– Wystarczy – powiedział Myron.
– Jeszcze nic nam nie powiedział.
– Jesteśmy dobrymi facetami, pamiętasz?
Win skrzywił się.
– Mówisz jak typowy prawnik.
– Niczego nie musi nam mówić.
– Co?
– To zwykły śmieć. Sprzedałby rodzoną matkę za miedziaka.
– Co chcesz powiedzieć?
– To, że bardziej niż bólu boi się otworzyć usta.
Win uśmiechnął się.
– Mogę sprawić, że zmieni zdanie.
Myron pokazał mu jeden z kwitów parkingowych.
– Ten parking znajduje się na rogu Pięćdziesiątej Czwartej i Madison. Pod budynkiem TruPro. Nasz koleś pracuje dla braci Ache. Tylko ich może się tak bać.
Siatkowa Koszulka miał twarz białą jak kreda.
– Lub Aarona – rzekł Win.
Aaron.
– Dlaczego akurat jego? – spytał Myron.
– Być może bracia Ache korzystają z jego usług. On potrafi tak wystraszyć człowieka.
Aaron.
– On już nie pracuje dla Franka Ache – powiedział Myron. – A przynajmniej tak słyszałem.
Win spojrzał na Siatkową Koszulkę.
– Czy imię „Aaron” jest ci znane?
– Nie! – wykrzyknął zapytany. Pośpiesznie. Zbyt pośpiesznie.
Myron pochylił się nad leżącym.
– Zacznij mówić albo powiem Frankowi Ache, że wszystko nam wygadałeś.
– Niczego nie powiedziałem o żadnym Franku Ache!
– Potrójne przeczenie – zauważył Win. – To robi wrażenie.
Było dwóch braci Ache. Herman i Frank. Herman, starszy z nich, był szefem, socjopatą odpowiedzialnym za niezliczone morderstwa i zbrodnie. Jednak w porównaniu ze swoim niezrównoważonym bratem Frankiem Herman Ache był niewinny jak Mary Poppins. Niestety, to Frank rządził TruPro.
– Nic nie powiedziałem – powtórzył Siatkowa Koszulka. Tulił swój nos, jakby pocieszał zbitego psa. – Ani cholernego słowa.
– Tylko skąd Frank może to wiedzieć? – spytał Myron. – Widzisz, powiem Frankowi, że śpiewałeś radośnie jak szczygiełek. I wiesz co? On w to uwierzy. Bo inaczej skąd wiedziałbym, że to Frank cię wynajął?
Twarz Siatkowej Koszulki zmieniła kolor. Z białej jak kreda zrobiła się sinozielona.
– Jeśli jednak okażesz chęć współpracy – rzekł Myron – wszyscy będziemy udawali, że to nigdy się nie zdarzyło. Wcale nie zauważyłem, że mnie śledzicie. Będziesz bezpieczny. Frank nie musi się dowiedzieć, że spieprzyliście sprawę.
Siatkowa Koszulka nie namyślał się długo.
– Co chcecie wiedzieć?
– Wynajął was jeden z ludzi braci Ache?
– Taak.
– Aaron?
– Nie. Jakiś inny facet.
– Co mieliście zrobić?
– Śledzić pana. Obserwować, dokąd pan chodzi.
– Z jakiego powodu?
– Nie wiem.
– Kiedy was wynajęto?
– Wczoraj po południu.
– O której?
– Nie pamiętam. O drugiej, trzeciej godzinie. Powiedziano mi, że jest pan na meczu tenisa, i kazano natychmiast tam jechać.
Najwidoczniej tuż po zamordowaniu Valerie.
– To wszystko, co wiem, przysięgam na Boga. To wszystko.
– Bzdura – warknął Win.
Myron machnął ręką. Siatkowa Koszulka nie mógł powiedzieć im już niczego interesującego.
– Puść go – powiedział Myron.
13
Myron obudził się wcześnie. Wyjął z kredensu paczkę płatków na zimno. Nazywały się Nutri-Grain. Smakowita nazwa. Przeczytał wydrukowane na odwrocie pouczenie o znaczeniu błonnika. Pycha.
Tęsknił za płatkami z czasów swego dzieciństwa: Cap’n Crunch, Froot Loops, Quisp, Quisp Cereal. Czy ktoś mógłby i zapomnieć Quispa, tego cudownego ufoludka, który w reklamach telewizyjnych rywalizował z jakimś smętnym górnikiem i zwanym Quake? Quisp kontra Quake. Przybysz z kosmosu przeciwko panu Robociarzowi. Ciekawy pomysł. Co się stało z tymi dwoma rywalami? Czy nawet cudowny Quisp odszedł w przeszłość tak samo jak The Motels?
Myron westchnął. Był o wiele za młody na takie przypływy nostalgii.
