– Ma na imię Pierre. I woli jak nazywają go „technikiem piękności”.
Frank spojrzał mu prosto w oczy.
– Robisz sobie ze mnie jaja?
– Właśnie zagroziłeś moim rodzicom – powiedział Myron. – Jak twoim zdaniem powinienem zareagować?
Frank powoli skinął głową i usiadł wygodnie.
– To już koniec. Na razie.
Nacisnął guzik i szyba opuściła się.
– Tak, panie Ache? – zapytał Billy.
– Zamów holowanie wozu Bolitara.
– Tak, panie Ache.
Frank obrócił się do Myrona.
– Wypieprzaj z mojego samochodu.
– Nie uściskasz mnie?
– Wynocha.
– Mogę zadać ci jedno pytanie?
– Jakie?
– Czy kazałeś zabić Valerie, żeby osłonić Pavela?
Frank wyszczerzył popsute zęby, podobne do kłów łasicy.
– Wysiadaj – powiedział – albo urwę ci jaja.
– Dobra, dzięki. Miło się gawędziło. To na razie, Frank.
Myron otworzył drzwi i wysiadł.
Frank przesunął się na tylnym siedzeniu i wychylił głowę przez otwarte drzwi.
– Powiedz Winowi, że rozmawialiśmy, dobrze?
– Po co?
– Nie twój interes po co. Powiedz mu. Kapujesz?
– Kapuję – powiedział Myron.
Frank zamknął drzwi. Limuzyna odjechała.
42
Pomoc drogowa przyjechała bardzo szybko. Myron dotarł do biura o szóstej trzydzieści. Neda jeszcze nie było. Esperanza wręczyła mu kartki z wiadomościami. Poszedł do swojego gabinetu i pozałatwiał telefony.
Esperanza zgłosiła przez interkom:
– Suka na trzeciej linii.
– Nie nazywaj jej tak. – Myron podniósł słuchawkę. – Wróciłaś do swojego mieszkania?
– Tak – odparła Jessica. – To nie trwało długo.
– Szybko działam.
– A ja nigdy nie narzekam.
– Uch.
– Co się stało? – spytała.
– Ktoś zamordował Pavela Menansiego. Ache nie ma już kogo ochraniać.
– Tak po prostu?
– To interes. Dla tych facetów liczy się tylko forsa.
– Nie ma zysku, nie ma zabijania.
– Podstawowa zasada – potwierdził Myron.
– Przyjdziesz dzisiaj wieczorem?
– Tak.
– Jednak my też przyjmiemy jedną zasadę, dobrze?
– Jaką?
– Nie będziemy rozmawiać o Valerie Simpson, morderstwach i tym podobnych sprawach.
– A co będziemy robili?
– Pieprzyli się jak szaleni.
– Chyba jakoś się z tym pogodzę.
Esperanza wetknęła głowę do gabinetu i zawołała:
– On jest tuuu!
Skinął jej głową i powiedział do Jessiki:
– Zadzwonię do ciebie później.
Myron odłożył słuchawkę na widełki. Wstał i czekał. Wieczór sam na sam z Jessicą. Przyjemna perspektywa. A także lekko zatrważająca. Wszystko toczyło się zbyt szybko. Nie panował nad sytuacją. Jess wróciła i wszystko układało się lepiej niż kiedykolwiek. Myron zastanawiał się nad tym. Najczęściej zadawał sobie pytanie, czy przeżyje następną taką katastrofę jak ta ostatnia, czy zdoła znów znieść taką udrękę. Rozmyślał również o tym, jak mógłby się przed tym zabezpieczyć, ale zdawał sobie sprawę z tego, że to niewykonalne. Żałował, że nie potrafi lepiej się bronić.
Ned Tunwell dosłownie wpadł do jego gabinetu, wyciągając rękę jak rozentuzjazmowany gość nocnego show, wychodzący zza kurtyny. Myron niemal oczekiwał, że Ned zaraz pomacha ręką do tłumu. Zamiast tego uścisnął dłoń Myrona.
– Cześć, Myron!
– Cześć, Ned. Siadaj.
Słysząc ton jego głosu, Ned przestał się uśmiechać.
– Hej, chyba nic złego nie stało się Duane’owi, co?
– Nie.
Ned jeszcze nie zemdlał, ale już był bliski paniki.
– Nie odniósł jakiejś kontuzji?
– Nie, z Duane’em wszystko w porządku.
– Świetnie. – Uśmiech powrócił na jego wargi. Takiego twardziela nie da się rozłożyć na łopatki. – Ten wczorajszy mecz… był fantastyczny. Po prostu fantastyczny, Myronie. Mówię ci, ten jego nagły powrót formy… Wszyscy tylko o tym mówią. Dał wspaniały pokaz. Wspaniały. Nie da się tego nazwać inaczej. O mało się nie posikałem.
