– Och tak – powiedziała Jessica.
– Nadal mieszkasz w hotelu „Grand Bretagne”? – zapytał Myron. – W pokoju dwieście siedem?
Chwila ciszy.
– Śledziłeś mnie?
– Nie.
– Więc skąd wiesz…
– To długa historia. Opowiem ci wszystko, kiedy wrócisz do domu. Gdzie jesteś?
– Na lotnisku Kennedy’ego. Właśnie wylądowałam.
Serce rosło mu w piersi.
– Wróciłaś?
– Wrócę, jak tylko odbiorę mój bagaż. – Zawahała się. – Przyjedziesz do mnie?
– Już jadę.
– Włóż coś, co będę mogła łatwo z ciebie zedrzeć. Będę czekała w wannie z mnóstwem egzotycznych olejków, które przywiozłam zza oceanu.
– Rozpustnica.
Znowu chwila wahania. Potem Jessica powiedziała:
– Kocham cię, wiesz. Czasem popełniam głupstwa, ale kocham cię.
– Daj spokój. Mów dalej o tych olejkach.
Zaśmiała się.
– Pośpiesz się.
Odłożył słuchawkę na widełki. Szybko rozebrał się i wziął prysznic. Zimny prysznic na chwilę go ochłodził. Pogwizdywał melodię Tonight z West Side Story. Wytarł się i zajrzał do szafy. Coś łatwego do zerwania… Znalazł. Koszula na zatrzaski. Lekko pokropił się wodą kolońską. Myron rzadko używał wodę kolańską, ale Jessica lubiła jej zapach. Kiedy wbiegał po schodach usłyszał dzwonek do drzwi.
– Ja otworzę! – zawołał.
W progu stanęli dwaj policjanci.
– Pan nazywa się Myron Bolitar? – zapytał wyższy z nich.
– Tak.
– Przysłał nas detektyw Roland Dimonte. Bylibyśmy zobowiązani, gdyby poszedł pan z nami.
– Dokąd?
– Do komisariatu w Queens.
– Po co?
– Schwytaliśmy Rogera Quincy’ego. Jest podejrzany o zamordowanie Valerie Simpson.
– I co z tego?
Niższy gliniarz odezwał się po raz pierwszy.
– Panie Bolitar, czy pan zna Rogera Quincy’ego?
– Nie.
– Nigdy go pan nie spotkał?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
„Nic mi o tym nie wiadomo”. Prawnicze „nie”. Policjanci popatrzyli po sobie.
– Lepiej niech pan pójdzie z nami – rzekł ten wyższy.
– Dlaczego?
– Ponieważ pan Quincy odmawia złożenia zeznań, dopóki z panem nie porozmawia.
23
Myron zadzwonił do mieszkania Jessiki i zostawił wiadomość, że trochę się spóźni.
Kiedy przybyli do komisariatu, Dimonte przywitał Myrona w drzwiach. Żuł gumę, a może prymkę tytoniu. I radośnie szczerzył zęby. Tym razem miał na nogach inne buty. Także z wężowej skóry i równie odrażające. Te były jasnożółte w błękitne plamki.
– Cieszę się, że dotarłeś – rzekł Dimonte.
Myron wskazał na buty.
– Obrabowałeś cheerleaderkę, Rolly?
Dimonte roześmiał się. Zły znak.
– Chodź, spryciarzu – powiedział niemal dobrodusznie. Poprowadził Myrona korytarzem, wymijając stada znudzonych gliniarzy. Niemal każdy z nich trzymał w ręku kubek z kawą, opierając się o ścianę lub automat z napojami i referując jakąś paskudną sprawę koledze, który ze współczuciem kiwał głową.
– Nie ma dziennikarzy – zauważył Myron.
– Jeszcze nie zawiadomiono ich o schwytaniu Quincy’ego – wyjaśnił Dimonte. – Jednak niedługo się pojawią.
– Dasz im cynk?
Dimonte radośnie wzruszył ramionami.
– Opinia publiczna ma prawo wiedzieć.
– Jasne.
– Co z tobą, Bolitar? Chcesz wyjść z tego czysty?
– Wyjść czysty z czego?
Znowu wzruszenie ramion. Pan Zwisowy.
– Z czego chcesz.
– Nie znam go, Rolly.
– Pewnie znalazł twoje nazwisko w książce telefonicznej, co?
Myron nie odpowiedział. Na razie nie było sensu się spierać.
Dimonte otworzył drzwi do salki przesłuchań. Byli w niej już dwaj policjanci. Rozluźnione krawaty tak nisko wisiały na ich szyjach, że mogłyby posłużyć za paski do spodni. Najwyraźniej usiłowali zmiękczyć Rogera Quincy’ego, lecz ten wcale nie wyglądał na specjalnie tym przejętego. W filmach lub w telewizji przeważnie pokazują więźniów w pasiakach lub szarych więziennych ubraniach. W rzeczywistości ich ubrania mają jaskrawopomarańczową barwę. Dzięki temu są lepiej widoczni, jeśli próbują uciekać.
