– Bo ich widziałam. Jak wychodzili. Wtedy kiedy wróciłam, mówiłam panu, akurat wyszli, dwóch razem, a zaraz potem trzeci i nawet pomyślałam, że pewnie grali w brydża.
– Która to była godzina, dokładnie?
– Pięć po dziesiątej. Ciągle patrzyłam na zegarek. A sześć po dziesiątej przyjechał Remiaszko.
– I jak oni wyglądali, ci goście, którzy wyszli?
– Nie wiem.
– O Boże, widziała ich pani przecież!
– Dwóch tylko z daleka, a ciemno przecież było. Z daleka wyglądali jednakowo, tego samego wzrostu, podobne sylwetki, kapelusze mieli na głowach i tyle. A ten jeden, który mnie minął…
Elunia urwała i zastanowiła się, Bieżan patrzył na nią z zachłanną nadzieją, chciała mu zrobić przyjemność.
– Minął mnie – podjęła z namysłem. – Nic mnie nie obchodził, ale spojrzałam. Chyba trochę niższy od tamtych dwóch, mógł mieć… mniej niż metr osiemdziesiąt i więcej niż metr siedemdziesiąt pięć. Może metr siedemdziesiąt osiem…
– Zdołała pani tak dokładnie ocenić?
– Ja wzrost umiem. Przyrównuję do siebie. Odrobinę szczuplejszy, taki, powiedziałabym, zręczny, to było widać, jak szedł. Palił papierosa. Młody dosyć, koło trzydziestki, żadnych kudłów, ogolony. I nos musiał mieć długi i wyraźny, bo mu jakoś tak wystawał spod kapelusza, zaświecił się pod latarnią, kobieta by się spaliła ze wstydu, gdyby tak się jej nos świecił… Więcej, bardzo mi przykro, nie zauważyłam. A, miał wypchaną prawą kieszeń w jesionce i wystawała z niej odrobina czegoś czarnego, nie wiem, co to było.
Zamilkła. Bieżan też milczał, porządkując swoją wiedzę.
– No, to teraz pan – zażądała nagle Elunia z wielką stanowczością.
– Co ja… A! Dobrze, zaraz…
Elunia znów przestała być podejrzana. Jej opis sytuacji i jednostek ludzkich pasował idealnie do zeznań ofiar, a do tego jeszcze dostarczał nowych elementów. Bruździły pieniądze, ale tu sprawę mogły wyjaśnić zwyczajne zawiadomienia bankowe. Ponadto na wyścigach wygrała w jego oczach…
Podjął decyzję.
– Żeby już skończyć z niepewnością co do pani, bo przyznaję, że bywa pani podejrzana w kratkę, okoliczności tak się układają… Czy mógłbym zobaczyć pani zawiadomienia bankowe?
Elunia żywo zerwała się z fotela.
– Proszę bardzo. Ja ich, na szczęście, nie wyrzucam i teraz już mam szuflady, proszę, niech pan sam popatrzy.
Bieżan umiał czytać, a oblicze zawiadomień bankowych było mu doskonale znane. Obejrzał tego cały stos, obejmowały okres prawie roku i wymownie świadczyły o doskonałej prawdomówności Eluni. Wszystko się zgadzało, miała pieniądze, nie miała pieniędzy, wpłynęły jej, zostały podjęte i niewątpliwie wydane, ostatnio znów wpłynęły… Właściwie na żadnym kłamstwie nie złapał jej ani razu.
– No dobrze – zgodził się, odsuwając od siebie papierowy śmietnik. – Powiem pani ogólnie, w czym rzecz…
Elunia uznała nagle, że tak interesującą chwilę jednakże należy uczcić. Kasyno nie zając. Przerwała mu.
– Zaraz. Napijemy się czegoś. Co pan woli, kawę, herbatę, piwo, wino…? Koniak może? Skoro już kupiłam barek, musiałam go czymś zapchać, mam tam pełno wszystkiego.
Bieżan po krótkiej walce wewnętrznej wybrał kawę z koniaczkiem. Elunia błyskawicznie zastawiła stół. Kawę przyniosła w termosie, przy czym w pośpiechu udało jej się zaparzyć rekordową, co najmniej potrójną.
– No, teraz słucham!
– Ogólnie – zastrzegł się Bieżan. – Szczegółowo nie mogę, sama pani rozumie. Otóż istnieje afera, ktoś ograbia ludzi z pieniędzy, posiadanych w banku na kontach. Podejmuje na czeki, wystawiane na okaziciela… czasem nawet na nazwisko. Odbierają te pieniądze co najmniej dwie osoby różnej płci, na różne dowody osobista, widać już, że kradzione. Poprzednim razem, jak tu byłem, właśnie pani podjęła…
Elunia zamarła z kieliszkiem przy ustach.
– Nie, nie – uspokoił ją szybko Bieżan. – Już wiadomo, że nie pani, to na ten pani ukradziony dowód osobisty. W środę właśnie, a ja porządnie sprawdziłem, że pani ten czas spędziła na wyścigach, gdyby to było bliżej, mógłbym jeszcze mieć jakieś wątpliwości, ale z wyścigów do banku i z powrotem, razem z poczekaniem, to by było najmarniej półtorej godziny, odpada. Więc nie pani.
Elunia zdołała przełknąć odrobinę ożywczego napoju, ostrożnie odstawiła kieliszek, po czym chwyciła go ponownie i chlupnęła sobie więcej. Bieżan ze zrozumieniem kiwnął głową i ciągnął dalej.
– Tak to ogólnie wygląda. A przy tym nikt niczego nie fałszuje, ofiary są zwyczajnie terroryzowane i same podpisują swoje czeki. Ostatnio ruszyli także karty kredytowe. A co do wczorajszego wieczoru, to trudno się dziwić, że tego sąsiada tak ucieszył pomysł sprowadzenia policji, skoro właśnie siedzieli u niego terroryści. Nabrał złudzeń, że się uda ich od razu przypudłować, ale nic z tego, byli dla niego za mądrzy. Ci brydżowi goście, których pani widziała, to akurat byli przestępcy. Wyszli sobie spokojnie i nikt na nich nie zwrócił uwagi, pani jest jedyną osobą, która jednego widziała z bliska.
Elunia zdążyła już oswoić się z tematem i nieruchomość jej nie napadała. Do myślenia także była zdolna.
– Niemożliwe! – zaprotestowała z energią. – Wykluczone, żebym tylko ja, a te ofiary? Przecież też ich musieli widzieć z bliska!
– Przestępcy występują w maskach. Grube, czarne worki na łbach, szparki na oczy i tyle. Ani włosów, ani ucha, ani kształtu głowy, nic. To czarne w kieszeni, to zapewne był worek. Po wyjściu od ofiar zdzierają to z głowy i wyglądają jak normalni ludzie, nikt na nich nie zwraca uwagi.
– Idiotyzm. A te ofiary, to co? Nie wyskakują za nimi z krzykiem, nie lecą do sąsiadów, nie dzwonią do banku z ostrzeżeniem? Tak siedzą w kącie i płaczą?
– Niech pani nie wymaga ode mnie za wiele… No dobrze, powiem. Po pierwsze, oni im siedzą na karku ze spluwą w ręku aż do końca, to znaczy do chwili, kiedy wspólnik odbierze forsę. Wychodzą dopiero, jak się okaże, że wszystko gra. Po drugie, zazwyczaj ich związują, bardzo lekko i humanitarnie, tak, żeby się sami mogli uwolnić w ciągu godziny czy dwóch, ale ta godzina im wystarczy…
– Jak uwolnić? – zaciekawiła się Elunia.
– Na ogół metodą pana Zagłoby. To muszą być oczytani ludzie… Doczołgać się na przykład do noża, który im kładą specjalnie w wyliczonej odległości, albo coś w tym guście. A po trzecie, to już najgorsze, mają doskonałe rozeznanie i przeważnie dopadają takich, którzy wolą straty niż policję. Żadnego szumu koło siebie nie robić…
– I każdy im tak ulega?
Bieżan sam sobie dolał kawy i odrobinę koniaku, bo Elunia z przejęcia straciła z oczu własny stół.
– Mówiłem o terroryzmie, nie? Żadnej broni maszynowej ze sobą nie noszą, mały pistolet z tłumikiem i brzytwa. Nikogo nie chcą zabijać i dzięki pani właśnie zrozumiałem to do końca. Tylko uszkodzić. Dokładnie to, co pani usłyszała, przestrzelić staw kolanowy, to duża nieprzyjemność. I wybierają sobie do tego żonę albo dziecko, a był już wypadek, że jedna żona straciła rękę, to znaczy nie amputowali jej, ale już wiadomo, że na resztę życia ma niedowład. Mąż okazał się przesadnie stanowczy… No i brzytwa. Babie przeważnie obiecują piękną twarz, dla dzieci też nie mają litości. No co? Wystarczy pani?
Dla doznania wstrząsu Eluni wystarczyło najzupełniej, szczególnie dzieci ją poruszyły. Przypomniała sobie tajemnicze rozmowy telefoniczne sprzed kilku tygodni. Nagle je zrozumiała.
– Aaaa…! Brudne pieniądze! Ten jakiś, ten od krowy niebiańskiej, miał uprane…!
– No więc właśnie – przyświadczył Bieżan i z wielkim zadowoleniem napił się koniaku.