Zamiast do hotelu, pierwsze kroki skierowałam do banku i wypłaciłam nasze oszczędności. Zmieniłam bank, konto, numer komórki i dopiero zameldowałyśmy się w hotelu. To zadziwiające, czego zdesperowana kobieta potrafi dokonać w ciągu godziny. Te pieniądze wypłaciłam nie po to, by go puścić z torbami, ale po to, by uchronić dorobek naszego życia. I tak błąkałyśmy się trochę po hotelach, trochę po rodzinie. A on płakał, prosił, błagał, obiecywał. Wróciłyśmy, chociaż Wymyślony mówił, że nic się nie zmieni. Że nadal będzie bił, może nie od razu, ale będzie.
Podobno należy dać szansę każdemu człowiekowi. Trzeba wierzyć w ludzi. Wytrzymał dwa miesiące. Następnie złamał na mnie kij od szczotki.
Teraz jest spokój. Czasami przerywany małym trzęsieniem ziemi. Połamane żebra nie bolą. Nie ciało mnie boli, lecz dusza. Ale mam Wymyślonego. Jest przy mnie. Wyimaginowany, bo wyimaginowany, ale jest. Wspiera mnie, choć nie rozumie, dlaczego nie chcę się rozwieść. Ja też nie. Dziwne jest to życie. Czasami zastanawiam się, czy nie cierpię na rozdwojenie jaźni. Jesteś długo z kimś i jesteś szczęśliwa, ale tak naprawdę nigdy nie będziecie mogli być ze sobą i jesteś z kimś, z kim nie powinnaś być, a prawdopodobnie będziecie ze sobą do końca życia. Pytanie tylko – czyjego.
Myślę, że w życiu nie ma przypadków. Wszystko dzieje się z określonego, choć nie całkiem znanego nam powodu. Dlaczego, gdy jesteś w dołku, gdy jest ci już tak wszystko jedno, że świat mógłby się skończyć w jednej chwili, nagle na twojej drodze pojawia się ktoś, kto jednym słowem, gestem, zdaniem, spojrzeniem pełnym ciepła potrafi przywrócić ci wiarę w sens istnienia. Sprawi, że poczujesz się piękna. Mądra. Potrzebna. I od tego dnia nie czujesz już bólu, i zaczynasz wierzyć w siebie. I nagle słońce świeci jeszcze jaśniej, niebo jest bardziej błękitne, a łzy wcale nie są słone. I nawet zaczynasz patrzeć na wszystko inaczej – nawet na swojego męża. Bo to przecież nie jego wina, że jest słaby – znęcanie się nad innymi to przejaw własnej bezsilności. I trzeba mu pomóc. I pomagasz. Ale szkodzisz sobie. I tak bez końca. Dopóki jest ON, jest łatwiej. Ale co dalej?
Nic nie może przecież wiecznie trwać. Ani miłość, ani nienawiść. A przecież kiedyś łączyło nas takie gorące uczucie. To była naprawdę wielka miłość. Moja pierwsza, prawdziwa. Kiedy tak bardzo się od siebie oddaliliśmy? Nie obwiniam go. Wina zawsze leży po dwóch stronach. Ale starałam się być dobrą żoną. Może starałam się nie dość mocno?
Nie tak dawno urządziliśmy sobie z Wymyślonym krótki wypad za miasto. Nocą księżyc odbijał się w tafli wody. Gwiazdy mieniły się swym srebrem na granatowoczarnym niebie. Z dwoma świeżo zakupionymi kompletami erotycznej bielizny, planem w głowie i wibratorem w torbie dotarliśmy na miejsce. To, że udało mi się trafić, to cud. Ponieważ było wczesne popołudnie, zamknęłam się w łazience i zastanawiałam, co by tu robić, bo do nocy jeszcze daleko. A ja przecież miałam plan. Może spacer? Obiad? Drzemka? Bo seks dopiero w nocy – najważniejsze trzymać się planu. Wylazłam spod prysznica, ponownie ubrana od stóp do głów, ku ogromnemu rozczarowaniu Wymyślonego. I już-już miałam przemknąć w stronę telewizora, gdy powiedział: „Skarbie mój, chodź do mnie” i przyciągnąwszy mnie do siebie, posadził na kolanach. Zaczęłam ostro protestować. Może by na spacer? A tu czuję rękę pod spódnicą. Albo się zdrzemniemy, co? Może obejrzymy „Klan”? I bluzka na podłodze. Może obiad? A on na to: „Później, później”. I zamknął mi usta pocałunkiem. I był spacer (sześć razy), i obiad, kolacja, i szampan, i drzemka. Tyle że wszystko w odwrotnej kolejności. Spacerowaliśmy sześć razy i gruchaliśmy jak dwa gołąbki, trzymaliśmy się za rączki jak Jaś i Małgosia, Adam i Ewa, Tristan i Izolda, Romeo i Julia, Wilk i Zając – ее, chyba się zagalopowałam. W środku nocy wytaszczył mnie na spacer, choć ledwo powłóczyłam nogami. Byliśmy zupełnie sami w samym środku ciszy, wokół nas lustro wody, a nad nami Wielka Niedźwiedzica i Kasjopeja. Oczywiście musiałam wysłuchać referatu astrologiczno-astronomicznego. Przeżyłam jakoś, bo byłam wtulona w jego ramiona, on głaskał moje włosy i się mądrzył, a mnie było tak dobrze. Boże, jaka cudowna jest wolność.
