Выбрать главу

– Mamo, ale co mogło być ważniejszego od Ani? – i w ryk.

Jezu, już myślałam, że i ja zacznę płakać. I pomysły mi się skończyły. Więc w tej rozpaczy chwyciłam czekoladowego ptysia, który na szczęście leżał na stole i rozpłaszczyłam go sobie na twarzy. Podziałało. Amelka zaczęła się śmiać, wprawdzie jeszcze przez łzy, ale jednak. Za moment zrobiła to samo i wszystko skończyło się dobrze. Tym razem. Ale wiem, że dalej będzie coraz trudniej. Za rok może już nie kupić tej bajki.

W obliczu śmierci wszystkie problemy kurczą się do rozmiaru ziarnka maku, a wszystko, co dotąd wydawało się ważne staje się po prostu nieistotne. Nasze miłości, codzienne zmartwieją kłótnie z sąsiadami, złamane serca, ból głowy czy spóźniony autobus. 1 przystajemy wtedy i popadamy w zadumę. Problem jednak w tym, że ta zaduma i refleksja trwa zbyt krótko. Za krótko, abyśmy potrafili wysnuć odpowiednie wnioski. Za krótko, byśmy nauczyli się być lepsi na zawsze, nie tylko na chwilę.

O Jezuniu, ale mnie nastrój ogarnął. Nie chcę! Nie chcę być smutna. Chcę być radosna i szczęśliwa. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu.

Nie Maks. Nie uciekniesz od tego. Od życia nie można uciec. Ani od śmierci. I pozostaje tylko pytanie, jak chcemy przeżyć ten czas pomiędzy życiem a śmiercią. Z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że zazwyczaj przepięknie potrafimy zepsuć tę chwilkę, przez którą jesteśmy na tym świecie.

Amelka raz wydaje mi się bardzo dorosła, a znowu kiedy indziej znowu tak strasznie dziecinna. Zupełnie tak jak ja. Są takie momenty, gdy przeglądam się w lustrze i widzę małą, wystraszoną, zapłakaną dziewczynkę z umorusaną buzią.

O kurczę, nie jest ze mną dobrze. Te huśtawki nastrojów! Dzisiaj mogę to zrzucić na miesiączkę, ale siebie nie oszukam. Ja tak mam często. Chyba jestem nienormalna. To ma też łagodniejszą nazwę: wolę myśleć, że jestem niezrównoważona emocjonalnie.

Budzę się rano i czuję że mam dziwnie ściągniętą twarz. A nie robiłam sobie maseczki z białek. Nieśmiało dotykam palcem nosa – coś jakby piana. Otwieram jedno oko, a obok mój mąż z czekoladowym ptysiem na prawym policzku. Otwieram drugie oko, a tu w lustrze ja z ptysiem na nosie.

Myślę: Eros Ramazotii. Śnił mi się. Myślę dalej: Michał Bajor. Też mi się śnił. Myślę: Marian Krzaklewski. Nie śnił mi się, ale może dowiedział się, jak go nie lubię i rozpłaszczył mi tego ptysia, podstępnie zakradając się nocą do mojej sypialni. Otwieram szerzej oczy. Widzę: Amelka z ptysiem na czole siedzi nade mną i mówi:

– Mamo. Dziękuję ci, że mnie wczoraj uratowałaś. Kocham cię tak bardzo, że mogłabym ci odrąbać nogę i zjeść. Z tej miłości. Cudowna inauguracja dnia. To mi wygląda na kanibalizm.

No. To wspaniale zaczyna się tydzień. I w dodatku skończyły mi się OB. W panice postanowiłam przekopać moją szufladę z bielizną, może stanie się cud. Znalazłam: – baterię, czyli kran do umywalki, – świeczki pływające, – dyktafon, którego szukałam od pół roku, – kasety do kamery wideo – sztuk trzy, – kalkulator – sztuk dwie, – kasety magnetofonowe, – kajdanki, – termometr zaokienny, – rozgałęźnik, – opakowanie silnego leku przeciwbólowego, – zdjęcia cmentarza żydowskiego (???), – kluczyk od samochodu, który sprzedałam dwa lata temu (oryginalny), – swoje roznegliżowane zdjęcia, – oraz OB. W kształcie pocisku artyleryjskiego. Sztuk dwie.

Co za ulga. A swoją drogą, po co ja trzymam te wszystkie dziwne rzeczy w szufladzie z bielizną? Cóż, wraz ze wstaniem każdego nowego dnia tracę wiarę w to, że może jednak jestem normalna. Chociaż troszkę.

Właśnie byłam w połowie bardzo poważnej rozmowy z Wymyślonym, gdy zadzwoniła moja komórka. To był mój ojciec i pytał, czy spełniłam wczoraj swój obywatelski obowiązek. Czyli czy poszłam na wybory. Nie uspokoiła go moja twierdząca odpowiedź.

– A na kogo głosowałaś? – i zaraz sam sobie odpowiedział: – Na pewno na Ligę Polskich Rodzin.

