A może znudziło ją czekanie? Zniecierpliwiła się. I zasmucona postanowiła odejść?
A może tylko sobie przycupnęła w kąciku i cierpliwie czeka? Bo wie, że Wirtualny wkrótce zniknie tak nagle, jak się pojawił, a Wymyślony zostanie?
Dopóki będzie Wymyślony, zapomnę o moim raku. Boże, chciałabym, żeby zawsze BYŁ. Wtedy nie musiałabym pamiętać.
Krzywdzę tyle osób naraz. I siebie przede wszystkim. Nie wiem, czy sobie z tym poradzę. Tak bardzo chciałam komuś o tym powiedzieć. Bałam się, że jeśli tego nie zrobię, to mnie rozerwie. Nie powiedziałam nikomu. Jeszcze choć jeden dzień chciałam żyć normalnie. Idę na wagary. Wagary od życia.
Jak się wali, to się wali. Nie żeby tam runęła jakaś mała tekturowa chatka. Musi od razu wieża w Pizie. Żeby było więcej huku, kurzu, pyłu i łez. Wymyślony powiedział mi dzisiaj, że traktuję go jak wycieraczkę, wycieram sobie o niego buty. Nie słucham, co do mnie mówi, pogardzam nim i mam w dupie. Mowę mi odjęło i poryczałam się, zamiast się bronić. To ja bym mu swoją nerkę oddała, o sercu już nie mówiąc (w znaczeniu metaforycznym to serce, bo przecież mam tylko jedno, ale ta nerka to dosłownie). Jeśli chodzi o inne narządy typu wątroba na przykład, to wątpliwa sprawa. Podejrzewam, że mam wątrobę jak alkoholik po kilku latach picia denaturatu. Przez te moje cudowne środki odchudzające, rzecz jasna, że nie po wódzie. Więc wątroba odpada. Mogę mu jeszcze oddać kawałek płuca, czyściutkie są, bo nieskażone nikotyną. Co oni tam jeszcze transplantują? O, szpik mu mogę oddać. Albo… Nie, mózg odpada, bo przecież jestem blondynką. Wprawdzie farbowaną, ale zawsze.
Organy swoje bym mu do transplantacji oddała, a on się na mnie wydziera, że jestem egoistką i go ranie. Rozmawiać ze mną nie chciał, mimo że nalegałam (prawie czołgałam się ze słuchawką). No to go szukać poszłam. To prawda, że ludziom najtrudniej zmienić swoje przyzwyczajenia.
Dlatego właśnie wpadają prędzej czy później osoby po zmianie tożsamości objęte programem ochrony świadków. Można zmienić miejsce zamieszkania, kraj, znajomych, a nawet twarz, ale najciężej pozbyć się starych nawyków. Dlatego też bez trudu znalazłam go w jednym z pubów. Nawet się przy tym nie zmęczyłam.
Dzielił mnie od niego tylko słup. Sączyłam podwójne martini, które dostarczył mi kelner, zachęcony moimi słowami: „Podwójne martini z podwójnymi oliwkami, podwójnie szybciutko”. Jestem dobrze wychowana i nie przysiadam się do stolików, a co więcej, świetnie potrafię udawać, że kogoś nie znam. Po co komplikować życie sobie i innym?
Czekałam uprzejmie, jak jaśnie pan skończy arcyważną rozmowę z kumplem, śledząc go zza czarnych okularów, wychylając się na krześle co kilka minut, bo przez ten słup nic nie widziałam. W końcu tak się wychyliłam, że grzmotnęłam z krzesłem na podłogę. Do tego wszystkiego dramaturgii sytuacji dodawał kryminał Agaty Christie: „Poirot prowadzi śledztwo”, nie powiem, bardzo a propos. Nie rozumiem i chyba taka już umrę, dlaczego, kiedy tak bardzo zależy ci na facecie, jemu wydaje się, że nim gardzisz. Wiem, że mężczyźni są dużo mniej skomplikowani, żeby nie powiedzieć, bardziej prości w myśleniu niż my, kobiety.
Kiedy przyjeżdżam do domu z bagażnikiem pełnym zakupów i mówię: „Kochanie, zakupy w bagażniku”, to jasne jest, dla mnie jasne, że te zakupy należy wyjąć i wnieść do mieszkania. A co facet na to? Nawet z IQ 180? Nic. Przyjmuje do wiadomości i tyłka nie rusza. Kiedy mówię nieśmiało: „Śmieci się z kosza wysypują”, to oczywiście sugeruję, że byłoby fajnie skoczyć do zsypu. A co facet na to? Nawet z IQ 180? Nic. Przyjmuje do wiadomości.
