Выбрать главу

Doszło do tego, że w pewnym momencie w ogóle przestałam reagować na swoje nazwisko i mój mąż ochrypł, próbując mnie „dowołać”. Zapomniał, że mam imię? Darł się na całe pole. Słyszałam oczywiście: „Maks!, Maks!”. Ale obiecałam sobie, że już się nigdy nie odwrócę, bo pewnie znowu wołają psa. I biedak skostniał pod drzwiami w oczekiwaniu na mnie, bo nie miał kluczy. Bardzo dobrze. Podwójna nauczka. Po pierwsze: noś zawsze klucze od domu. Po drugie: warto pamiętać, jak ma na imię twoja żona. Czasem się przydaje. Maks. Zuzanna Maks.

Dostałam dzisiaj list. Powiewał sobie radośnie, ciepło schowany do koperty wsuniętej w drzwi. Z koperty wypadł najpierw wycinek z kolorowego czasopisma z zaznaczonymi na czerwono fragmentami. „Niektóre doświadczenia są jak kataklizmy – zmiatają nas z powierzchni ziemi na długie miesiące. Są jak emocjonalne huragany, niszczycielskie żywioły siejące ból i spustoszenie. Wymiatają, z naszych serc każdą odrobinę radości. Rozpacz może nas łatwo pokonać albo mądrze wzbogacić… Według angielskiego terapeuty Robina Skynnera, „żeby wydostać się z prywatnego piekła, trzeba się najpierw przyznać, że się w nim jest. Aby móc się autentycznie pogodzić z doznaną krzywdą, należy doświadczyć głębokiej żałoby. Wyjście z piekła zawsze prowadzi przez czyściec. Nie ma drogi na skróty. Ból trzeba przeboleć do końca. Wiele osób boi się rozpaczy. Lęka się zanurzenia w głębokim żalu. Odpędza cierpienie. Funduje sobie ból w małych dawkach: w smuteczkach, melancholiach. Dlatego właśnie odzyskanie równowagi zabiera im całe lata albo też są podłamani do końca życia. Tymczasem nie należy się „podłamać”, należy się „złamać”, żeby się odrodzić. Dramaty bolą, bo nie umiemy ich przeżyć do końca. Przechowujemy je w sobie, spychamy, wypieramy, unieważniamy. Zaś doświadczanie cierpienia do końca, odczuwanie rozrywającego bólu oczyszcza nas, tworzy miejsce na nowe, pozytywne i budujące uczucia. Pozwólmy sobie na krzyk, łzy, szaleństwo z rozpaczy. Osoby, które wyszły z wielkich dramatów, opowiadają, że dotknęły dna rozpaczy i dlatego miały już tylko jedną drogę: odbić się od głębi ciemności i dryfować ku jasnej stronie życia. Cierpienie, które zawładnie nami do końca, obmyje nas jak wielka fala, ale nie zatopi, a za to odstąpi, przeminie. Prawdziwe cierpienie nie odgradza nas, ale łączy ze światem. Pomaga go w pełni zrozumieć i pojąć. Jest bolesne, ale i twórcze, motywuje do pogodzenia się ze stratą, do przebudowy myślenia i odczuwania. Uczy nas, jak mądrze żałować i akceptować świat takim, jaki jest.”

Przeczytałam, ale nie mam siły się nad nim zastanawiać. Pewnie znowu Jehowi chodzili. Odkładam go więc do pudełka z napisem „Korespondencja wiecznie żywa”. Trzymam tam wszelakie rachunki oraz listy miłosne od instytucji państwowych, które uprzejmie mnie informują, że jeśli nie zapłacę zaległych kwot, to zostanę bez wody, prądu czy gazu. Nie płacę wyłącznie przez roztargnienie. List więc wrzucam do pudełka i oddaję się użalaniu nad dniem dzisiejszym.

Bywają w życiu większe tragedie niż 30. urodziny. Wiem, wiem, wiem oczywiście. Jasne, tak. Mam lat 25 plus VAT No pewnie. Jeśli będę sobie to powtarzać odpowiednio często, to może poprawi mi to samopoczucie. Może powinnam sobie kazać wytatuować to na czole.

Codziennie rano, myjąc zęby w cholernie zimnej łazience, odczytam ten tekst i od razu będę miała lepsze feng shui. Cyferki będą wytatuowane takim rodzajem atramentu, co to można wymazać przy okazji każdych następnych urodzin.

Staram się nie myśleć o tym, że już nie będę szczęśliwą posiadaczką dwójki z przodu, ale jak tu nie myśleć, jak otaczają mnie same trzydziestki? Prawdziwa inwazja! Jakby zupełnie nie istniały inne cyfry! Jadę sobie spokojnie samochodem, muzyczka relaksacyjna z serii „Morska bryza” a tu nagle i niespodziewanie wyrasta spod ziemi, na złość mnie, znak drogowy – ograniczenie prędkości. Do ilu, pytam się? Oczywiście do trzydziestu.

Myślę sobie: małe zakupy nieźle mi zrobią. Wchodzę do centrum handlowego, a tam, prosto między oczy, biją oklejone kartonami wystawy sklepowe. A na kartonach co? Obniżka cen! O ile? O 30%. Znowu trzydziestka!

Myślę sobie (to budujące, że nadal mogę myśleć) – kawy się napiję i poczytam jakieś babskie poradniki świeżo nabyte w Empiku. Otwieram pierwszą stronę i widzę krzyczący specjalnie do mnie tytuł: „Jak pozbyć się 10 kg w 30 dni!!!”. Odrzucam z obrzydzeniem pismo i sięgam po następne: „30 cudownych rad, jak być piękną w 30 minut”! Przy wyjściu wpada na mnie jakiś lekko podpity facet i mamrocze: – Złociutka, numerek.

Ja ci dam, obrzympało, numerek! Matko jedyna, nie dosyć, że lada chwila stuknie mi trzydziestka, to jeszcze jakiś zawiany facet tak bezczelnie proponuje mi seks! Niby wybredna przesadnie nie jestem, ale są pewne granice tolerancji. Już otwieram usta, żeby go uprzejmie pożegnać, gdy ten powtarza z uporem maniaka:

– Złociutka, no daj mi ten numerek!

Lutnę go, jak babcię kocham, zaraz mu przylutuję – myślę i już-już przypominam sobie, jak prawidłowo należy wyprowadzić prawy prosty, gdy ten rozpaczliwe woła:

– Złociutka, numerek. Szczęśliwy numerek. Podaj jakiś. Dziś jest losowanie, a ja czuję, że będę miał fart.

No – myślę sobie – już masz fart, bo właśnie zaoszczędziłeś na dentyście. Cholera, muszę się leczyć. Co mi chodzi po głowie. A może by tak czasem zastukać? Lepiej nie, bo jeszcze usłyszę głuchy dźwięk.

Facet znowu szykuje się do przemowy:

– Złociu…

– Cicho bądź pan! – przerywam mu w połowie „złociutkiej”. TRZYDZIEŚCI! – wrzeszczę na całe centrum i wybiegam w popłochu, bo nagle wydaje mi się, że właśnie obwieściłam światu, ile mam lat.

– Nie otworzysz prezentu? – zapytała Kaśka, moja przyjaciółka z najdłuższym stażem.

– OK. Już otwieram, ale i tak wiem, co tak jest – odpowiedziałam niczym wróżka.

– Skąd wiesz? – oczy Kasi osiągnęły wielkość pięciozłotówki.

– Pewności nie mam, ale się domyślam.

– Tak? To co, cwaniaczku?

– Założę się, że jakiś krem na starość – odpowiedziałam z rezygnacją oraz nadzieją, że jednak może się mylę.

Kaśka zaniemówiła, a ja już wiedziałam, że miałam rację. Po rozpakowaniu z papieru moim oczom ukazał się… krem multiaktywny z retinolem PRZECIW STARZENIU SIĘ.

– No nie, moja droga. Z tym retinolem to już przesadziłaś. Naprawdę jest ze mną tak źle?

Absolutna katastrofa. Tragedia bez happy endu. Więc ona uważa, że starzeję się i ma trochę racji, bo coraz młodsza to ja nie jestem. Jeśli ona tak myśli, to znaczy, że ja chyba też powinnam zacząć tak na siebie patrzeć. I oto nadeszła chwila prawdy. Mówią słowami Pawlaka: nadejszła wielkopojmna chwila. Czas spojrzeć prawdzie w oczy: to znaczy spojrzeć w lustro.

Dobra, zebrałam się w sobie, wypiłam dwie kolejki żubrówki i patrzę. Szukam tak gorączkowo, że się spociłam i musiałam zdjąć bluzkę. Oj, niedobrze, niedobrze. Nie mam stanika i zapomniałam o tym. Moje piersi nie prężą się dumnie jak do apelu, niestety. Jedna się pręży, a druga smutno i żałośnie opada. Żeby nie powiedzieć, że zwisa. Na szczęście (teraz to odkryłam) są nieduże, więc nie mogą za bardzo zwisać. Generalnie jednak nie będę się schylać na golasa, żeby nie zamiatać sutkami podłogi. Dobrze, że nie odziedziczyłam biustu po babci seksbombie. Kiedy siadała, jej piersi prawie opadały na uda. Ło Jezu, dzięki Ci za to, że obdarowałeś mnie dwiema małymi „trójeczkami”, które zgrabnie leżą w męskiej dłoni. Babcia – świeć Panie nad jej duszą – gdyby tylko się uparła, mogłaby dziadkowi wybić zęby podczas poczynania mojego ojca. Pod warunkiem oczywiście, że w swej głębokiej pruderyjności nie uznawałaby jedynie pozycji popularnie zwanej „po Bożemu”. Czyli, jak ja to nazywam, „ani drgnij”. Żadnych zbędnych ruchów, żadnych w ogóle.