Esperanza zdołała ustalić adres matki Curtisa Yellera. Deanna Yeller mieszkała sama w niedawno kupionym domu w Cherry Hill, w stanie New Jersey, czyli na przedmieściach Filadelfii. Myron poszedł do samochodu. Jeśli wyruszy natychmiast, zdąży dotrzeć do Cherry Hill, spotkać się z Deanną Yeller i wrócić do Nowego Jorku na mecz Duane’a.
Tylko czy zastanie Deannę Yeller w domu? Lepiej siej upewnić.
Myron podniósł słuchawkę telefonu i wybrał numer. Usłyszał kobiecy głos – zapewne Deanny Yeller.
– Halo?
– Czy jest tam Orson? – spytał Myron.
Ostrzeżenie: zaraz zostanie zaprezentowany przykład błyskotliwej dedukcji. Osoby szukające w tej książce fachowych porad powinny się skupić.
– Kto? – zapytała kobieta.
– Orson.
– To chyba pomyłka.
– Przepraszam.
Myron rozłączył się. Wydedukował, że Deanna Yeller jest w domu.
Podjechał pod skromny, lecz nowy domek przy typowej podmiejskiej ulicy New Jersey. Każdy dom wyglądał tu mniej więcej tak samo. Może różniły się kolorami. Kuchnia mogła znajdować się po prawej, a nie po lewej stronie. Jednak wszystkie wyglądały jak sklonowane. Przytulne. Krzykliwe dzieci na ulicy. Krzykliwe kolory rowerów. Kilka wiewiórek. Obraz w niczym nie przypominający zachodniej Filadelfii. To dało mu do myślenia.
Myron przeszedł po ceglanym chodniku i zapukał do drzwi. Otworzyła mu bardzo atrakcyjna czarnoskóra kobieta, z miłym uśmiechem na ustach. Włosy miała związane w kok, podkreślający wydatne kości policzkowe. Kurze łapki w kącikach oczu i ust, ale niezbyt widoczne. Była dobrze ubrana, w konserwatywnym stylu. Anne Klein Druga. Nosiła godną uwagi, lecz nie rzucającą się w oczy biżuterię. Ogólne wrażenie: klasa.
Na jego widok jej uśmiech lekko przygasł.
– W czym mogę pomóc?
– Pani Yeller?
Powoli skinęła głową, jakby nie była pewna.
– Nazywam się Myron Bolitar. Chciałbym zadać pani kilka pytań.
Uśmiech zgasł zupełnie.
– Na jaki temat?
Jej głos też trochę się zmienił. Teraz nie był już miły i uprzejmy. Raczej zaniepokojony i podejrzliwy.
– Pani syna.
– Nie mam syna.
– Curtisa – dodał Myron.
Zmrużyła oczy.
– Jest pan policjantem?
– Nie.
– Nie mam czasu. Właśnie wychodzę.
– To nie potrwa długo.
Oparła dłonie na biodrach.
– I po co mi to?
– Przepraszam?
– Curtis nie żyje.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Zatem co to da, że o nim porozmawiamy? On pozostanie martwy, prawda?
– Proszę, pani Yeller, zajmę pani tylko chwilkę.
Zastanowiła się sekundę czy dwie, rozejrzała na boki, a potem ze znużeniem wzruszyła ramionami. Spojrzała na zegarek. Piaget, zanotował w myślach Myron. Może podróbka, ale bardzo w to wątpił.
Mieszkanie było urządzone ze smakiem. Mnóstwo bieli. Mnóstwo sosnowego drewna. Kute żyrandole. Styl Ikei. Na półkach i na stoliczku do kawy nie dostrzegł żadnych fotografii. Niczego osobistego. Deanna Yeller nie usiadła. I nie zachęciła do tego Myrona.
Posłał jej swój najcieplejszy, budzący zaufanie uśmiech. Jedna trzecia Harry’ego Smitha, dwie trzecie Johna Tesha. Założyła ręce na piersi.
– Z czego się pan śmieje, do licha?
Taak, jeszcze chwilka i będzie jeść mu z ręki.
– Chcę spytać o tamtą noc, kiedy zginął Curtis – powiedział Myron.
– Dlaczego? Co to pana obchodzi?
– Usiłuję coś wyjaśnić.
– Co?
– Co naprawdę stało się tej nocy, kiedy umarł pani syn.
– Jest pan prywatnym detektywem?
– Nie. Niezupełnie.
Milczała chwilę.
– Ma pan dwie minuty – powiedziała w końcu. – To wszystko.
– Policja twierdzi, że pani syn sięgnął po broń.
– Tak mówią.
– A zrobił to?
Wzruszyła ramionami.
– Pewnie tak.
– Czy Curtis miał broń?
Znów wzruszenie ramion.
– Pewnie miał.
– Widziała ją pani tamtej nocy?
– Nie pamiętam.
– A kiedykolwiek przedtem?
– Może. Nie pamiętam.
O rany, to mu naprawdę pomoże.
– Dlaczego pani syn i Errol włamali się do klubu „Old Oaks”?