Ergo: facetom należy mówić wprost. Dlatego, że są prości. Rozumieją krótkie i jasne polecenia. Chwilami wydaje mi się, że powinnyśmy wydawać im komendy, tak jak w wojsku. „Baczność! Spocznij. Kolejno odlicz”. „Szeregowy (kapral – stopnie w zależności od zasług na polu rodzinnych bitew), biegiem po kubeł ze śmieciami marsz!”. A jak wróci, kolejna komenda: „Odmeldować się i do wyra, ale to już, kocie jeden, bo zaraz będziesz sznurowadłem podłogę w łazience szorował”.
Należy powiedzieć: wyładuj zakupy z bagażnika, bo mam ręce od tego dźwigania do kostek i mogę sobie sznurować buty bez schylania. Należy powiedzieć: wynieś śmieci, bo za chwilę zeżrą nas szczury, jak Popiela.
Siedziałam sobie i myślałam, co mu powiem, kiedy już będzie miał dla mnie czas. Czy powiedzieć mu, że oddam mu nerkę, jeśli będzie jej potrzebował? A może powiedzieć, że budzę się i zasypiam, myśląc o nim, wyobrażając sobie, jak będzie wyglądał następny dzień? Albo powiedzieć mu, że kiedy wyjeżdża, zdzieram kartki z kalendarza jak żołnierz, liczący dni do wyjścia?
Że kocham go tak, jak potrafię, a nie potrafię inaczej? Że brakuje mi oddechu, gdy dochodzi między nami do spięć? Że płaczę w poduszkę? Że jestem beznadziejnie głupia?
Że tak naprawdę to ja czuję się jak chusteczka do nosa, w którą ktoś zasmarkał i wyrzucił, czystym rogiem wycierając sobie uprzednio czubek buta? Dlaczego tak się czujemy? Przeprosić za coś, czego nie rozumiem?
Przywołałam kelnera, zapłaciłam i wyszłam. Nawet chusteczki do nosa mają swoją chusteczkową dumę. Ponieważ jestem szalona lekko, wsiadłam do samochodu i pojechałam do Ciechocinka. To miasteczko działa na mnie kojąco. Uspokaja, energetyzuje, wycisza. Kiedy spaceruję po parku i mijam rencistów i emerytów, jest mi zwyczajnie wstyd. Tak. Wstydzę się. Tego, że jestem wiecznie ze wszystkiego niezadowolona. Że nie umiem cieszyć się tym, co mam.
Tego, że za wszelką cenę chcę być szczęśliwa, a to prawdziwe szczęście jest tuż obok. Jest we mnie. W każdym przeżytym dniu. Może jest tuż za ścianą? W uśmiechu mojej córki. W ulotnej chwili, która jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna. Nie ma dwóch takich samych chwil. Minut. Sekund. Nic dwa razy się nie zdarza.
A ludzie, którzy spacerują po Ciechocinku zdają się to wiedzieć. Są uśmiechnięci, zadowoleni. Może dlatego, że swoje już przeżyli i teraz każdy dzień traktują jak prezent od losu? We mnie jest wiele złości, a w nich radość. Śmieję się, że Ciechocinek pachnie geriavitem. Niektórzy śmieją się ze starszych osób szalejących na dancingach. A z siebie śmiać się powinniśmy. Tak naprawdę Ciechocinek pachnie… życiem.
Ja natomiast jestem psychicznie dużo starsza od tym emerytów. W nich więcej jest życia niż we mnie. Mają światło na twarzach i słońce w oczach. U mnie zbyt często jest mglisto i ponuro. Lekarstwo? Nie wiem jeszcze, ale cały czas pracuję nad recepturą.
Wracałam ze szpitala z wynikami badania histopatologicznego w torebce. W głowie dudniły mi słowa, wydrukowane na kawałku papieru, który był moją przyszłością wytyczał mi drogę na najbliższe miesiące, bo nie wiem, czy lata. „Carcinoma Mammae” – zmiana złośliwa.
– Wytłumacz mi to – poprosiłam Pawła. – Po polsku do mnie mów, nie znam łaciny. I mów tak, żebym zrozumiała każde słowo. Powiedział. Ale nie wiem, czy zrozumiałam. Tu mammae (czyli: Tumor mammae) oznacza guz piersi, bez podania bliższego, o jaki typ guza chodzi (stwierdzenie faktu istnienia zmiany o typie guza). Ca mammae (czyli: Carcinoma mammae) oznacza rak piersi, czyli sprecyzowanie (na podstawie badań, np. biopsji), że guz piersi jest rakiem.
Rozpoznanie na karcie wypisowej: Carcinoma mammae dextrae – C50.4 Wynik badania hispat: badanie śródoperacyjne:
1. sutek prawy – guz śr. 2 cm szaroróżowy twardy w części centralnej brunatny, torbielowaty – intra 2. parafina, rozpoznanie: badanie doraźne: 1. carcinoma invasium badanie parafinowe: 2. carcinoma ductale invasium bloom III. Diameter tumoris 2 cm.