Выбрать главу

Jestem pod ogromnym wrażeniem postępów, jakie poczyniła współczesna medycyna, począwszy od czasów, gdy chodziliśmy mocno zgarbieni, trzymając w rękach maczugę. Tomograf komputerowy, zwany fachowo CT, nie jest urządzeniem, które należy wykorzystywać w przypadku podejrzenia stłuczenia mózgu. Wystarczy kilka prostych ćwiczeń, znanych nawet przeszkolonym policjantom z drogówki, i od razu budżet służby zdrowia ma się lepiej. Natchniona optymizmem, że gdy będę miała raka mózgu, to się o tym przed śmiercią nie dowiem, bo przecież badanie CT głowy jest kosztowne i jeśli nie mam raka piersi i nie grozi mi przerzut do płuc, to użycie tomografu jest zbędne. No, chyba że się zapłaci pięć stówek. Odwiedził mnie w szpitalu mój mąż, który, widząc mnie na sali, w łóżku, miał w oczach zdumienie całego świata i nawet spytał, co ja tam robię. Dlaczego nie jestem zdziwiona? Co ja tu robię? Schodzę z kosztów, odciążam budżet domowy. Bardzo ekonomicznie byłoby dostać manto częściej. Ale mu tego nie powiem, bo jeszcze gotów wziąć to na serio. Podobno nie pamiętał, że autorem mojego mechanicznego urazu jest właśnie on.

Miałam głowę jak biurko, guz na guzie, kark sztywny jak Maria Stuart, a on, biedaczek, nie wie dlaczego. Nie będę sobie tym głowy zaprzątać. Póki co, jeszcze żyję, tak łatwo się mnie nie pozbędzie, twarda sztuka ze mnie.

Polska to nie Stany i tu nic nikogo nie obchodzi. Co ja gadam? Jakie Stany? To nawet nie Leśna Góra, gdzie przewrażliwi lekarze zwracają uwagę na najdrobniejsze zadrapanie pacjenta, który leży na zapalnie płuc.

Sama na męża nie doniosłam, bo i po co? Nie można przecież donosić na kogoś, kogo się kocha. W sumie to dobry facet. No. To jestem już w domu i po raz stutysięczny zastanawiam się, co mam zrobić ze swoim życiem. I po raz stutysięczny nie jestem w stanie zrobić, cholera jasna, nic. Zastraszająco szybko zaczynam tracić do siebie szacunek.

Podejrzliwie przyglądałam się bluzce Amelki, a konkretnie jej klatce piersiowej. I moje czujne oko wypatrzyło coś na kształt stanika. Ale to przecież niemożliwie, ona ma dziewięć lat, a ja, pomimo że jestem zapracowana, nie mogłam przegapić tak ważnego wydarzenia jak pojawienie się cycuszków.

– Amelka, co masz pod bluzką?

– Jak to co? Stanik – odparła moja córka takim tonem, jakby nosiła biustonosz co najmniej od kołyski.

Jednym zgrabnym ruchem rozebrałam ją i stanęłam jak wryta. Nie myliłam się. Moje dziecko spojrzało ma mnie wyniośle i rzekło:

– Od dziś mów do mnie: Amelio!

– Ja ci dam, Amelio. Natychmiast melduj, skąd to masz!

Niczego nie przegapiłam. Po prostu moje dziecko postanowiło dojrzeć nieco wcześniej. Miała na sobie biały, koronkowy biustonosz i nie należał on do mnie. Przeprowadziłam błyskawiczne śledztwo, w którym głównymi podejrzanymi byli: biały stanik – oraz moja mama. Bo, jak słusznie czułam, to ona obdarowała Amelkę stanikiem.

W międzyczasie musiałam jeszcze odpowiedzieć na pięćdziesiąt pytań, które mniej więcej wszystkie zmierzały do jednego: kiedy ja zaczęłam nosić stanik? Nie chcąc do końca skompromitować się w oczach córki, skłamałam, mówiąc, że dopiero wtedy, gdy miałam co do niego włożyć. Tak naprawdę dość późno, choć już wcześniej udawałam, że mam. Za jakiś czas faktycznie miałam, ale jeśli chodzi o mnie, to mogłabym mieć trochę więcej. Z przodu. A dużo mniej z tyłu. Jednak moja córka oczekiwała nieco innej odpowiedzi. Prawdopodobnie chciała znać dokładną datę oraz godzinę. Coś w stylu: „Słuchaj, kochanie, piersi urosną ci 23 marca 2005 roku o godzinie 13:56”.

Miłość potęgą wielką jest. A tęsknota potrafi być nawet twórcza. Wymyślony wyjechał za granicę. Wysłałam mu maila. Specjalnie wybrałam jego ulubiony kolor czcionki: zielony. Odpisał mi: „Zuzanko, mała czcionka i kolor black. Ale to tylko forma. Liczy się treść. Dobra jesteś dla mnie. Bardzo.” Odpowiadam zdziwiona: Jaki black? „Promyczku Zielony, jak to, black? Przecież wybrałam zielony, który u mnie był niebieski. Dlaczego u Ciebie jest czarny?” „Zuzanko, u Ciebie zielony jest niebieski, a u mnie czarny. Ale wiem, dlaczego. To idzie przez serwer w Stanach, a operatorem serwera jest Murzyn”.

