Myron przekartkował kołonotatnik. Esperanza na bieżąco uaktualniała zapiski i utrzymywała je w alfabetycznym porządku. Raston. Ratner. Rextell. Rippard. Roberts. Jest. Emmett Roberts.
Myron wyprostował się.
– Gdzie jest kartka Duane’a? – zapytał.
– Co?
Myron szybko przejrzał pozostałe wpisy pod „R”.
– W notatniku nie ma Duane’a Richwooda. Czy mogłaś umieścić jego kartę w innym miejscu?
Gniewnym spojrzeniem odrzuciła taką ewentualność.
– Rozejrzyj się wokół. Pewnie leży gdzieś na twoim biurku.
Na biurku nie było kartki. Myron sprawdził pod „D”. Nic.
– Wypiszę ci nową – powiedziała, zmierzając do drzwi. – Tym razem postaraj się jej nie zgubić.
– Wielkie dzięki – powiedział.
Mimo to był lekko zaniepokojony. Kolejny zbieg okoliczności związany z Duane’em? Wybrał numer Emmetta Robertsa.
– Cześć, Myron. Jak leci?
– Dobrze, Emmett. O co chodzi z tym nowym samochodem?
– Oglądałem dziś porsche. Czerwonego. Pełny wypas. Siedemdziesiąt patyków. Zastanawiałem się, czy nie kupić go za premię za zwycięstwo w lidze.
– Jeśli tego chcesz – rzekł Myron.
– Człowieku, mówisz jak moja matka. Chciałem usłyszeć twoje zdanie.
– Kup coś tańszego – poradził Myron. – Znacznie tańszego.
– Ale ten wózek jest taki fajny, Myronie. Gdybyś go zobaczył…
– No to go kup, Emmett. Jesteś dorosły. Nie potrzebujesz mojego pozwolenia. – Myron zawahał się. – Czy opowiadałem ci kiedyś o Normie Bookerze?
– O kim?
Jak szybko zapominają.
– Miałem wtedy piętnaście lub szesnaście lat – zaczął Myron – i ćwiczyłem na letnim obozie w Massachusetts. To był obóz Celtics. Wypróbowywali na nim nowych. W zasadzić byłem tam chłopcem od ręczników. Poznałem wielu zawodowych graczy. Cedrica Maxwella. Larry’ego Birda. Kiedy byłem, Celtics zwerbowali niejakiego Norma Bookera. Zdaje się, że był z Iowa.
– Tak, no i co?
– Norm był świetnym graczem. Dwa metry dziesięć, zwinne ruchy, talent. Silny jak muł. I był miłym gościem. Rozmawiał i ze mną. Większość zawodników ignorowała chłopców od podawania ręczników, ale Norm nie był taki. Pamiętam, że rzucał wolne, stojąc plecami do kosza. Rzucał przez ramię. Miał taki dar, że w ten sposób uzyskiwał ponad pięćdziesiąt procent trafień.
– I co się z nim stało?
– Jako nowy wysiadywał na ławce. Po roku Celtics pozbyli się go. Przez jakiś czas grał tu i ówdzie, a potem wylądował w Portland Trailblazers. Przeważnie grzał ławkę, czasem wchodził jako zapchajdziura. Kiedy wygrali, dostał premię za udany sezon. Tak się ucieszył, że poszedł i kupił sobie rolls-royce’a. Wydał wszystkie pieniądze na ten samochód. Nie przejmował się tym. Przecież będzie następny rok. I następny. Tylko że wyleciał z Portland. Próbował w paru innych klubach, ale nigdzie go nie chcieli. Później usłyszałem, że musiał sprzedać samochód, żeby wyżywić rodzinę.
W słuchawce zapadła cisza.
Po dłuższej chwili Emmett powiedział:
– Oglądałem też hondę accord. Proponowali mi bardzo korzystną umowę leasingową.
– Skorzystaj z niej, Emmett.
Kilka minut później skończyli rozmowę. Myron już dawno nie wspominał Norma Bookera. Zastanawiał się, co też się z nim stało.
Esperanza wróciła. Wpięła do skoroszytu nową kartkę z danymi Duane’a Richwooda.
– Zadowolony?
– Tak. – Wręczył jej dwie kartki papieru. – To lista gości, którzy byli w klubie tego wieczoru, gdy zamordowano Alexandra Crossa.
– Czego mam szukać?
– Niech mnie licho, jeśli wiem. Znajomego nazwiska. Może coś rzuci ci się w oczy.
Kiwnęła głową.
– Wiesz, że jutro jest pogrzeb?
Myron przytaknął.
– Pójdziesz? – spytała.
– Tak.
– Odnalazłam jedną z nauczycielek wymienionych w artykule o Curtisie Yellerze.
– Którą?
– Panią Lucindę Elright. Jest już na emeryturze, mieszka w Filadelfii. Zobaczy się z tobą jutro po południu. Możesz odwiedzić ją zaraz po pogrzebie.
