– Tak – odparła żywo. – Ale mam problem. Ten mi się podoba, o, ten, idzie trzeci i ma numer cztery, nie wiem, dlaczego nie idą po kolei. A w programie, tutaj… dobrze patrzę…? Od razu wybrałam sobie Sewerynę, rozumiem, że to klacz…?
Kazio rozpromienił się jak wiosenny poranek.
– Wiedziałem, że się na tobie nie zawiodę, ty jesteś bystra dziewczyna! Zgadza się, a nie idą po kolei, bo zawsze najpierw prowadzi się ogiery, a potem klacze, inaczej ogiery się denerwują i zaczynają zajmować klaczami, a nie gonitwą. W czym problem?
– Nie wiem, na którego grać. Który przyleci pierwszy. Można grać na dwa?
– Można i na pięć. Seweryna…? Szóstka…Nie bardzo się liczy, ale kto wie, na jesieni chodzą klacze, nie będę cię zniechęcał. Czwórka niezła… O ile wiem, dwójka ma być, jadą na nią, a napust jest na siódemkę, dla zmyłki, dwójka była chowana…
Elunia przestała rozumieć, co Kazio mówi, ale postanowiła wyjaśnić to później. Teraz chciała zagrać, nabrała na to ochoty.
– To znaczy, że jak się gra? Na dwa? Jak na dwa? Albo na trzy?
Kazio wyjaśnił. Elunia słuchała w skupieniu i podjęła męską decyzję. Zagra dwa swoje wybrane konie, Sewerynę i tę czwórkę, Taran się ta czwórka nazywa, wedle słów Kazia porządek w obie strony, cztery-sześć i sześć-cztery, a potem dołoży im tę proponowaną dwójkę. Kazio zaleca wymieszanie, nie wiadomo, co to znaczy, ale proszę bardzo, może mieszać…
Dotarła do stolika, który stanowił kasę, i mężnie wymówiła podsunięte przez Kazia słowa:
– Poproszę cztery sześć i z powrotem na front, a dalej w kółko jeden pięć osiem. I… zaraz… dwójkę cztery sześć i sześć cztery po dwa razy.
Musiało to nie być całkiem głupie, bo kasjerka zrozumiała od razu. Wybiła jej bilet bez słowa i zażądała trzydziestu dwóch złotych, co Eluni nie wydało się rujnujące. Kazio pociągnął ją na fotel i przyniósł następne piwo.
Nie mając pojęcia o tym, iż gra bardzo trudną kombinację, piątkę, polegającą na odgadnięciu pierwszych pięciu koni we właściwej kolejności, bo tak kasjerka przyjęła jej życzenie, ogromnie zadowolona Elunia wdała się w odkrywanie tajemnic wyścigowych. Kazio chętnie służył wyjaśnieniami, starając się usilnie ograniczać żargon wyścigowy i używać normalnego ludzkiego języka, co nie w pełni mu się udawało. Ogłuszona z lekka określeniami w rodzaju „jadą na stajnię”, „kryty koń”, „ściana”, „gonitwa robiona”, „brać za spuszczenie” i tym podobnymi, Elunia pojęła wreszcie, że Kazio jest tu bywalcem i zgoła fachowcem.
– Ty to wszystko znasz – powiedziała, zdumiona. – Przychodzisz tu często?
– Ustawicznie – wyznał Kazio. – Chciałem to ukryć, ale co tam, powiem. Ja jestem hazardzista. Nie wiedziałaś o tym?
Po pedanterii i skąpstwie Pawełka cecha wydała się Eluni zachwycająca.
– Ależ to piękne! – wykrzyknęła z radością. – Nareszcie widzę jakiś rozmach!
– A co? – spytał Kazio ostrożnie. – Twój mąż…?
– Mój mąż prędzej by umarł, niż wydał ryzykownie jedną złotówkę – wyrwało się Eluni. – Co to za szczęście, że mam własne pieniądze!
Kazio nie zdążył złożyć jej razem gratulacji i wyrazów współczucia, szczególnie że nie wiedział, czemu dać pierwszeństwo, ponieważ nad ich uchem rozległo się straszliwe wycie i bomba poszła w górę.
W Eluni nagle zapłonęła emocja. O czymś takim jak „bomba w górę” wielokrotnie czytywała i zdawało jej się, że rozumie zjawisko, ale teraz po raz pierwszy ujrzała to na własne oczy. W dodatku ta bomba dotyczyła jej osobiście. To było piękne, fascynujące, nie przypuszczała nawet, że można doznać takich wspaniałych uczuć za jedne trzydzieści dwa złote! W oczach zaświecił jej blask, a twarz pokrył rumieniec. Kątem oka Kazio to dostrzegł i małym fragmentem umysłu ocenił, ona była znacznie piękniejsza, niż mu się wydawało!
– Tam startują – wskazał, sięgając po lornetkę. – Widzisz? To jest dystans tysiąc sześćset metrów, o, tam. Wchodzą do maszyny, masz, popatrz.
Wyrzeczenie się lornetki bodaj na chwilę było dla niego ciężkim przeżyciem i gdyby nie uroda Eluni zapewne by się na nie, nie zdobył, ale teraz szarpnęły nim uczucia dodatkowe. Oddał jej przyrząd. Elunia chciwie popatrzyła na coś, co wydało jej się okropnym zamieszaniem, zdenerwowała się i zwróciła lornetkę właścicielowi.
