Выбрать главу

– Dała się pani przekupić – powiedział Myron.

Przypominał sobie, że siedząca przed nim kobieta właśnie pochowała córkę, lecz nawet ten fakt nie zdołał go powstrzymać. Jeśli już, to tylko jeszcze bardziej go podkręcał.

– Niech pani nie obwinia męża. To robak bez kręgosłupa. Pani była matką Valerie. Wzięła pani pieniądze od człowieka, który wykorzystał pani córkę. A teraz nadal będzie pani je brać, żeby osłaniać człowieka, który być może ją zabił.

– Nie ma pan żadnego dowodu na to, że Pavel miał coś wspólnego z jej śmiercią.

– Ze śmiercią może nie. Natomiast inne krzywdy, jakie wyrządził Valerie, to zupełnie inna historia.

Zamknęła oczy.

– Jest za późno.

– Nie jest za późno. Pani wie, że on nadal to robi. Tacy faceci jak Pavel nie potrafią przestać. Zawsze znajdują sobie nowe ofiary.

– Nic nie mogę na to poradzić.

– Mam przyjaciółkę – powiedział Myron. – Nazywa się Jessica Culver. Jest pisarką.

– Wiem, kim ona jest.

Wręczył jej wizytówkę Jessie.

– Niech jej pani opowie tę historię. Ona ją opisze. Opublikuje w poczytnym magazynie. Może w Sports Illustrated. Artykuł ukaże się, zanim ludzie Pavela się zorientują. To źli ludzie, ale nie głupi. Kiedy artykuł się ukaże, nie będą mieli powodu prześladować pani rodziny. Wszystko się skończy.

– Przykro mi. – Spuściła głowę. – Nie mogę tego zrobić.

Załamała się. Trzęsła się i dygotała. Myron obserwował ją, usiłując wykrzesać z siebie odrobinę współczucia, ale nie zdołał.

– Zostawiła ją pani samą – dodał. – Nie opiekowała się pani córką. A kiedy miała pani okazję jej pomóc, kazała jej pani zapomnieć o wszystkim. Wzięła pani pieniądze.

Zadrżała. Zapewne tłumiąc szloch. Dręczę matkę w dniu pogrzebu jej córki, pomyślał Myron. Co powinienem zrobić teraz? Pójść topić ślepe kocięta w basenie sąsiadów?

– Może – ciągnął – Valerie chciała wyjawić prawdę. Może chciała mieć to już za sobą. I może właśnie dlatego została zamordowana.

Cisza. Nagle Helen Van Slyke podniosła głowę. Wstała i bez słowa opuściła pokój. Myron poszedł za nią. Kiedy wrócił do salonu, wśród gwaru gości usłyszał jej głos.

– To ładnie, że przyszliście. Bardzo dziękuję.

32

Lucinda Elright była potężna i dobroduszna, o szerokich i masywnych ramionach oraz zaraźliwym uśmiechu. Jedna z tych kobiet, których zbyt mocny uścisk budzi lęk małych chłopców i tęskne marzenia dorosłych mężczyzn.

– Proszę wejść – zaprosiła, odganiając kilkoro małych dzieci od drzwi.

– Dziękuję – powiedział Myron.

– Chce pan coś zjeść?

– Nie, dziękuję.

– Może ciasteczko?

W mieszkaniu było co najmniej dziesięcioro dzieci. Wszystkie czarnoskóre i najwyżej siedmio – lub ośmioletnie. Niektórej malowały farbkami. Inne budowały zamek z kostek cukru. Jedno z nich, mniej więcej sześcioletni chłopczyk, pokazywał Myronowi język.

– Nie są domowej roboty. No, wie pan, jako kucharka jestem do niczego.

– Właściwie nie miałbym nic przeciwko ciasteczkom.

Uśmiechnęła się.

– Po przejściu na emeryturę prowadzę domowe przedszkole. Mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza.

– Wcale nie.

Pani Elright poszła do kuchni. Chłopczyk zaczekał, aż nauczycielka opuści pokój. Wtedy znów wystawił język. Myron pokazał mu swój. Pan Dorosły. Chłopczyk zachichotał.

– Siadaj, Myronie. Tutaj.

Zrzuciła z kanapy kilka zabawek. W drugiej ręce trzymała talerz z różnościami. Babeczki. Chipsy. Figi Newtona.

– Jedz – zachęciła.

Myron sięgnął po ciasteczko. Chłopczyk stanął za plecami pani Elright, tak by nie mogła go widzieć. Znowu pokazał Myronowi język. Nie odwracając głowy, pani Elright powiedziała:

– Geraldzie, jeśli jeszcze raz pokażesz panu język, obetnę ci go sekatorem.

Chłopczyk pośpiesznie schował język.

– Co to jest sekator?

– Nieważne. Teraz idź tam i baw się, dobrze? I bądź już grzeczny.

– Tak, proszę pani.

