Выбрать главу

Trzydziestu starych milionów nie postawiła tylko dlatego, że te droższe żetony były niewygodne, płaskie, prostokątne i w ogóle za duże. Domacała się okrągłych, chwyciła trzy.

Krupier musiał pilnować gbura, razem z nim także tego drugiego, grali grubiej niż Elunia i do niej już nie miał głowy. Chciał wyrzucić dziesiątkę, bezpieczną, nie obstawioną, ale wskoczyła mu piątka, znajdująca się tuż obok. Elunia doszła do stanu, w którym uznała to za rzecz naturalną.

– Pani ma źle w głowie – powiedział surowo znajomy z wyścigów tuż za jej plecami. – Nie jest pani przecież pijana…?

– Nie – odparła Elunia radośnie. – Jeszcze wypiję piątą whisky. A co…?

– Niech pani to schowa, do torebki, albo co. Bywa, że kradną.

– Co mam schować?

– Te keszowe. Rany boskie, bez uroku, no, no…

Zdezorientowana nieco Elunia gapiła się na kupę żetonów przed sobą.

– To znaczy, które?

Znajomy bez słowa odgarnął na bok wszystkie setki i tysiące.

– To. Schować, nie kusić losu i złodzieja. I niech się pani opamięta, przy pierwszej przegranej brać tyłek w troki i w krzaki. Widzę, że ja tu muszę pani pilnować.

Elunia była w ugodowym nastroju. Kulka poszła już w ruch. W pośpiechu obstawiła dwoma zwykłymi żetonami to, co miała najbliżej, trzynastkę, zdążyła się nawet zdziwić, że na tę trzynastkę dotychczas nie zwróciła uwagi, zgarnęła do torebki oddzielony stos i odwróciła się do kelnerki, opróżniającej popielniczki. Poprosiła o następną whisky.

– Może pan też? Chętnie panu postawię.

– Nie. dziękuję, ja jestem samochodem.

– Ja też. To znaczy byłam. Już postanowiłam wracać taksówką. Ja nie wiem, może te wszystkie urządzenia tutaj lubią whisky…

Trzynastka wyszła, znajomy z tyłu zamilkł i przestał krakać. Świadoma jego obecności za plecami, Elunia posłusznie chowała do torebki wszystkie grubsze żetony, które zaczęła już rozróżniać. Mętnie majaczyło się jej, że chyba wygrała tego dość dużo, tym bardziej zatem stosami, jakie zostały jej na stole, mogła swobodnie operować. Pijana rzeczywiście nie była, jej pamięć nie doznała żadnego szwanku, przypomniała sobie bez trudu, iż rozmaici tacy, niedowarzone głupki przeważnie, po wielkiej wygranej rozbestwiali się i tracili wszystko, i postanowiła przegrać tylko to, co ma przed sobą. Potem odejdzie i pomyśli, co dalej.

Towarzystwo przy stole zmieniło się, ktoś odszedł, ktoś dobił. Gbur trwał uparcie na swoim miejscu, przegrywając. Od czasu do czasu miał skromne zyski, które w najmniejszym stopniu nie rekompensowały strat, ale budziły nadzieję. Widać w nim było wściekłą zaciętość i grał coraz drożej.

Elunia nie miała już gdzie chować żetonów, nie starczało jej torebki. Nie przegrała jeszcze ani razu, rozzuchwaliła się bezgranicznie, pamięć i teoretyczne doświadczenie z lektur podpowiadały jej, że to już ostatnie podrygi, musi wreszcie zacząć przegrywać, ale dotychczasowy zysk i piąta whisky pchały do brawury. Stawiała już po kilka żetonów, cztery, pięć, posuwała się nawet do sześciu i wciąż coś trafiała. Zważywszy jednak, iż uparty gbur grał maksymalnymi stawkami, obok niego zaś szalał jakiś fartowny Chińczyk, nie zwracano na nią przesadnej uwagi i nie na nią krupier się czaił.

Kiedy wreszcie zdołała przegrać wszystkie stawki, coś w niej sklęsło. Pamiętna ostrzeżenia znajomego: „Przy pierwszej przegranej tyłek w troki i w krzaki”, zdecydowała się zakończyć zabawę i odejść od stołu. O wysokości swoich zysków nie miała najmniejszego pojęcia.

I dopiero przy kasie wyszło na jaw jej prywatne zwycięstwo. Wygrała przy tej ruletce dwieście osiemdziesiąt milionów starych złotych, razem z automatem zbliżyła się do pół miliarda i z trudem zmieściła to wszystko w torebce.

Przy okienku, kiedy odbierała pieniądze, pojawił się nagle ów piękny facet od automatu.

– Bez względu na to, kiedy pani będzie wychodziła, ja panią odwiozę – powiedział stanowczo. – Wszyscy mnie tu znają, pani pozwoli, że się przedstawię, Stefan Barnicz. Nie pojedzie pani sama z tą forsą, strzeżonego i tak dalej.

