– Spójrz, Myronie – powtórzył Tunwell. – To jest takie fantastyczne, że dostałem orgazmu. Naprawdę, jak Boga kocham. Miałem mokro w gaciach.
– Szkoda, że tego nie widziałem – mruknął Myron.
Ned ślinił się z radości.
W końcu zaczęła się reklama i na ekranie pojawił się Duane w okularach przeciwsłonecznych, biegający tam i z powrotem po korcie. Mnóstwo krótkich ujęć, szczególnie pokazujących jego buty. Mnóstwo jasnych kolorów. Bicie serca, zmiksowane z odgłosem odbijanej piłki tenisowej. W stylu MTV. Równie dobrze mógłby to być wideoklip. Nagle z kadru popłynął głos Duane’a: „Chodź do mnie…”. Jeszcze kilka mocnych uderzeń i szybkich cięć. Potem wszystko nagle zastygło. Duane znikł. Obraz stał się czarno-biały. Cisza. Zmiana scenerii. Posępny sędzia w todze gniewnie spoglądał ze swej ławy. Z kadru znów rozległ się głos Duane’a: „A od niego trzymaj się z daleka”. Znów zaczęła grać kapela rockowa. Kolory powróciły. Na ekranie pojawił się odbijający piłkę Duane, spocony, lecz uśmiechnięty. Słońce odbijało się od jego okularów. Potem zastąpił go znak firmowy Nike, a pod nim napis „Chodź do Duane’a”.
Ekran zgasł.
Ned Tunwell jęknął – dosłownie jęknął – z zadowolenia.
– Chcesz papierosa? – zapytał Myron.
Tunwell rozpromienił się jeszcze bardziej.
– A co ci mówiłem, Myronie? Co? Fantastyczne, no nie?
Myron kiwnął głową. Reklama była dobra. Bardzo dobra. Celna, dobrze zrobiona, z pozytywnym wydźwiękiem, ale bez zadęcia.
– Podoba mi się – powiedział.
– Mówiłem ci. Bo mówiłem ci, prawda? Znowu mi staje. Jak Bozię kocham, tak mi się podoba. Może znów dostanę orgazmu. Tu i teraz. Kiedy z tobą rozmawiam.
– Dobrze wiedzieć.
Tunwell ryknął gromkim śmiechem. Klepnął Myrona w ramię.
– Ned?
Śmiech Tunwella powoli ucichł, niczym odtwarzana płyta. Otarł łzy z oczu.
– Wykończysz mnie, Myronie. Już nie mogę się śmiać. Naprawdę mnie wykończysz.
– Tak, jestem niemożliwy. Czy słyszałeś o zamordowaniu Valerie Simpson?
– Jasne. Podali wiadomość przez radio. Jak wiesz, była moją klientką.
Wciąż się uśmiechał. Oczy miał szeroko otwarte i bystre.
– Reklamowała Nike’a? – spytał Myron.
– Taa. I pozwól, że ci powiem, iż sporo nas kosztowała. Wydawała się pewniakiem. Kiedy podpisaliśmy z nią kontrakt, miała dopiero szesnaście lat, a już wtedy doszła do finału French Open. Ponadto była ładną dziewczyną, typową Amerykanką i tak dalej. I już była rozwinięta, jeśli rozumiesz, o czym mówię. Nie była cudownym dzieckiem, które nagle może podrosnąć i zamienić się w potwora. Tak jak Capriatti. Valerie była słodka.
– No to co się stało?
Ned Tunwell wzruszył ramionami.
– Przeszła załamanie nerwowe. Cholera, to wszystko było w gazetach.
– Z jakiego powodu?
– Niech mnie diabli, jeśli wiem. Krążyło mnóstwo plotek.
– Na przykład?
Otworzył usta, ale zaraz je zamknął.
– Nie pamiętam.
– Nie pamiętasz?
– Posłuchaj, Myronie, większość ludzi uważała, że było tego za dużo, rozumiesz? Za dużo presji. Valerie nie mogła tego znieść. Większość tych dzieciaków nie daje rady. No wiesz, są na szczycie, a potem nagle wszystko diabli biorą. Nie możesz sobie wyobrazić, jak to jest, stracić w ten sposób wszystko jak… hm…? – Ned zacukał się. Pochylił głowę. – Do cholery.
Myron nie odzywał się.
– Sam nie wierzę, że to powiedziałem, Myronie. I to akurat tobie.
– Nie ma sprawy.
– Jest. Nie mogę udawać, że nie palnąłem jak łysy o…
Myron zbył to machnięciem ręki.
– Kontuzja kolana to nie załamanie nerwowe, Ned.
– Tak, wiem, a mimo to… – Znowu zamilkł, a potem dodał: – Kiedy zwerbowali cię Celtics, miałeś kontrakt z firmą Nike?
– Nie. Z Converse.
– Zerwali kontrakt? Wycofali się zaraz potem?
– Nie skarżę się.