Myron odchylił się w fotelu.
– Nie jestem pewien, czy to nadal jest konieczne.
– Mam odwołać spotkanie?
Myron zastanawiał się chwilę. W świetle tego, czego dowiedział się o Pavelu Menansim, powiązanie między śmiercią Valerie a tym, co przydarzyło się Curtisowi Yellerowi, wydawało się jeszcze bardziej prawdopodobne. Zamordowanie Alexandra Crossa nie spowodowało załamania Valerie. Nie było nawet decydującym powodem. Pavel Menansi zniszczył ją psychicznie kilka lat wcześniej. I z chłodną rezerwą obserwował jej upadek. Śmierć Alexandra Crossa zakończyła ten długotrwały proces. Zamknęła pewien rozdział. Przekreśliła przeszłość. Nic poza tym. Najwidoczniej śmierć Valerie nie miała żadnego związku z wydarzeniami sprzed sześciu lat. Nie istniało również żadne powiązanie między Duane’em a Valerie, przelotnym romansem, do jakiego przyznał się chłopak. Wielkie rzeczy.
Gdyby nie…
Gdyby nie rendez-vous, które poprzedniego wieczoru miał Duane z matką Curtisa Yellera.
Gdyby Myron nie widział ich razem w hotelu, mógłby spokojnie zapomnieć o całej sprawie. Jednak romans Duane’a z Deanną Yeller nie mógł być czystym zbiegiem okoliczności! Musiało istnieć jakieś powiązanie.
– Nie odwołuj – powiedział Myron.
31
Pogrzeb Valerie trudno byłoby nazwać doniosłym wydarzeniem.
Wielebny, pulchny jegomość z czerwonym nosem słabo znał zmarłą. Wyliczał jej osiągnięcia, jakby czytał je z kartki. Dodał kilka banałów w rodzaju: ukochana córka, pełna życia, odeszła w tak młodym wieku, niezbadane są wyroki boskie. Organy wydawały dźwięki pełne urazy. Kaplicę zdobiły sztuczne wieńce z rodzaju tych, jakie wiesza się na karku zwycięskiego konia. Z góry surowo spoglądały na to malowane postacie z witraży.
Żałobnicy nie zostali długo. Przystawali przy Helen i Kennecie Van Slyke’ach nie tyle, by złożyć kondolencje, lecz aby upewnić się, że ich zauważono i rozpoznano, ponieważ głównie po to tutaj przyszli. Helen Van Slyke ściskała im ręce, wysoko trzymając głowę. Nie mrugała oczami. Nie uśmiechała się. Nie płakała. Zaciskała zęby. Myron czekał w kolejce razem z Winem. Kiedy podeszli bliżej, usłyszał, że Helen powtarza to samo zdanie: „To ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję, to ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję” – monotonnym głosem jak stewardesa do wysiadających pasażerów.
Kiedy nadeszła jego kolej, Helen mocno uścisnęła jego dłoń.
– Czy pan wie, kto skrzywdził Valerie?
– Tak.
Myron zanotował w pamięci, że powiedziała „skrzywdził” a nie „zabił”.
Spojrzała pytająco na Wina. Potwierdził skinieniem głowy.
– Proszę przyjść do naszego domu – powiedziała. – Na stypę.
Odwróciła się do następnego żałobnika i wcisnęła przycisk odtwarzania: „To ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję, to ładnie, że przyszliście, bardzo dziękuję…”.
Myron i Win spełnili jej prośbę. W Brentman Hall nie znaleźli ani wisielczego irlandzkiego humoru, ani głębokiej żałoby. Nie przelewano łez, ale i nie śmiano się. Jedno i drugie byłoby lepsze niż ten nastrój całkowitego zobojętnienia. „Żałobnicy” kręcili się wokół, jakby byli na przyjęciu koktajlowym.
– Nikt się nie przejął – powiedział Myron. – Ona nie żyje i nikogo to nie obchodzi.
Win wzruszył ramionami.
– Zawsze tak jest. Wieczny optymista.
Pierwszą osobą, która do nich podeszła, był Kenneth. Miał na sobie przepisowy czarny garnitur i wypastowane na wysoki połysk buty. Powitał Wina klepnięciem w plecy i mocnym uściskiem dłoni. Zignorował Myrona.
– Jak się trzymasz? – zapytał Win. Jakby go to obchodziło.
– Och, w porządku – odparł z ciężkim westchnieniem Kenneth. Pan Dzielny. – Jednak martwię się o Helen. Musieliśmy podać jej środki uspokajające.
– Przykro mi to słyszeć – powiedział Myron.
Kenneth spojrzał na niego tak, jakby dopiero teraz go zobaczył.
– Naprawdę? – spytał.
Myron i Win wymienili spojrzenia.