zastanawiała się, jak to jest — spać bez przerwy przez trzy miesiące, a resztę roku spędzać aktywnie. Pomyślała, że to właśnie wydaje się w nim najbardziej obce. Jak to jest, leżeć nieruchomo, nie móc spać, nie móc wstać, czuć cały czas niewygody związane z raną, używać każdego możliwego sposobu zabicia czasu — niewiele tortur wydawało się jej gorszych od takiego życia. A jednak Vismaan nie narzekał, przez cały czas był spokojny, cichy, uprzejmy. Czy wszyscy Ghayrogowie są właśnie tacy? Czy nigdy się nie upijają, nie tracą cierpliwości, nie wdają w uliczne bójki, nie skarżą na los, nie kłócą z towarzyszkami czy towarzyszami życia? Jeśli Vismaan jest typowym przedstawicielem swego gatunku, to brak im ludzkich słabości. Ale, przypomniała sobie Thesma, Ghayrogowie nie są przecież ludźmi.
5
Rano umyła Vismaana gąbką, aż jego łuski błyszczały, a także zmieniła mu posłanie. Nakarmiła go, po czym na cały dzień poszła jak zwykle do lasu, ale czuła się winna spacerując samotnie, podczas gdy on leżał unieruchomiony w chacie. Zastanawiała się nawet, czy nie powinna raczej zostać przy nim — opowiadać mu jakieś ciekawe historie, wciągać go w rozmowę, bronić przed nudą. Lecz wiedziała doskonale, że gdyby nie rozstawali się ani na chwilę, szybko wyczerpaliby wspólne tematy i najprawdopodobniej zaczęliby działać sobie na nerwy, a tak przynajmniej przed nudą chroniło go kilkanaście kubików. Być może wolał nawet, by pozostawiała go w samotności, kiedy to tylko możliwe. W każdym razie ona sama potrzebowała samotności, zwłaszcza teraz, kiedy ktoś z nią wreszcie zamieszkał, więc wybrała się na długą wyprawę, zbierając po drodze korzenie i owoce na kolację. W południe padało; przykucnęła pod drzewem yramma, którego szerokie liście doskonale ją osłoniły. Siedziała nie przyglądając się niczemu szczególnemu, opróżniła umysł z wszelkiego poczucia winy, wątpliwości, wspomnień i strachów; nie myślała o Ghayrogu, o rodzime, o byłych kochankach, o nieszczęściach, o samotności. Spokój, który ogarnął ją całą, przetrwał aż do późnego popołudnia.
Przyzwyczajała się do tego, że Vismaan z nią mieszka. Nadal był bardzo spokojny, nadal nie wymagał niczego, nadal zajmował się głównie kubikami i bardzo cierpliwie znosił konieczność pozostawania nieruchomo w łóżku. Rzadko pytał ją o coś lub zaczynał rozmowę, ale kiedy to ona odezwała się do niego, był przyjacielski i chętnie opowiadał o swym rodzinnym świecie — szarym i straszliwie przeludnionym, jak wynikało z jego opowieści — i o swoim życiu tutaj, o marzeniach, by osiedlić się na Majipoorze, o podnieceniu, kiedy po raz pierwszy ujrzał piękno planety, o której śnił. Thesma próbowała wyobrazić sobie, jak okazuje podniecenie. Może jego wężowe włosy zamiast wić się powoli zaczynają drgać? A może wyraża uczucia zmianą zapachu?
Czwartego dnia po raz pierwszy wstał z łóżka. Wyprostował się, oparty o Thesmę, stanął na zdrowej nodze podparty kulą i z wahaniem dotknął ziemi drugą nogą. Poczuła, jak jego woń staje się ostrzejsza — coś w rodzaju zapachowego skrzywienia — i zdecydowała, że jej teoria musi być słuszna. Ghayrogowie wyrażają uczucia zmianą zapachu.
— No i jak? — spytała. — Noga wyzdrowiała?
— Nie utrzyma jeszcze ciężaru ciała, ale proces zrastania kości przebiega prawidłowo. Za kilka dni pewnie będę mógł już na niej stanąć. Proszę, pomóż mi zrobić kilka kroków. Ciało mi zesztywniało od tego leżenia!
Oparł się na niej; wyszli na dwór, przeszli do jeziorka i z powrotem. Kuśtykał powoli, z wahaniem, lecz ten kroki spacer najwyraźniej bardzo go odświeżył. Thesma ze zdumieniem stwierdziła, że zasmucił ją fakt, iż tak szybko dochodzi do zdrowia, oznaczało to bowiem, że wkrótce — za tydzień czy dwa tygodnie — będzie już wystarczająco silny, by odejść. A ona nie chciała, żeby ją opuścił. Myśl ta wydała się jej tak dziwna, że aż niewiarygodna. Tęskniła za swym dawnym, samotnym życiem, za wygodą spania we własnym łóżku, za wyprawami do lasu, podczas których nie musiałaby się martwić, czy gość nie nudzi się pod jej nieobecność i tak dalej. Pod pewnymi względami obecność Ghayroga irytowała ją coraz bardziej. A jednak… jednak czuła się smutna i niespokojna, bo Vismaan miał wkrótce pójść swoją drogą. Jakie to dziwne, pomyślała, jak bardzo to podobne do tej dziwaczki Thesmy.