Kiedy już nie mógł ich usłyszeć, pani Elright zauważyła:

– W tym wieku są najmilsi. Dopiero starsi potrafią złamać serce.

Myron kiwnął głową i wziął babeczkę. Powstrzymał chęć zlizania kremu. W końcu był już duży.

– Twoja przyjaciółka Esperanza – zaczęła pani Elright, biorąc z talerza figę Newtona – powiedziała, że chcesz porozmawiać o Curtisie Yellerze.

– Tak, proszę pani. – Podał jej wycinek z gazety. – Czy w tym artykule poprawnie zacytowano pani słowa?

Podniosła zawieszone na łańcuszku, spoczywające na jej obfitym biuście połówkowe okulary do czytania i przejrzała artykuł.

– Owszem, tak właśnie powiedziałam.

– I tak było?

– To nie była tylko czcza gadanina, jeśli o to ci chodzi. Uczyłam w szkole przez dwadzieścia siedem lat. Widziałam wiele dzieciaków, które kończyły w więzieniu. I równie wiele takich, które ginęły na ulicach. Nigdy o żadnym z nich nie rozmawiałam z dziennikarzami. Widzisz tę bliznę?

Pokazała wielką szramę na bicepsie. Myron kiwnął głową,

– Rana od noża. Zadana przez ucznia. Raz zostałam postrzelona. Skonfiskowałam więcej broni niż jakikolwiek cholerny wykrywacz metalu. – Opuściła rękę. – Właśnie dlatego powiedziałam, że w tym wieku są najmilsi. Zanim staną się niedobrzy.

– A z Curtisem było inaczej?

– Curtis nie tylko był miłym chłopcem – powiedziała. – Był również najlepszym uczniem, jakiego miałam. Zawsze uprzejmy, przyjacielski, nie sprawiał najmniejszych kłopotów. I nie był mięczakiem, jeśli mnie rozumiesz. Inni chłopcy go lubili. Był dobrym sportowcem. Mówię ci, taki chłopak trafiał się jeden na milion.

– A jego matka? – spytał Myron. – Jaka ona była?

– Deanna? – Lucinda usiadła wygodniej. – Porządna kobieta. Jak wiele dzisiejszych młodych matek. Samotna. Dumna. Radziła sobie w życiu. I była mądra. Ustaliła zasady. Curtis musiał wracać do domu o wyznaczonej porze. W dzisiejszych czasach dzieciaki nie wiedzą, co to oznacza. Kilka dni temu dziesięcioletni chłopczyk został postrzelony o trzeciej nad ranem. Powiedz mi, Myronie, co dziesięcioletni chłopiec robił na ulicy o trzeciej rano?

– Chciałbym to wiedzieć.

Machnęła ręką.

– No cóż, nie przyszedłeś tu słuchać gadaniny starej baby.

– Mam czas.

– Jesteś uprzejmy, ale przyszedłeś tu w konkretnej sprawie. Sądzę, że miałeś poważny powód.

Spojrzała na Myrona. Skinął głową, ale nic nie powiedział.

– Cóż – ciągnęła, klepnąwszy dłonią w udo – o czym to mówiliśmy?

– O Deannie Yeller.

– No właśnie. Deanna. Wiesz co, często o niej myślę. Była taką dobrą matką. Zawsze przychodziła, kiedy w szkole były otwarte dni. Lubiła chodzić na wywiadówki. Uwielbiała słuchać, jak chwalono jej chłopca.

– Czy rozmawiała pani z nią po jego śmierci?

– Nie. – Energicznie potrząsnęła głową i westchnęła. – Już nigdy potem nie dała mi znaku życia, biedaczka. Nie zawiadomiła o pogrzebie. Nie zadzwoniła. Ja telefonowałam do niej kilka razy, ale nikt nie odbierał. Jakby zapadła się pod ziemię. Rozumiałam to. Zawsze było jej ciężko. Od początku. No wiesz, zaczynała na ulicy.

– Nie wiedziałem. Kiedy?

– Och, dawno temu. Ona nawet nie wie, kto naprawdę był ojcem Curtisa. Jednak skończyła z tym. Wyrwała się z bagna. Harowała jak wół, imając się każdej pracy. Wszystko dla tego chłopca. A potem, nagle… – pokręciła głową. – Zginął.

– Znała pani Errola Swade’a? – zapytał Myron.

– Dostatecznie dobrze, aby wiedzieć, że oznaczał same kłopoty. Przez całe życie albo siedział, albo wychodził z więzienia. Był siostrzeńcem Deanny. Jej siostra była narkomanką. Umarła z przedawkowania. Deanna musiała zająć się Errolem. Był jej krewnym. Czuła się za niego odpowiedzialna.

– Jak Errol odnosił się do Curtisa?

– Prawdę mówiąc, całkiem nieźle, zważywszy na to, jak bardzo się od siebie różnili.

– No, może nie aż tak bardzo – rzekł Myron.