– Nie rozumiem, co się tam dzieje – oznajmiła niespokojnie. – Ty patrz i mów!
Kazio ją za to pokochał.
Konie spełniły swoje obowiązki, wystartowały, obiegły pół toru i dotarły do mety, zwanej tu celownikiem. Elunia wpatrywała się w nie roziskrzonym wzrokiem, zarazem usiłując przyswajać sobie informacje Kazia. Komunikaty z głośnika trochę go zagłuszały. Wokół rozległy się jakieś okrzyki.
– Nie do wiary – powiedział Kazio, szybko ochłonąwszy z wrażenia. – Zdaje się, że wygrałaś, no, dwójkę masz na pewno, a ja przy tobie. Co do piątego miejsca, nie dam głowy, zaraz zobaczymy…
– Naprawdę wygrałam? – przerwała mu Elunia, śmiertelnie zdumiona i dziko przejęta. Kazio nie dał się zbić z toku myślenia.
– Majątek dadzą. Połamało im się wszystko. Coś tam im musiało nie wyjść, ktoś po mordzie dostanie, no, zobaczymy po wypłacie… Piąty koń ważny, dociągnęła ta jedynka czy nie? Cała piątka bez faworytów, tego dawno nie było, inna sprawa, że w środy chodzą wybuchy… Jasne, że wygrałaś, ale to prawie normalne, pierwszy raz tu jesteś, za pierwszym razem zawsze się wygrywa, chyba że ktoś ma ślepy niefart. Tyle że, zdaje się, wygrałaś cholernie dużo…
Istotnie, w gonitwie przyszły fuksy-monstre i wypłata przerosła wszelkie oczekiwania Eluni. Za swoje trzydzieści dwa złote dostała przeszło osiem tysięcy i wzruszyło ją to niezmiernie. Kazio był uszczęśliwiony.
– Chwalić Boga, miałem tyle rozumu, żeby zagrać za tobą chociaż tę dwójkę. Co do piątki, to masz jeden bilet na torze. Jakim cudem miałaś jedynkę…? Gadaliśmy o dwójce i sam, jak ten kretyn, ją w ciebie wpierałem. Jak to zrobiłaś?
– Nie wiem – wyznała z zakłopotaniem Elunia. – Jakoś za dużo było tych dwójek, pomyślałam, że się pomylą, to znaczy nic nie pomyślałam, tylko tak mi się powiedziało cokolwiek innego. Teraz też mi się mylą.
Dla uniknięcia pomyłek omijając w każdej gonitwie konia numer dwa, Elunia trafiała przez cały dzień dzikie fuksy, a rozumny Kazio, wybuchając śmiechem, bogacił się przy okazji. Świadom osobliwych praw, jakie rządzą wszelkim hazardem, stawiał to samo co i ona, bez względu na poglądy własne i zakulisową wiedzę. Obydwoje wyszli z tego interesu potężnie wygrani.
– Kupię dużą lodówkę z zamrażalnikiem – powiedziała rozpromieniona Elunia, opuszczając tor. – A może zmienić samochód…? Nie, lodówkę i pralkę muszę mieć. Czy mogłabym tu przyjść jeszcze raz?
– Nawet tysiąc razy – zapewnił ją Kazio i zapalił silnik swojej eleganckiej toyoty, – Wezmę dla ciebie bilety, a na przyszły sezon załatwię ci stałą wejściówkę. Z tym, że nie co dzień świętego Jana, więcej pierwszego razu nie będzie. Licz się z tym.
Wierząc głęboko w jego doświadczenie, Elunia postanowiła przegrywać bardzo ostrożnie i postanowienia dotrzymała. Nie przegrywała zresztą, z reguły raczej wychodziła do przodu, acz nie tak wiele, jak za pierwszym razem. Miała w sobie instynkt, znacznie cenniejszy niż fachowa wiedza o koniach i jeźdźcach, który pozwalał jej w tajemniczy sposób wyłapywać rozmaite kanciarskie układy, nie typowała, tylko zgadywała co przyjdzie i przeważnie jej się udawało.
Polubiła tę rozrywkę i upodobanie w niej rosło. Powolutku zaczynały się w niej zagłębiać jeszcze może nie szpony, ale małe pazurki namiętności.
W ostatnią środę sezonu, która wypadła już po decydującej rozprawie rozwodowej, Kazio jej znów towarzyszył. Spotykali się na wyścigach dość często bez uprzedniego umawiania, niekiedy się jednak mijali, bo Eluni skłonność do hazardu nie opanowała jeszcze bez reszty, a Kazio często wyjeżdżał w interesach. Ich związek jednakże kwitł, przy czym ze strony Eluni była to przyjaźń i łagodne upodobanie, ze strony Kazia zaś miłość zgoła wulkaniczna. Upierał się przy ślubie. Rozwód Eluni lada chwila miał się uprawomocnić, na nowe małżeństwo jednakże na razie nie miała ochoty. Pozbywszy się obowiązków żony, oddychała z ulgą, robiła co chciała, sprzątała swoje puste mieszkanie kiedy jej się podobało, wychodziła z domu i wracała fanaberyjnie, i ta swoboda podobała się jej nadzwyczajnie. Może za jakiś czas ustabilizuje się przy Kaziu, chwilowo jeszcze nie. W obliczu jego uporu najrozsądniejszym wyjściem wydało jej się sypianie z nim po prostu, na co przystała bardzo chętnie. O pierwotnej przyczynie jego uwielbienia nie miała zielonego pojęcia