– Nie zawsze można robić to, co by się chciało – zauważył dość sucho. – Poza tym, nie znoszę zaborczych kobiet.
Zaborcze kobiety do Eluni nie dotarły, nie wzięła ich do siebie, bo zupełnie co innego miała w głowie. Z szalonym wysiłkiem wydłubywała z własnego wnętrza dyplomatyczne zuchwalstwo.
– Ciągle mi się wydaje, że jednak ciebie widziałam pod tym bankiem – powiedziała z determinacją. – Nikomu o tym nie mówiłam, bo nie chciałam się wygłupić. Ale okazuje się, że jednak nie mam żadnych przywidzeń i znajome osoby rozpoznaję.
Barniczowi zadźwięczał dzwonek alarmowy.
– Komu miałabyś o tym mówić? Czy to takie interesujące?
– Dla mnie owszem.
– Dla mnie chyba mniej.
– Ale ja ciągle jestem pytana o rozmaite widoki…
– Przez kogo?
– Przez policję. Mam ostatnio szczęście do głupich wydarzeń. Wolałabym ich nie wprowadzać w błąd, bo i tak już chyba coś namieszałam. Więc o tobie nie mówiłam, ale ciągle mi się wydaje, że to byłeś ty.
– A co to właściwie za różnica, ja czy nie ja?
– Dla mnie duża, nie wiem jak dla nich. Tam popełniono kawałek przestępstwa, a ja już się zaczęłam obawiać, że miewam halucynacje. Jeśli to nie ty, rzeczywiście miewam. Wolałabym nie,
– Obawiam się, że nie mogę ci zrobić tej przyjemności, nie było mnie tani, znajdowałem się zupełnie gdzie indziej. Poza Warszawą. Co to za historia z przestępstwem? Brzmi interesująco.
Żeby mieć go przy sobie, tuż blisko, wpatrzonego w nią i czule uśmiechniętego, Elunia gotowa była rozmawiać na każdy temat. Wszystkich tajemnic nie wyjawiła tylko dzięki temu, że połowa zdarzeń wyleciała jej z głowy, wypchnięta myślami o nim. Znów panuje między nimi ten nastrój intymny, znów mu się oczy do niej świecą, znów go do niej ciągnie, to widać, to się czuje. Odjadą razem…? Dokąd, o Boże, u niego ta ciotka, do niej Kazio wrócił…
Zmieszała się nagle okropnie i prostokątnego blondyna razem z granatowym fordem ominęła kompletnie.
Barnicz tego ominięcia nie zauważył, bo akurat myślał dokładnie o tym samym co Elunia, tyle że w nieco innym kontekście. Nie miłość go zajmowała, raczej wręcz przeciwnie. Odjechać stąd z nią razem…? Denna głupota, wszyscy ich tu widzą, w żadnym wypadku nie może z nią wyjść, musi to załatwić zupełnie inaczej, tak żeby nie padł na niego najmniejszy cień podejrzenia…
Znacznie później wyszło na jaw, że najwięcej rozumu w tej całej sytuacji wykazywał Kazio…
Ku żalowi Eluni nie opuścili kasyna razem. Barnicz znów, jak poprzednio, pożegnał się znienacka i oddalił w pośpiechu. Dopiero straciwszy go z oczu uprzytomniła sobie, że żadna jej wątpliwość nie została rozstrzygnięta, nadal nie wie, czy to on był przed bankiem, a jeśli tak, dlaczego miał brodę. I nadal nie wie, czy ich związek istnieje. I wciąż nie ma pojęcia, kiedy, gdzie i czy w ogóle go jeszcze zobaczy, czy on ją weźmie w objęcia i otoczy twardym, męskim, władczym ramieniem…
Na tle tego ramienia Elunia zgłupiała doszczętnie i całkowicie wyleciało jej z pamięci, że Kazio też nie ułomek…
– Ja cię nie chcę martwić, ale mnie się nie widzi – rzekła Jola przez telefon nazajutrz rano tonem bardzo podejrzliwym. – Jakby się dobrze zahaczył, już byś o tym wiedziała. Żadne ciotki by mu nie przeszkadzały, telefon by z ciebie wydarł pazurami, Kazia wywęszył i już z tobą gdzieś leciał. On chyba z takich, co to tylko z doskoku.
– Ale ja nie lubię z doskoku – wyznała Elunia żałośnie.
– To go odstaw. Nic z niego nie będzie. Może nie zwróciłaś uwagi, ale ja się przyjrzałam, na tym weselu Andrzejka baby na niego łypały jak wściekłe, każdą mógł sobie wypożyczyć.
– Miałam nadzieję, że mnie pocieszysz…
– E tam, na plaster ci taka pociecha. Lepiej się nastaw od razu, zanim co, bo potem będziesz nieszczęśliwa.
Elunia pomyślała, że już się czuje nieszczęśliwa. Przez tamte pierwsze dni zdążyła się nastawić odwrotnie, prawie uwierzyć w trwałość świeżutkiego związku i pozwolić sobie na upojenie. Teraz ją zmroził lodowaty powiew. Westchnęła tak potężnie, że poruszyła firanką.
