Numery jego telefonów miała przy sobie, zapisane w notesie. Mogłaby do niego zadzwonić, tylko skąd? Nie z kasyna przecież, bo musiałaby rozmawiać szyfrem. A w ogóle po co ona tu siedzi, przy pani Oli można zwariować, Stefana nie ma, tylko Bieżan temu siedzeniu nadałby jakiś sens, gdyby przyszedł i gdyby mu pokazała owego faceta od dowodów. Pytanie, czy facet od dowodów jest obecny…?
Porzucając chwilowo swój automat i panią Olę, która nie zwróciła najmniejszej uwagi na fakt utraty rozmówcy i gadała dalej, Elunia dwa razy obeszła całą salę dookoła, pilnie przyglądając się gościom. Faceta od dowodów nie było. Pomyślała, że może go już zamknęli, myśl ją ucieszyła, postanowiła dać sobie spokój z grą na dzisiaj, wrócić wcześniej do domu i od siebie zadzwonić do komisarza.
Idąc do kasy w celu zamiany ocalałych złotówek na grubsze pieniądze, zatrzymała się na chwilę przy najdroższej ruletce, tej po dwadzieścia pięć złotych. Szalało na niej trzech graczy, wśród nich zaś ów duży, łysy, z kędziorkiem na ciemieniu, którego dotychczas ani razu Elunia przy grze nie widziała. Popatrzyła z ciekawością. Z ponurą determinacją stawiał jakieś szalone sumy i wygrywał w kratkę. Na policzku miał opatrunek z gazy przylepionej plastrem i Eluni zaświtało idiotyczne przypuszczenie, że grywa tylko wtedy, kiedy się skaleczy przy goleniu. Może uważa to za jakiś omen.
Przy kasie stał kolejny znajomy z wyścigów.
– Atmosfera tu dzisiaj panuje – rzekł ze złośliwą uciechą. – Nie zauważyła pani?
– Jaka atmosfera? – zaciekawiła się Elunia.
– Grobowa. Nosił wilk razy kilka albo to ucho od dzbana, co tam pani woli. Naszego mafioza okradli i nic mu nie pomogło całe stado goryli. Wreszcie trafił swój na swego, odbija teraz swoje straty, ale wątpię, czy odbije, bo musiałby chyba kasyno zrujnować. Na twarzy ma dowód rzeczowy, widziała pani?
Elunia z zainteresowaniem rzuciła okiem w kierunku opuszczonej przed chwilą ruletki.
– Myślałam, że się skaleczył przy goleniu?
– Akurat. Zły jak diabli. Nic nie mówi, nie przyznaje się w ogóle, ale coś tam musiało mu się w zdenerwowaniu wyrwać, bo już wszyscy wiedzą. Ograbili go jakoś bardzo kunsztownie, i to z brudnych pieniędzy, więc nawet oficjalnie dochodzić tego nie może. Czysty ubaw.
Eluni ta historia spodobała się ogromnie. Ograbianie mafiozów uważała za działalność godną najwyższej pochwały.
– Ciekawa jestem, jak on się nazywa…
– A co, nie wie pani? Przecież to jest ten Olszewski z Zielonki, to znaczy teraz to on ma parę domów i mieszka, gdzie mu się spodoba, ale tam zaczął. Ruska mafia żre mu z ręki.
– A, tak, to wiem. W prasie nawet czytałam, ale nie wiedziałam, jak on wygląda. Dopiero teraz…
– Niech mu się pani zbytnio nie przygląda, bo on tego nie lubi, a już dzisiaj szczególnie.
– Znam piękniejsze widoki – oznajmiła krytycznie Elunia i oddała w kasie swój garnek.
Na Bieżanie zależało jej coraz bardziej, widziała bowiem przed sobą jakby dwustronną szansę. Albo ona udzieli mu użytecznych informacji, albo on zaspokoi jej ciekawość, jedno i drugie przyjemne. O dramacie mafioza policja może nawet nie wiedzieć…
Edzio Bieżan znajdował się właśnie w drodze do domu. Jechał swoim fiatem z Zacisza, gdzie przez ostatnie dwie godziny przesłuchiwał rozhisteryzowaną kompletnie rodzinę prezesa firmy handlowej, nie wiadomo dokładnie, czym handlującej, ale za to bardzo bogatej. Dokonano na nich osobliwego napadu i wydarto im wszystkie pieniądze, prezes w pierwszym odruchu rzucił się w objęcia policji, później zaś, kiedy przyszło na niego opamiętanie, usiłował zbagatelizować wydarzenie i o stratach napomykać mętnie i ogólnie, dzięki czemu przesłuchanie szło jak po grudzie. Bieżan bez trudu odgadł, że firma jedzie na potężnych machlojach i zastanawiał się teraz, co ma z tym fantem zrobić. Obowiązkiem jego było ściganie przestępców jawnych, nie zaś ukrytych, w dodatku znał życie i doskonale wiedział, że tym ukrytym nikt nic złego nie zrobi. Chyba że grabieżcy… Na dobrą sprawę ten ostatni rabunek nawet go dość ucieszył i wracał do domu w doskonałym humorze.
Telefon Eluni dopadł go na Marszałkowskiej.
– Ja bym do pani wpadł od razu, jeszcze nie jest bardzo późno, a mieszkam niedaleko – rzekł szczerze. – Ale powiem pani prawdę, jestem okropnie głodny. Więc jeśli ma pani kawałek chleba…
– Mam coś lepszego – zapewniła Elunia z zapałem. – To znaczy chleb również, owszem, ale oprócz tego flaki. Od razu zacznę podgrzewać. I też będę jadła, bo dopiero teraz widzę, że zapomniałam o kolacji. I jakoś nie pamiętam obiadu.
Kiedy Bieżan dotarł na Służew, stół w kuchni był już zastawiony, a przejęta Elunia prawie czatowała pod drzwiami. Swoją relację zaczęła od razu, co dla Bieżana okazało się bardzo wygodne, zadawała bowiem pytania, na które mógł nie odpowiadać, zapchawszy sobie gębę flakami. Tym sposobem usłyszał wszystko i mógł się zastanowić.
– Gdyby nie to, że jestem żonaty, chyba bym się z panią ożenił – oświadczył wreszcie, niekoniecznie na temat, siedząc już w salonie przy kawie, bo w Eluni wciąż jeszcze pokutowały naleciałości z Pawełka, który w życiu nie piłby poobiedniej kawy w tym samym miejscu, w którym spożywał posiłek zasadniczy. – Jako prywatna pomoc śledcza jest pani wprost bezcenna. Nie wiem, czy to tak zawsze, ale w tej aferze wszystko się jakoś o panią obija.
– Do tej pory nic się nie obijało, więc to chyba jakiś wyjątek. Mam nadzieję, że ma pan dobrą żonę?
– Mam anioła, a nie żonę. Jest pielęgniarką, miewa dyżury rozmaicie i doskonale się rozumiemy, chociaż widujemy dosyć rzadko. Teraz też jej nie ma, jest w swoim szpitalu. Czytałem kiedyś jakiś stary kryminał o milicjancie, któremu żona po dwudziestoczterogodzinnej służbie kazała trzepać dywany. Mojej by to do głowy nie wpadło. No dobra, wracamy do sprawy.
– .Chyba już panu wszystko powiedziałam? – zastanowiła się Elunia. – Czy pan nie chce obejrzeć w Marriotcie tego faceta od dowodów osobistych? Dzisiaj go nie było. A, właśnie, nie odpowiedział mi pan, czy on nie siedzi po tym przypadku pani Oli?
Wielce usatysfakcjonowany flakami Bieżan poczuł się trochę na luzie.
– Nie, cóż znowu! Takich się nie zamyka, oni są tą nitką, prowadzącą do kłębka. Owszem, chcę go zobaczyć i zamierzam się z panią umówić, bo zdaje się, że nikt inny mi go nie pokaże. Olszewski do rabunku się nie przyzna, to gwarantowane. O Grand pani pytała, to już załatwione, byłem tam osobiście. A w ogóle to wyznam pani, że ta złodziejska strona interesu jest mniej ważna, złodziei się łapie i już widać, że o swoich klientach pojęcia nie mają. Ktoś to sobie pierwszorzędnie zorganizował, istnieje pośrednik…
Ugryzł się w język, bo omal nie zaczął wprowadzać osoby postronnej w tajemnice dochodzenia. Elunia słuchała chciwie i z wielkim zainteresowaniem.
– Jaki pośrednik? Od czego? Bieżan się trochę zakłopotał.
– Najpierw niech ja się dowiem, z kim pani na ten temat rozmawia. I bardzo liczę na to, że mi pani powie prawdę.
Elunia też się nieco zakłopotała i zaczęła sobie uczciwie przypominać.
– A wie pan, że z nikim – rzekła z niejakim zdziwieniem. – Ale to nie moja zasługa, bo chociaż wiem, że gadać o tym nie należy, to jednak zawsze człowiekowi coś tam się wyrwie. Tyle że ja akurat nie miałam okazji, dopiero teraz widzę szalone zaniedbania towarzyskie. Z nikim się nie widuję i nie spotykam, nawet przez telefon nie ględzę. Śmieszna sytuacja… Nie mam czasu. Albo siedzę przy robocie, albo w kasynie, dopiero w następną sobotę spotkam się z ludźmi. Więc dotychczas słowa o tym nikomu nie powiedziałam.