Roger Quincy wyraźnie ucieszył się na widok Myrona. Był młodszy, niż Myron oczekiwał – tuż po trzydziestce, chociaż mógłby uchodzić za dwudziestokilkulatka. Szczupły, o ładnej, nieco kobiecej twarzy. Palce miał długie i smukłe. Wyglądał jak tancerz z baletu. Nie podnosząc się z krzesła, pomachał i powiedział:
– Dzięki, że przyszedłeś, Myronie.
Myron spojrzał na Dimonte’a. Ten uśmiechnął się.
– Nie znasz go, co? – Skinął na pozostałych dwóch policjantów. – Chodźcie, chłopcy. Zostawcie kolegów samych.
Policjanci wyszli, z szyderczymi uśmiechami na ustach. Myron usiadł na krześle naprzeciwko Rogera Quincy’ego.
– Czy ja cię znam? – zapytał.
– Nie, nie sądzę. – Quincy wyciągnął rękę. – Jestem Roger Quincy.
Jego dłoń była jak przestraszony ptak. Myron lekko ją uścisnął.
– Skąd znasz moje nazwisko?
– Och, jestem zagorzałym kibicem – odparł tamten. – Wiem, że nie wyglądam na takiego, ale byłem nim przez wiele lat. Teraz już nie śledzę tak dokładnie meczów koszykówki. Mój ulubiony sport to tenis. Grasz czasem?
– Tylko trochę.
– Ja jestem kiepski, ale się staram. – W jego oczach znów zapalił się błysk entuzjazmu. – Kiedy o tym pomyśleć, tenis to wspaniały sport. Graniczący z akrobatyką. Piłeczka leci do ciebie z niesamowitą prędkością, a ty musisz odsunąć się ustawić jak należy i uderzyć ją rakietą. W mgnieniu oka trzeba wszystko skalkulować: prędkość nadlatującej piłki, miejsce je upadku, jej obrót, kąt odbicia, odległość między dłonią a naciągiem rakiety, siłę uderzenia i jego kierunek. Kiedy o pomyśleć, to wprost zdumiewające.
Dwa słowa: kompletny świr.
– Hm, Rogerze, nie odpowiedziałeś na moje pytanie – rzekł Myron. – Skąd znasz moje nazwisko?
– Przepraszam. – Roger nieśmiało się uśmiechnął. – Czasem mnie ponosi. Niektórzy ludzie uważają to za wadę. Osobiście wolę być taki. Czy już wspominałem, że jestem również miłośnikiem koszykówki?
– Owszem.
– To stąd znam twoje nazwisko. Widziałem, jak grałeś w drużynie Duke.
Uśmiechnął się, jakby to wszystko wyjaśniało.
– W porządku – mruknął Myron, starając się zachować spokój. – A dlaczego powiedziałeś policji, że chcesz ze mną porozmawiać?
– Ponieważ chcę. Muszę z tobą porozmawiać.
– Dlaczego?
– Oni myślą, że to ja zabiłem Valerie, Myronie.
– A zrobiłeś to?
Ułożył usta w małe zdziwione „o”.
– Oczywiście, że nie. Za kogo mnie bierzesz?
Myron wzruszył ramionami.
– Za faceta, który narzuca się młodym dziewczynom. Faceta, który nękał Valerie Simpson, wciąż się wokół niej kręcił, nieustannie do niej wydzwaniał i pisał długie listy, czym ją wystraszył.
Zbył słowa Myrona niedbałym machnięciem tych długich palców.
– Przesadzasz – powiedział. – Zalecałem się do Valerie Simpson. Kochałem ją. Życzyłem jej jak najlepiej. Byłem po prostu upartym adoratorem.
– Ona chciała, żebyś zostawił ją w spokoju.
Quincy roześmiał się.
– Nie chciała mnie. Wielkie rzeczy. Czyżbym był pierwszym adoratorem odrzuconym przez piękną kobietę? Ja tylko nie poddaję się tak łatwo jak większość mężczyzn. Posyłałem jej kwiaty. Pisałem miłosne liściki. Usiłowałem się z nią umówić. Wypróbowywałem różne sposoby. Czytujesz romanse?
– Raczej nie.
– Bohater i bohaterka zawsze najpierw się wadzą. Czy to na wojnie, czy na statku atakowanym przez piratów lub na wytwornym przyjęciu, kłócą się i spierają, na pozór nienawidząc się nawzajem. Jednak w rzeczywistości są w sobie zakochani. Po prostu tłumią swoje prawdziwe uczucia, rozumiesz? Tak było z Valerie i ze mną. Było między nami wyraźnie wyczuwalne napięcie. Iskrzyło.
– Uhm – mruknął Myron. – Roger, po co właściwie chciałeś się ze mną widzieć?