– Uhm. Siadaj, Ned.
– Jasne.
Ned usiadł. Myron miał nadzieję, że nie poplami mu fotela.
– Zostało jeszcze tylko kilka godzin, Myronie. To będzie wielki dzień. Sobotnie półfinały. Wielki tłum na żywo, ogromna widownia. Myślisz, że Duane ma szansę w pojedynku z Craigiem? Dziennikarze są innego zdania.
Thomas Craig, uważany za drugą rakietę tego turnieju, dysponujący zabójczym serwem i wolejem, był obecnie w szczytowej formie.
– Owszem – rzekł Myron. – Myślę, że ma szansę.
W oczach Neda pojawił się radosny błysk.
– Ou! Gdyby zdołał wygrać…
Zamilkł, potrząsnął głową i uśmiechnął się.
– Ned?
Spojrzał na Myrona szeroko otwartymi oczami.
– Tak?
– Jak dobrze znałeś Valerie Simpson?
Ned zawahał się. Błysk w jego oczach przygasł.
– Ja?
Myron skinął głową.
– Chyba trochę.
– Tylko trochę?
– Taak. – Błysnął zębami w nerwowym uśmiechu, starając się utrzymać go na ustach. – A bo co?
– Słyszałem coś innego.
– Och?
– Słyszałem, że to ty podpisałeś z nią umowę na reklamowanie Nike’a. I zajmowałeś się jej rozliczeniami.
Ned niespokojnie wiercił się na krześle.
– Taak, chyba tak.
– A zatem musiałeś znać ją całkiem dobrze.
– Może i tak. Dlaczego o to pytasz, Myronie? O co chodzi?
– Ufasz mi, Ned?
– Bezgranicznie, Myronie Przecież wiesz. Jednak to dla mnie bolesny temat. Rozumiesz to?
– Mówisz o jej śmierci i w ogóle?
Ned skrzywił się, jakby ugryzł cytrynę.
– Nie – powiedział. – Mówię o jej przerwanej karierze. Była pierwszą osobą, z którą podpisałem kontrakt na reklamowanie Nike’a. Myślałem, że to wyniesie mnie na szczyt. Zamiast tego straciłem pięć lat. To była klęska.
Następny pan Wrażliwy.
– Kiedy jej odbiło – ciągnął Ned – zgadnij, kto okazał się winny? No już, zgaduj.
Myron sądził, że to retoryczne pytanie, lecz Ned najwyraźniej czekał na odpowiedź. W końcu Myron rzekł:
– Czyżbyś to był ty, Ned?
– Cholerna racja, ja. Spadłem na dno. To była kompletna klapa. Musiałem z trudem piąć się z powrotem na szczyt. Wszystko przez Valerie i jej załamanie nerwowe. Nie zrozum mnie źle, Myronie. Teraz nieźle sobie radzę… Odpukać w niemalowane drewno.
Postukał knykciami w biurko. Myron również. Ned nie wyczuł sarkazmu.
– Znałeś Alexandra Crossa? – zapytał Myron.
Ned gwałtownie uniósł brwi.
– Hej, o co ci właściwie chodzi?
– Zaufaj mi, Ned.
– Ufam ci, Myronie, ale to trochę…
– To proste pytanie: czy znałeś Alexandra Crossa?
– Może spotkałem go kiedyś, nie pamiętam. Przez Valerie, oczywiście. Byli jakby parą.
– A ty i Valerie?
– Co ja i Valerie?
– Czy wy byliście parą?
Zaprotestował, podnosząc rękę.
– Hej, daj spokój. Posłuchaj, Myron, lubię cię, naprawdę cię lubię. Jesteś porządny gość. Taka szczera dusza jak ja…
– Nie, Ned, ty nie jesteś szczery. Wciskasz mi kit. Znałeś Alexandra Crossa. A nawet byłeś w klubie tenisowym „Old Oaks” tamtej nocy, kiedy go zamordowano.
Ned otworzył usta, ale nie wydobył z nich żadnego dźwięku. Zdołał tylko przecząco pokręcić głową.
– Patrz. – Myron wstał i podał mu spis gości. – Podkreślone na żółto. E. Tunwell. Edward, czyli Ned.
Ned spojrzał na kartkę, podniósł głowę i znowu ją opuścił.
– To było tak dawno temu – powiedział. – Co to ma wspólnego z tym wszystkim?
– Dlaczego mnie okłamujesz?
– Nie okłamuję cię.
– Ty coś ukrywasz, Ned.
– Nie, nic podobnego.
Myron zmierzył go wzrokiem. Ned umknął spojrzeniem w bok, szukając i nie znajdując bezpiecznego miejsca.
– Posłuchaj, Myronie, to nie jest tak, jak sądzisz.