I tylko jedna myśl zakłócała ten cudowny spokój. Dobijała się do mojej głowy jak nieproszony, natrętny gość – łup, łup, łup: jutro trzeba wracać. O jeden spacer wcześniej, gdy byliśmy w lesie (ja oczywiście wybrałam się w szpilkach i pończochach) chciały mnie zeżreć komary. A on bronił mnie jak Don Kichot swej Dulcynei. Ale czując, że przegra, zarządził odwrót. Więc wróciliśmy i postanowiliśmy zjeść kolację. W blasku świec, na stole wdzięczyła się do nas butelka szampana i szeroko uśmiechał się martwy pstrąg. A Wymyślony siedział niebezpiecznie blisko mnie, bezwstydnie głaszcząc mnie po udzie i wpatrywał się we mnie jak w święty obrazek. Nawet się przestraszyłam, bo przyszło mi do głowy, że zaraz padnie przede mną na kolana i zacznie się oświadczać. A ja taka nieuczesana. Ale znowu rozsądek zwyciężył nad emocjami. Zamiast prosić o moją rękę, powiedział mi, że mam przepiękne oczy. No to akurat wiem. I jest to jedyna pewność, jaką mam. A następnie zaczął się wykład o starożytnej Grecji. A konkretnie o tym, że największym komplementem, jaki mogła wtedy usłyszeć grecka kobieta od greckiego faceta, to taki, że MA OCZY JAK KROWA.
0 mało nie wyplułam całej sałatki. Greckiej zresztą. A on, niezrażony moją dość oryginalną reakcją, kontynuował. Czy widziałam kiedyś krowę? No jasne, zdarzyło mi się parę razy. Ale czy przyglądałam się jej oczom? Szczerze mówiąc, nie, ale zaraz pogalopuję na łąkę, poszukam jakiejś mućki i zajrzę jej w oczy. On mówi poważnie. Ja też. Krowa ma cudne oczy, takie duże, pełne wdzięku, uroku i smutku. 1 piękne długie rzęsy. Piękne, głębokie spojrzenie. Romantyk jeden. Głęboką to ja za chwilę będę miała, ale depresję. A nie zamierzam w nią wpadać z powodu krowy. I gapił się tak cały wieczór w te moje krowie oczy. Zoolog czy co? W każdym razie oczy mam naprawdę ładne. Skromnisia.
Gdy wróciłam do domu, z braku krowy w okolicy, włączyłam komputer i przyjrzałam się wirtualnej krasuli. I wiecie co? To wspaniałe! One mają rzeczywiście piękne, duże, smutne obwiedzione wachlarzem rzęs oczy. Poważnie. Z tym że ja mam niebieskie. Szaroniebieskie. Mam szaroniebieskie oczy jak krowa. Co za radość!
Rano obudziliśmy się w pościeli pełnej czerwonego pierza. Po krótkim dochodzeniu ustaliliśmy, że to z mojej fikuśnej, nieprzyzwoitej bielizny.
Pióra sypały się ze mnie jak z oskubywanej kury.
Wracaliśmy z mocnym postanowieniem: więcej takich wspólnych wyjazdów i nigdy więcej bielizny z piórami. No nie! Wymyślać takie bzdury przy moim racjonalizmie???
Idę do babci. Świetnie stawia tarota. Kiedy akurat nie reanimuje dziadka. Potrzebuję psychiatry. Co ja opowiadam? TAROTA??? Nie mogę tak dłużej żyć. Czuję się jak narkoman. Prawie każde spotkanie z Wymyślonym rozpoczynam od złożenia oświadczenia, czego to więcej nie będę robić, na co on dostaje ataku śmiechu, bo jeszcze nigdy nie udało mi się dotrzymać deklaracji. A potem dodaje: „No, pokokietuj mnie jeszcze troszkę”. Na co ja, dotykając prawą ręką swojej szyi, a lewa w tym czasie ruchem posuwisto-zwrotnym przesuwa po stole kieliszek z winem, mówię szczerze zdziwiona: „Ja? Przecież wcale cię nie kokietuję!”.
POSTANOWIENIA Zuzanny Maks:
Więc od dzisiaj solennie sobie postanawiam, że NIE BĘDĘ: – dzwoniła do niego pierwsza, – dzwoniła do niego osiem razy dziennie, – mówiła, że go kocham, – marudziła, – wyjadała jogurtu końcówką długopisu, bo z lenistwa nie chce mi się iść po łyżeczkę, – po kryjomu żarła Nutelli, zwłaszcza w nocy, – płakała przez faceta, – przejmowała się pierdołami, – odchudzała się (skreślam po namyśle), – piła martini (jak wyżej), – zmuszała go do wyznań, – reagowała na głos sąsiada wołającego swojego psa, – ważyła się dwadzieścia razy na dobę, – chodziła spać o dwudziestej (zasypiam przed Amelką), – miła dla tych, którzy są niemili dla mnie, – wydawała tyle pieniędzy, – odwiedzała sex-shopów i hipermarketów, bo tracę czas i forsę – zadręczała się myśleniem, czy mnie kocha, – wyładowywała złości na innych, – zaniedbywała siebie (duchowo), – gadała z Ewką półtorej godziny przez telefon, – gotowała smacznych rzeczy, bo mnie korci – piekła ciast (powód ten sam), – wysyłała trzystu SMS-ów w miesiącu, – oglądała: „Rozmów w toku”, „Big Brothera” i „Gladiatorów” – nieszczęśliwa.