– Nie tatusiu – powiedziałam zniecierpliwiona. – Na Samoobronę, bo kocham skrycie ponad życie Leppera (głosowałam na SLD). I to nie moja wina, tato, że nie mamy większości parlamentarnej.

Na co tata:

– Samoobrona może być.

I rozłączył się, nieświadomy zupełnie tego, że właśnie ważyły się losy mojej przyszłości, i kto wie, może byłam o włos od usłyszenia tych magicznych słów. I tym sposobem SLD, Samoobrona i Liga Polskich Rodzin stanęły na drodze do mojego szczęścia. Z niemałą pomocą ukochanego tatusia. Jeszcze zapytał, gdzie jestem, z kim jestem, co robię? A gdy poinformowałam go, że jem obiad (wcale nie jadłam, ale co miałam mu powiedzieć: że tylko patrzę jak inni jedzą?), to nawrzeszczał na mnie, że niepotrzebnie wydaję pieniądze. Chyba zapomniał, że sama je zarabiam od 11 lat. Przepraszam za to, że jem. Od jutra przestanę także pić, pojutrze spać, a od czwartku także nie będę oddychać. I na pewno od razu poczuję się lepiej. Czasami wydaje mi się, że mój ojciec nie pamięta, ile ja mam lat i że 16. urodziny miałam jakiś czas temu.

Rozmowa z Wymyślonym, tradycyjnie już, skończyła się niczym. A konkretnie dowiedziałam się, że jeśli z nim zerwę teraz, to NIGDY SIĘ NIE DOWIEM. Czy mnie kocha. Gadanie. I tak się nie dowiem. Cholerny szantażysta. Jak on może grać tak na moich uczuciach. Oczywiście, że nie chcę się z nim rozstawać – ani teraz, ani nigdy, ale tym, co powiedział, dał mi nadzieję.

Rozstaliśmy się dość miło, zważywszy na temat naszej rozmowy. Wymyślony złożył zamówienie na spełnienie jego fantazji: poprosił o czarny pasek do pończoch. A w samochodzie, gdy jechaliśmy w strugach deszczu i ledwo co widziałam, a korki były niemiłosierne, bardzo, bardzo zmysłowo wytargał mnie za włosy, opowiadając, co będziemy robić jutro (!!!), a na koniec, gdy już miałam prawie skręcony kark, groźnie powiedział: „Ja ci dam ze mną zrywać!”. Co to może zrobić z facetem urażona męska duma. Natychmiast jak wysiadł, pojechałam zrealizować zamówienie na fantazję. Ale nie ograniczyłam się tylko do paska do pończoch. Po tej rozmowie dotarło do mnie, że dla niego powiedzenie „kocham cię” jest jednoznaczne ze złożeniem deklaracji bycia z kimś do końca życia. Z małżeństwem. On uważa, że jeśli powie się A, to trzeba powiedzieć i B. A skoro on wie, że nie mógłby powiedzieć B, to nie mówi A. Proste, prawda?

Nie może. Ale kochać się ze mną może. Nic z tego nie rozumiem. To znaczy rozumiem, ale nie wierzę. Bo jeśli to wszystko, co on mówi jest prawdą to znaczyłoby to, że ma cholernie poważne podejście do naszego związku. A takich facetów nie ma. Wyginęli razem z dinozaurami. A ja mam w nosie małżeństwo. Już jestem mężatką. Wcale nie chcę, żeby się ze mną żenił (broń mnie Panie Boże), tylko żeby mi czynił wyznania. Ma mówić, że mnie kocha, a nie oświadczać się. Romantyk jeden. Wychodzić za niego? Przecież bym umarła z zazdrości, wpadła w alkoholizm i cały czas, czekając aż wróci, siedziałabym na kanapie i obgryzała ze złości paznokcie aż do samej krwi. A ponieważ mam chorą wyobraźnię, snułabym wizje Wymyślonego zabawiającego się z haremem panienek.

Najlepsze na zmartwienia jest martini, ale tylko wtedy, gdy pije się je prosto z butelki. Brawo, odnotowuję upadek obyczajów oraz zanik dobrych manier u pani Maks.

Jutro mamy randkę. A teraz idę odrabiać matematykę. Nie wiem, czy sobie poradzę. Trzecia klasa podstawówki może okazać się ponad moje siły i wiedzę matematyczną. Oto nadchodzi czas ostatecznej kompromitacji.

Ostatnio moja córka, Amelka – Amelia (to od czasów tego stanika nieraz tak do niej mówię) – uczyła się do historii. Co to są termy. Napisałam jej w skrócie na kartce, żeby nie musiała ciągle paluchami brudzić książki. „Termy – w starożytnym Rzymie publiczne łaźnie, ale także miejsce spotkań. Znajdowały się tam także biblioteki, gdzie odbywano uczone dyskusje”. Odpytuję ją więc, męcząc twardego już jak kamień tosta. Amelka mówi: