Выбрать главу

– Myślisz, babciu, że jej to zostało?

– Jestem pewna. W nałóg jej weszło.

– I co się z nią stało?

– Po tych paru latach, ośmiu chyba, wyszła za mąż za jakiegoś Władka, który węgiel rozwoził. Przy węglu go właśnie poznała. Nic nie mówiłam, bo dzięki temu dostawaliśmy najlepszy węgiel i prawie uczciwie.

– A jak się nazywała?

– Helenka. A nazwisko… jakoś od drobiu. Kaczka…? Gąska…? O, już wiem, Kurak! Helenka Kurakówna z Sokołowa Podlaskiego.

– Sekundę, babciu! Ja sobie muszę daty zapisać. Kiedy to było?

– Twoja matka miała cztery lata, jak ona przyszła, oblicz sobie. Po co ci to w ogóle?

Elunia wahała się krótko.

– Wszystko ci powiem, babciu, ale najpierw odwalmy te osoby. Już są dwie, rozwojowe. Kto trzeci?

– Trzeciego, szczerze mówiąc, nie jestem taka bardzo pewna – wyznała babcia z westchnieniem. – Bo rozumiesz, moje dziecko, siedziałam tak i przypominałam sobie, do kogo jeszcze ja to mogłam mówić, w końcu nie codziennie człowiek wypowiada takie głupie słowa. No i przypomniałam sobie. Nie tak dawno, wyszło mi, że ze trzy lata temu, byłam u jednych takich. Znajomi znajomych. Głupia historia w ogóle, mieliśmy sobie zagrać w małego pokerka w pięć osób i ledwo przyszłam, wyskoczył im jakiś kłopot. Coś tam rodzinnego, nie pamiętam dokładnie, bo zresztą nikt chyba tego dokładnie nie powiedział, ale w grę wchodziła jakaś mamusia, a może siostra, coś tam, w każdym razie, do załatwienia krótkiego. Może im się dom palił, może ta mamusia zgubiła klucze, a może zamknęła się w piwnicy, naprawdę nie wiem. Dość, że pan domu z jednym gościem pojechali, ochapia mi się, że ten gość, to był jakiś szwagier. Myśmy zostali, to znaczy ja i jeszcze jeden gość, piątego nie było, bo tamci mieli zaraz wrócić, a poker, to poker, nikt z niego nie będzie rezygnował dla głupiego pożaru. Ten piąty przyszedł, zdążył usiąść, znów dzwonek do drzwi. To już był ktoś nadprogramowy, niepotrzebny, ten gość, co ze mną został, poszedł otworzyć, a ja wtedy powiedziałam: „Nie ma państwa w domu, wzięli gorzkie żale, poszli na roraty”. Bo zła byłam, miałam ochotę pograć. Ten siedzący usłyszał, bo zachichotał. No i tyle. Mogło mu się też spodobać, tak jak Helence Kurakównie, i mógł sobie zapamiętać. Więcej możliwości z życiorysu nie wydłubałam i rób sobie z tym, co chcesz.

– A ten siedzący, co chichotał, to w jakim był wieku? – spytała Elunia na wszelki wypadek. – Jak wyglądał?

– Tak zwyczajnie, że go wcale nie pamiętam. No, śliczny nie był. Gówniarz poza tym. Trzydziestu lat nie miał…

Elunię nagle coś tknęło.

– Babciu, a czy przypadkiem on nie miał nosa…

– Miał nos, moje dziecko, gdyby nie miał nosa, każdy by go zapamiętał. Nawet stara sklerotyczka.

– Nie, mam na myśli taki nos, który rzuca się w oczy. Długi, wyraźny, na końcu grubszy, świecący okropnie i troszeczkę czerwony…

– Znasz go? – spytała babcia podejrzliwie.

– A co? Taki?

– Identyczny, jakbyś go widziała.

– I takie małe, szczeciniaste wąsiki…?

– Zgadza się. Miał i wąsiki. Rozumiem, że trafiłaś na podejrzanego. Teraz powiedz, po co mnie o to pytasz, bo jestem ciekawa.

Elementarna przyzwoitość wymagała wtajemniczenia babci w aferę przynajmniej w pewnym stopniu. Elunia uczyniła to rozsądnie, trzymając się wydarzeń zasadniczych, aczkolwiek ogólnie było jej gorąco już od chwili uzgodnienia z babcią rodzaju nosa.

– …i byłam świadkiem, babciu, jak jeden z tych złoczyńców powiedział o gorzkich żalach – kończyła swoją relację. – Dokładnie tak jak ty, tylko w środku „i” użył. Ty nigdy „i” nie mówiłaś, zawsze stawiałaś przecinek…

– Zgadza się – przyświadczyła babcia. – To jest z przecinkiem.

– Tknęło mnie okropnie, bo od nikogo innego tego nie słyszałam. I pomyślałam, że może uda się go znaleźć dzięki tobie, ale policji tego jeszcze nie powiedziałam…

– Bo pomyślałaś także, że to może ja jestem mózgiem afery? – ucieszyła się babcia. – Dziecko, pochlebiasz mi. To nie ja, niestety.

– Nie tylko, to znaczy mózg mi do głowy nie przyszedł…

– On tam u ciebie powinien już tkwić.

– …ale nie chciałam ich na ciebie napuszczać z zaskoczenia. Teraz widzę…

– …że trzeba będzie. Rozumiem, poprzypominam sobie jeszcze trochę. Czekaj, nazwisko tego znajomego od pokera powinnam mieć w starym kalendarzu, razem z adresem. Tylko raz tam byłam…

– Graliście w ogóle…?

– Oczywiście! Tamci wrócili. Wygrana wyszłam, ale niedużo, to pamiętam, dostałam z ręki fula na asach i udawałam, że mam strita. Poszukam kalendarza, może znajdę, zanim mnie gliny dopadną.

– To pewnie będzie komisarz Bieżan. Bardzo sympatyczny. Nastaw się duchowo…

* * *

Komisarza Bieżana właśnie o mało szlag nie trafił. Od półtorej godziny nie mógł się do Eluni dodzwonić, zajęte było bez przerwy. Biuro napraw powiedziało, że aparat jest w porządku, tylko ktoś po prostu rozmawia. De facto zajęte było z przerwami, ale Bieżan trafiał nieszczęśliwie najpierw na Kazia, który ten ciąg telefoniczny rozpoczął, potem na Jolę, wreszcie na babcię. Na dwie sekundy przed odłożeniem przez Elunię słuchawki nie wytrzymał i pojechał do niej. Skoro gadała przez telefon, musiała być obecna.

– O, jak to dobrze, że pan jest! – wykrzyknęła Elunia na jego widok ze szczerą radością, co ogromnie poprawiło jego stan ducha, bo rzadko policję wita podobny okrzyk. – Właśnie miałam do pana dzwonić, zwlekałam tylko, żeby zostawić babci jeszcze odrobinę czasu. Zaraz panu wszystko powiem.

Bieżan miał do niej własne interesy, ale przezornie wolał zostawić wolne pole świadkowi. Zgodził się napić kawy. Co w tym robi babcia, na razie nie pytał, chociaż poczuł się nieco zaskoczony.

– Ja znów panu czegoś nie powiedziałam – oznajmiła Elunia i nagle postanowiła nie oskarżać się przesadnie – ale nie mogłam sobie od razu przypomnieć, o co mi chodzi i zorientowałam się dopiero później. Tam, u Zielińskiego, pamięta pan…?

Bieżan zapewnił ją, że pamięta.

– Jeden z tych pacanów powiedział takie słowa: „Nie ma państwa w domu, wzięli gorzkie żale i poszli na roraty”. I to był ten z nosem. Od razu mnie tknęło, że ja to znam i potem wykryłam, że mówiła to moja babcia. Od nikogo innego tego nie słyszałam, a i od babci też bardzo dawno, więc zadzwoniłam do niej. I ona jest teraz w trakcie przypominania sobie, do kogo to mówiła i kiedy, i kto mógł się od niej tego nauczyć, a w ogóle potwierdza nos. Jest nastawiona, że pan do niej przyjdzie. To jest tak rzadkie powiedzenie, że powinno panu coś dać.

Bieżan też był zdania, że mogłoby mu to coś dać, szczególnie wobec braku innej wiedzy. Przyjechał do Eluni wściekły, bo uchwycona pod bankiem nitka znów mu się urwała. Odnaleziony ford okazał się prawdziwy, miał właściciela, właściciel jednakże owego popołudnia w ogóle nim nie jeździł, wypisz wymaluj tak samo jak pani Kapadowska. Alibi miał idealne i gwarantowane, znajdował się w szpitalu, gdzie przez cztery godziny robiono mu badania wątroby i woreczka żółciowego, rozpoczęte o piętnastej, a zakończone o dziewiętnastej, z tym że wyszedł dopiero o dwudziestej, bo jeszcze omawiał z zaprzyjaźnionym lekarzem swój stan zdrowia. Samochód przez ten czas stał pod szpitalem na Stępińskiej. Żadnych zmian w nim nie dostrzegł, a na stan licznika nie zwrócił uwagi.