Esperanza bez pukania otworzyła drzwi. Nic nowego. Nigdy nie pukała. Na usta Neda Tunwella natychmiast powrócił uśmiech. Ten facet był niezmordowany. Popatrzył na Esperanzę z uznaniem. Jak większość mężczyzn.
– Mogę z tobą zamienić kilka słów, Myronie?
Ned pomachał do niej ręką.
– Cześć, Esperanza.
Odwróciła się i udała, że go nie dostrzega. Jeden z jej licznych talentów.
Myron przeprosił gościa i wyszedł za nią z salki. Na biurku Esperanzy stały tylko dwie fotografie. Jedna przedstawiała jej psa, śliczną kudłatą suczkę imieniem Chloe, zajmującą pierwsze miejsce na jakimś psim konkursie. Esperanza była zagorzałą miłośniczką takich wystaw i choć to hobby jest niezbyt rozpowszechnione u mieszkających w śródmieściu Latynosów, radziła sobie całkiem nieźle. Na drugim zdjęciu Esperanza walczyła z jakąś kobietą. Pojedynek zapaśniczy w stylu wolnym. Śliczna i gibka Esperanza występowała kiedyś zawodowo pod pseudonimem Mała Pocahontas – Indiańska Księżniczka. Przez trzy lata Mała Pocahontas była uwielbianą przez tłumy kibiców przedstawicielką organizacji Piękno i Uroda Zapaśnictwa, powszechnie znanej jako PIUZ (ktoś zaproponował kiedyś, żeby zmienić tę nazwę na Piękno i Chwała Zapaśnictwa, ale mediom nie podobał się skrót). Mała Pocahontas w wydaniu Esperanzy była skąpo odzianą (najczęściej w zamszowe bikini) boginią seksu, oklaskiwaną i pożądaną przez fanów, gdy co tydzień walczyła ze złem, niezmiennie je zwyciężając. Nieco zmodyfikowany wariant klasycznego pojedynku Dobra ze Złem. Zdaniem Myrona te cotygodniowe pojedynki bardziej przypominały walki kobiet w tych filmach, których akcja toczy się w więzieniu. Esperanza w roli pięknej i niewinnej więźniarki, osadzonej na oddziale dla szczególnie groźnych przestępczyń. Jej przeciwniczką była Olga, sadystyczna strażniczka więzienna.
– Dzwoni Duane – powiedziała Esperanza.
Myron odebrał telefon przy jej biurku.
– Cześć, Duane. Co się stało?
Tamten rzucił pośpiesznie:
– Przyjedź tu, człowieku. Jak najszybciej.
– O co chodzi?
– Gliny siedzą mi na karku. Zadają mi mnóstwo gównianych pytań.
– O co pytają?
– O tę dziewczynę, którą dziś ktoś zastrzelił. Myślą, że miałem z tym coś wspólnego.
3
– Daj mi któregoś z nich do telefonu – powiedział Myron Duane’owi.
Po chwili w słuchawce odezwał się inny głos.
– Tu detektyw Roland Dimonte z wydziału zabójstw. – Mówił zniecierpliwionym tonem jak typowy gliniarz. – Z kim mówię, do diabła?
– Mówi Myron Bolitar. Adwokat pana Richwooda.
– Adwokat, tak? Myślałem, że jest pan jego agentem.
– Jestem jednym i drugim – rzekł Myron.
– Naprawdę?
– Tak.
– Ma pan dyplom prawnika?
– Wisi na ścianie mojego gabinetu. Mogę go przynieść, jeśli pan chce.
Dimonte wydał z siebie dziwny dźwięk. Mogło to być prychnięcie.
– Były zawodnik. Były federalny. A teraz mówi mi pan, że jest również cholernym prawnikiem?
– Można mnie nazwać człowiekiem renesansu – zapewnił Myron.
– Ach tak? Powiedz mi pan, Bolitar, która uczelnia przyjęła kogoś takiego jak pan?
– Harvard – odparł Myron.
– O, to robi wrażenie.
– Sam pan zapytał.
– Cóż, masz pół godziny, żeby tu dotrzeć. Potem zawlokę twojego chłopaka na komisariat. Kapujesz?
– Naprawdę miło się z tobą gawędziło, Rolly.
– Zostało ci dwadzieścia dziewięć minut. I nie nazywaj mnie Rolly.
– Nie próbujcie przesłuchiwać mojego klienta pod moją nieobecność. Zrozumiano?
Roland Dimonte nie odpowiedział.
– Zrozumiano? – powtórzył Myron.
Po chwili usłyszał:
– Chyba są jakieś zakłócenia na linii, panie Bolitar.
Dimonte rozłączył się.
Miły facet.
Myron oddał słuchawkę Esperanzy.
– Mogłabyś mnie wyręczyć i spławić Neda?
– Jasne.
Myron zjechał windą na parter i pobiegł w kierunku parkingu. Ktoś krzyknął za nim: „Zmykaj, O.J.!”. W Nowym Jorku roi się od dowcipnisiów. Mario rzucił Myronowi kluczyki, nie odrywając oczu od gazety.