W obliczu ostatnich hazardowych osiągnięć mężczyzna jako taki wyleciał Eluni z głowy. Nie była przesadnie chciwa ani skąpa, przeciwnie, skąpstwo Pawełka radykalnie obrzydziło jej tę cechę, niemniej walące się na nią zgoła Niagarą bogactwo uczyniło stosowne wrażenie. Trochę się nim przejęła, oczyma duszy zdążyła ujrzeć możliwości, jakie sobą stwarzało. Podróż po Europie, futro, wykończenie mieszkania, może początek własnej willi… Swobodę finansową z pewnością, luz i beztroskę. Wprawiło ją w promienny nastrój, a tak interesujący mężczyzna doskonale do tego nastroju pasował. Jeden sukces miała za sobą, możliwe, że teraz czaił się na nią drugi.

Wciąż jeszcze była dostatecznie trzeźwa, żeby popatrzeć na zegarek.

– Wpół do dwunastej? – zdziwiła się. – Myślałam, że jest później. Zamierzam wyjść o pierwszej i nie mam nic przeciwko opiece. Ktoś mi powinien odebrać kluczyki, gdybym się uparła jechać samochodem.

– Odbiorę, przyrzekam solennie. Powiedziano mi, że pani tu jest pierwszy raz, stąd chyba ten fart. Przegrać wszystkiego pani nie zdoła, niech pani robi, co się pani podoba. Będę pani pilnował.

Przy szóstej whisky i automacie pięciozłotowym Elunia poczuła się wreszcie zmęczona emocjami. Zachciało jej się spać. Do świadomości wygranej zdążyła się już przyzwyczaić, teraz powolutku na pierwszy plan zaczynał wychodzić facet. Nie dość, że był piękny, to jeszcze zachował się jak mężczyzna, robił wrażenie dżentelmena, grał spokojnie, zatem nie był skąpy. Już samo to wystarczało, żeby go aprobować. Odwiezie ją do domu, bardzo dobrze, niech diabli biorą samochód, nic mu się nie stanie, jeśli postoi tu do jutra, jutro zaś Elunia ma tu przyjść znowu, zapomniała wprawdzie dlaczego, ale konieczności była pewna. Przyjdzie nieskalanie trzeźwa, ta cała whisky to eksces, zrobiła sobie wieczór bez ograniczeń…

Wieziona ku domowi srebrnym mercedesem, przestawiona już całkowicie z hazardu na uczucia, które dostarczały nie mniejszych emocji, Elunia zastanawiała się, co z tego powinno wyniknąć. Pora nie jest znowu taka strasznie późna, czy on zaproponuje, żeby go zaprosić na herbatę? Zaprosić go czy nie? Byłby to pierwszy taki wypadek w jej życiu, a on…? Jak się zachowa…?

Stefan Barnicz rozstrzygnął kwestię bez jej udziału. Podwiózł ją pod dom, Elunia na szczęście nie zapomniała, gdzie mieszka, wjechał razem z nią windą na górę, zaczekał, aż trafiła kluczem w zamek i otworzyła drzwi, po czym skłonił się elegancko i poszedł precz, nie zostawiając nawet odrobiny czasu na jakiekolwiek propozycje i zaproszenia. Mocno zaskoczona Elunia z jednej strony ucieszyła się, że ma z głowy, z drugiej zaś poczuła jakby rozczarowanie i odrobinę żalu. Nie spodobała mu się jednak, odwiózł ją ze zwyczajnej litości…

Długą chwilę siedziała na wannie, rozpamiętując ostatnie przeżycia i napawając się doznaniami. Zakochała się chyba czy co…? Jednym kopem. Jak idiotka. Zakochała się od pierwszego wejrzenia…

I co gorsza, zdaje się, że bez wzajemności…

* * *

Dopiero nazajutrz przed południem Elunia przesłuchała mrugającą sekretarkę. Dowiedziała się od niej, że dzwonił Kazio, zapowiadając przedłużoną nieobecność. Wyjeżdża dalej, musi objechać Skandynawię, nie będzie go co najmniej dwa tygodnie, ale zadzwoni znów za parę dni.

Przyjęła tę informację nie tylko spokojnie, ale nawet jakby z lekkim roztargnieniem. Nieobecność Kazia nie wydała jej się żadnym nieszczęściem, przeciwnie, była jej nawet na rękę. W zaistniałej sytuacji nie wiedziałaby właściwie, co z nim zrobić, do kasynowych zwierzeń odniósłby się wprawdzie przychylnie i z pełnym zrozumieniem, to nie ulegało wątpliwości, ale ten dalszy ciąg…? Nie zdołałaby chyba ominąć faceta, co wypadłoby raczej głupio. Niech sobie zatem odwala swoją podróż służbową, doskonały zbieg okoliczności.