– Ty nie wzdychaj, tylko zrób sobie próbę – poradziła Jola. – Jak tam będziesz w tym kasynie następnym razem, całkiem nic nie rób, nawet nie patrz na niego. Znaczy, mam na myśli, udawaj, że nie patrzysz. I zobaczymy, przyleci sam z siebie czy skorzysta z wolności. Jak skorzysta, kładź lachę. Chyba że chcesz się tak wrąbać jak ja. Latać za nim, pilnować, trzymać pazurami krótko przy pysku i w ogóle mieć życie zatrute. Ale ten mój głupek ma miękki charakter, zdaje się, że ten twój ma twardszy i okulbaczyć się nie da.
W tej kwestii Elunia podzieliła zdanie Joli, poza tym wcale nie chciała za nim latać. Chciała, żeby to on latał, szczególnie że długiej drogi do przebycia by nie miał. Odłożyła słuchawkę zdegustowana, rozdrażniona, przygnębiona i wciąż jeszcze pełna nadziei, tyle że już słabiutkiej.
Usiadła do pracy, ponuro myśląc, że w tym nastroju powinna projektować nagrobki. Może nawet wygrałaby konkurs na pomnik cmentarny. Radosny prospekt biura podróży nie leżał jej w najmniejszym stopniu, symboliczny okręt na południowym morzu miała wielką ochotę pogrążyć w burzliwych odmętach, samolot pokazać w szczątkach po katastrofie. Myśl, jak by też zleceniodawca powitał takie propozycje, nawet ją nieco rozśmieszyła.
Robota jej nie szła, musiała ją przerwać. Postanowiła zadzwonić do babci.
– O, dobrze, że dzwonisz – ucieszyła się babcia. – Z samej ciekawości zrobiłam sobie spis znajomych i już wiem, kto tych gorzkich żalów używał. Mam nawet trzy osoby do wyboru.
Elunia ożywiła się od razu.
– Babciu, to cudownie! Kto to taki? Znam ich?
– Nie wiem. Chyba znasz, moje dziecko, ale możesz nie pamiętać. Jedna to taka moja przyjaciółka z dzieciństwa, już nie żyje, a widywałaś ją jako starą babę. Że ją widywałaś, to ja wiem na pewno. Pamiętasz?
– Czy to była ta, taka dziwna, dołem gruba, a górą chuda…?
– Nie, to inna. Też gruba, tylko ogólnie. Równomiernie. Miała czarne włosy, sztywne jak drut i dużo ich było. Farbowała sobie.
– A…! To już wiem! Myślałam, że ma sztuczne i dlatego ją pamiętam, chociaż widziałam ją wszystkiego trzy razy.
– Zgadza się. Razem chodziłyśmy do szkoły, razem odrabiałyśmy lekcje i ona też wzięła te gorzkie żale od mojej babci. Bezpośrednio. Mogła przekazać młodszemu pokoleniu. Miała córkę, a umarła nie tak dawno, jakieś pięć lat temu, byłam na jej pogrzebie. Nazywała się Kalińska, z męża Drążakowa, a córka wyszła za mąż za jakiegoś Miąśkiewicza czy coś podobnego. Możliwe, że się rozwiodła, tego już nie wiem. To jedna.
Babcia złapała oddech i Elunia zdołała się wtrącić.
– A w jakim wieku była ta córka?
– W jakim wieku…? Czekaj… Pięć lat starsza od twojej matki, bo Klara Kalińska wcześnie zaczęła, nawet szkoły nie skończyła, na małej maturze stanęła, wtedy jeszcze była mała matura. To teraz ma pięćdziesiąt.
– Miała dzieci?
– Miała, dwoje, syn i córka, widziałam je na pogrzebie. Syn trzydziestka na oko, córka młodsza. Więcej o nich nie wiem. Tylko adres znam, bo córka została w mieszkaniu po Klarze.
Elunia grzecznie poprosiła o ten adres i zapisała go sobie. Pogawędka z babcią odpowiadała stanowi jej ducha znacznie bardziej niż twórcza praca.
– Druga osoba, to nasza gosposia, ta co była parę lat w dzieciństwie twojej matki, kiedy pracowałam w redakcji. Młodą dziewczyną ze wsi przyszła, głupia była beznadziejnie, ale przez te parę łat bardzo się wyrobiła. Gorzkie żale złapała od razu i potraktowała je poważnie, widocznie jej się spodobały, zdaje się, że uważała je za elegancką formę anonsu. Nie dość, że mówiła to do telefonu, jak nikogo w domu nie było, dowiedziałam się od znajomych, powtarzali mi oczywiście, to jeszcze, jak otwierała komuś drzwi, mówiła to samo. Wszyscy byli, goście przychodzą zaproszeni, a ona w tych drzwiach rąbie: „Nie ma państwa w domu, wzięli gorzkie żale, poszli na roraty, proszę dalej, proszę dalej”. I wpuszczała ich oczywiście, bo chyba jej brakowało skojarzeń.