Выбрать главу

Przez długą chwilę Elunia przyswajała sobie zdobytą wiedzę. Wciąż jeszcze udawało się jej myśleć.

– I na mnie padło… O mój Boże… Ale przecież… zaraz… tej Remiaszkowej ukradli wszystko, przecież chyba wystarczy popilnować, zawiadomić bank, wprowadzić do komputera… Jeśli na jej dowód ktoś będzie coś odbierał…

– Mogę pani powiedzieć, że już odebrał. Ta idiotka… zdaje się, że jej mąż miał trochę racji… Nosiła przy sobie karty kredytowe, dwie ściśle biorąc, a przy nich te tajne numery. Nie zdążyła zablokować, podjęli wszystko w bankomatach. Co do dowodu natomiast, to go nawet nie dotkną, nie wyobraża pani sobie nawet, ile dowodów ludziom ginie, kradną im, gubią je, mnóstwo osób pojęcia nie ma, że już im dowód diabli wzięli, ma pani przykład na sobie. Ostatnio zrealizowano czek na dowód osobisty faceta, który od pół roku siedzi w Kalifornii. Z dowodem poczekają, aż kradzież przyschnie, teoretycznie to się sprawdza, ale w praktyce, po pewnym czasie, już uwaga słabnie i te informacje umykają.

– Ale na zdjęciu w dowodzie jest inna osoba!

– Wcale nie trudno upodobnić się do zdjęcia. Byle płeć się zgadzała, no i nie może kudłaty gówniarz przyjść ze zdjęciem łysego starego pryka, bo coś takiego da się zauważyć i podpadnie. Oni postępują inteligentnie, ta jakaś szajka, co ja tu będę panią pouczał… No, w każdym razie już pani wie, o co chodzi.

– A ten dziennikarz na wyścigach…?

– Jeszcze go nie wykorzystali. Odżałować nie mogę, że wtedy nie wypytałem pani dokładnie, jak wyglądał ten drugi, ten, co mu portfel wyciągnął, ale myślałem, że mi go pani pokaże. Teraz już pani nie pamięta…?

Z wielkim żalem Elunia pokręciła głową.

– Nie. Prawie nie spojrzałam. W dodatku pochylał się nad stolikiem i włosy mu na twarz opadały. Nawet nie wiem, czy miał wąsy. Nie poznałabym go, gdyby stanął przede mną, najwyżej wydałoby mi się, że już go kiedyś widziałam, przelotnie, aleja widuję przelotnie mnóstwo ludzi. Przy następnej okazji popatrzę porządnie.

– Lepiej niech pani unika następnej okazji – poradził Bieżan ostrzegawczo. – Już im się pani naraziła, a tacy nie lubią niepotrzebnych świadków. Widziała pani z bliska dwóch… Chyba że to był ten sam, co wczoraj, na ulicy…?

– Nie wiem. Mam wrażenie, że nie.

– Też myślę, że nie. Kto inny kradnie, a kto inny to wykorzystuje. Za dowody złodziejom nieźle płacą, a transakcje tak się odbywają, że też ciężko do czegoś dojść. Właściwie największym ułatwieniem dla nich i utrudnieniem dla nas jest to, że ludzie nie zgłaszają zaginięcia dowodu osobistego od razu, tylko z opóźnieniem. Chyba że podnoszą taki krzyk, jak ta Remiaszkowa, ale tu też, jak się okazuje, przeciwnik był szybszy…

Niezmiernie przejęta, zainteresowana aferą i usatysfakcjonowana w dużym stopniu Elunia prawie nie zauważyła upływu czasu. Kiedy Bieżan pożegnał ją wreszcie, było wpół do ósmej. Zastanowiła się, zawahała i postanowiła jednak pojechać do kasyna. Chociaż na dwie albo trzy godziny, zależy jak jej tam wyjdzie…

Stefan Barnicz siedział przy automacie i wszystkie maszynerie wokół niego były zajęte. Na ten widok Elunia znieruchomiała, odstała swoje i zyskała czas na podjęcie jakiejś' decyzji. Wszelka myśl o przestępstwie, które emocjonowało ją przez pół wieczoru i które całą drogę rozważała i wałkowała, teraz wyleciała jej z głowy, ustępując miejsca doznaniom sercowym.

– Dobry wieczór – powiedziała smętnie za plecami upragnionego mężczyzny, przy czym już same plecy ciągnęły ją nieprzeparcie. – Widzę, że wszystko zajęte i nie wiem, na czym grać, bo chciałam zacząć od automatów. Chyba zamienię je na ruletkę.

Stefan Barnicz najwyraźniej w świecie był dżentelmenem. Wstał z krzesła i przywitał się z nią.

– Dawno pani nie widziałem. Jeśli chce pani automat, to proszę bardzo, bo ja zaraz będę musiał wyjść. Zajmę go dla pani.

Eluni zupełnie nie o to chodziło. Mimo rosnącego zamiłowania do hazardu, wolała faceta i tylko dla niego tu przyszła. Jeszcze się nie rozegrała, na razie wypełniał ją inny rodzaj uczuć. Z całej siły postarała się nie okazać rozczarowania.

– Dziękuję bardzo, nie chcę pana wypędzać…

– To nie pani mnie wypędza, tylko życiowe konieczności. Właściwie już mnie tu powinno nie być. Wypuszczę ten kredyt i proszę, ma pani miejsce.

Puknął w odpowiedni guzik i wysypywane złotówki zaczął od razu zbierać do garnka. Na kredycie miał więcej niż czterysta punktów, musiał zatem jeszcze zaczekać na wypłatę gotówkową. Elunia mogła przez ten czas iść do kasy po złotówki dla siebie, ale nie oddaliłaby się teraz za nic w świecie, za wszelką cenę chciała wykorzystać każdą sekundę jego obecności. Bodaj tę chwilę oczekiwania na obsługę. Stała obok i nic nie mówiła, bo w hałasie, jaki czynił automat, i tak ludzkiego głosu nie było słychać.

Automat skończył nareszcie wysypywać wygraną i brzęczeć, powarczał jeszcze trochę i zamilkł. Stefan Barnicz pochylił się ku Eluni.

– Ale muszę panią ostrzec, że tu obok gra jedna pani, bardzo sympatyczna, tylko niemiłosiernie gadatliwa. Nie wiem, czy pani ją wytrzyma, bo ja już nie. Komentuje wszystko, swoje i cudze, bardzo nerwowo. Niech się pani z góry nastawi.

Elunia miała większe zmartwienia niż gadatliwa baba. Usilnie i w pośpiechu zastanawiała się, jak by tu się z nim umówić, dowiedzieć się chociaż, kiedy będzie, o której przychodzi, jak często w ogóle bywa, mówił, że codziennie albo raz na miesiąc, a tu jej wychodzi ani jedno, ani drugie, jak ona ma na niego trafiać? Jego trafianie na nią, najwyraźniej w świecie, nieszczególnie go interesuje…

W tym momencie od drugiej strony podszedł jakiś osobnik, którego Elunia natychmiast gorąco polubiła. Znajoma twarz, urocza postać.

– Zwracam pojutrze, po szesnastej – powiedział w przelocie do Barnicza, rozwiązując jej problem.

– Będę – odparł krótko Barnicz.

Eluni błogość spłynęła na serce. Nie musi już się wygłupiać i popadać w natręctwo, bez żadnych pytań też będzie. Dwie noce przesiedzi, żeby podgonić robotę i zyskać czas. Instynkt podpowiedział jej, że umawiają się tutaj i w grę wchodzi zwrot pożyczki, jakoś podobnie to wyglądało, kiedy znajomy jej był winien…

– Zajmie mi pan? – poprosiła. – Pójdę do kasy…

– Ja też idę do kasy, tam odbiorę. Bardzo pechowo mi się składa, że muszę wyjść akurat, kiedy pani przyszła. Szkoda.

„No to umów się ze mną, ty głupcze” – pomyślała Elunia gniewnie, ale nie powiedziała ani słowa.

Patrzył jej w oczy, całując dłoń na pożegnanie, uśmiechnął się i znów w niej serce stopniało. Nie przyszło jej nawet do głowy, że właściwie teraz, kiedy Stefan poszedł, ona już nie ma tu co robić i również mogłaby pójść. Z błogością w duszy zabrała swój garnek ze złotówkami i wróciła do automatu.

Panią, która także wróciła do swojego zajętego krzesła obok, zauważyła tylko dzięki temu, że pani nie wróciła w milczeniu.

– Jak to? – zwróciła się do Eluni od razu. – A gdzie pan Stefan? Tu pan Stefan gra, czy on już poszedł? Mówił, że wychodzi, o mój Boże, nie zdążyłam, a tak liczyłam na niego! Niech pani sama powie, przegrywa tu człowiek i przegrywa, coś okropnego, one tak specjalnie, te automaty, pani Joanna też mówiła, że na naszą przegraną są ustawione, ja nie mam szczęścia, osiem milionów już w to włożyłam… Proszę pana, tu jest zajęte, ja tu gram, czy pan tego nie widzi? Na kredycie jest sto złotych!

Ostatnie słowa nie do Eluni zostały skierowane, tylko do jakiegoś osobnika, który podszedł i usiłował wrzucić złotówkę do automatu o jeden dalej. Ogłuszona nieco Elunia zorientowała się, iż dama gra na dwóch automatach równocześnie, były to te jakieś inne, nie karciane, średnio urozmaicone, zauważyła je, ale nie nabrała do nich serca. W każdym razie, zważywszy nagłą zmianę rozmówcy, nie musiała nic odpowiadać.