No tak. To wszystko jasne.

W zeszłym tygodniu przemalowałam szafę, komodę i nocne stoliczki w mojej sypialni. Wyszorowałam podłogę w łazience szczoteczką do zębów. Gąbką do mycia naczyń umyłam 54 stopnie, od piwnicy po sam strych. Umalowałam front domu od parteru aż po dach. Ku przerażeniu łypiących zza firanek sąsiadów. Pewnie robili zakłady, kiedy spadnę. A teraz, kiedy nie ma go już trzy tygodnie, to żeby nie zwariować, chyba powinnam zburzyć dom i zbudować go na nowo. Tęsknię za normalnością. Co to takiego ta normalność?

Nie mogę założyć szarej sukienki, ponieważ wyglądam w niej jak dziewczynka z zapałkami. Ratunku!!! Gdzie ja teraz kupię coś sensownego? Właśnie pozbawiłam się przedostatniej szansy kupienia nowej kiecki. Przeczesałam pół miasta w poszukiwaniu tego, co sobie wymyśliłam i nic. Wszystko, tylko nie to.

Jest! Dokonałam rzeczy niemożliwej i kupiłam to, co chciałam, podobało mi się, a na dodatek jeszcze nie wyglądam w tym jak w starym frotowym szlafroku mojego dziadka. Więc drzyjcie premierzy, wicepremierzy, ministrowie od finansów. Nadchodzę!

Już po wszystkim. Nadeszłam. Przeszłam i poszłam. Szczerze mówiąc, bardziej od osoby przyszłego premiera zainteresował mnie lider zespołu, który jest teraz na topie, co zapewne świadczy o mojej niedojrzałości emocjonalnej. Nie wiedziałam, że tam będą śpiewać. Jak zobaczyłam ich na scenie, to zamarłam. Z przerażenia, że nie uda mi się zdobyć ich autografu, a po przyjściu do domu moja córka nie odezwie się już do mnie nigdy więcej.

Ona ich uwielbia. Zwłaszcza tego z czerwonymi włosami. Nosi ich zdjęcia w tornistrze. Zanim się otrząsnęłam z szoku, oni właśnie skończyli śpiewać i szykowali się do zejścia ze sceny. Jednym przytomnym spojrzeniem blondynki (sic!) ogarnęłam halę, w której mieści się 8,5 tysiąca ludzi i, jak wystrzelona z procy, pobiegłam tam, gdzie przypuszczałam, że pójdą. I tu po raz pierwszy tego wieczoru okazało się, że jestem genialna. Trafiłam w dziesiątkę, ale za to wpadłam na obrzydliwego ochroniarza, który miał chyba zły dzień. Oprócz mnie stało tam z jakieś pięćdziesiąt osób chcących tego co ja. Stałam z boku i przysłuchiwałam się mocno inteligentnym wymianom zdań między ochroniarzami a rozhisteryzowanymi nastolatkami. Po jakichś pięciu minutach zostałam tylko ja, bo reszta dała się pięknie spławić. Po krótkiej obserwacji terenu wyłowiłam gościa, który wynosił instrumenty. Głównie interesowało mnie, którędy je wynosi. Zakradłam się za nim jak kot… i wpadałam na kolejnego ochroniarza, który już-już otwierał usta, żeby mnie wyrzucić, gdy nagle ja wypaliłam:

– Przemawiam do pana jako matka! Apeluję do pańskiego rodzicielskiego sumienia. Którędy oni będą wychodzić? Ja muszę mieć ten autograf, inaczej będzie pan miał mnie na sumieniu. A jak umrę z rozpaczy, że straciłam zaufanie i miłość mojego dziecka, to przyjdę do pana w nocy i będę pana straszyć.

Facet na pewno pomyślał, że jestem nienormalna, ale powiedział, żebym się stąd nie ruszała, bo zespołowi się bardzo spieszy na koncert na 18:00 do Warszawy, tu stoi ich samochód, a innego wyjścia nie ma, więc za jakieś osiem minut tędy przejdą. Tak więc zostałam sama, z T-shirtem Amelki w jednej ręce i flamastrem w drugiej.

A jak już się pojawili, to o mało ich nie przegapiłam, bo zwyczajnie ich nie poznałam. Autografy dla małej zdobyłam i po raz chyba tysięczny utwierdziłam się w przekonaniu, że pomnik zdjęty z cokołu jest zwykłym kawałkiem betonu. Mogłam spokojnie wracać do premiera. Spokojnie oraz z poczuciem dobrze spełnionego matczynego, obowiązku.