Выбрать главу

Serce, moje serce. Tak bardzo boli. I ten dźwięk… Znajomy odgłos. Moja dusza się stłukła. To odgłos stłuczonej porcelany…

Robię wszystko, żeby się nie załamać i nie umrzeć, zanim umrę na tego raka, co to go w sobie noszę.

Wyjechałam do Paryża w fatalnym stanie ducha i ciała, a wróciłam w jeszcze gorszym. O jeden dzień wcześniej. Czułam się tak źle, że po prostu musiałam lecieć wcześniej, bo zwyczajnie bałam się, że umrę we Francji. Taki irracjonalny strach.

Podróż samolotem upłynęła bardzo miło, sympatycznie i komfortowo, w oparach czerwonego i białego wina. W ramach integracji europejskiej integrowałam się z pasażerem siedzącym obok mnie. Integrowaliśmy się winem, oczywiście. Cały lot przegadaliśmy. Po kolejnej buteleczce stwierdziłam, że ja już więcej nie, bo inaczej będzie mnie taszczył jako dodatkowy bagaż.

Kiedy taksówka podwiozła mnie pod hotel, zamarłam z przerażenia. Wyglądał jak Ritz, a tyle pieniędzy to ja nie miałam. W środku okazał się też być piękny. Jak Ritz.

I zostawiłam w tym Ritzu moje piękne czarne stringi od Triumpha suszące się na grzejniku. Zakupione na Okęciu w strefie wolnocłowej. Nie sądzę, żeby odesłali.

Kiedy wyszłam z konferencji, poszukiwałam taksówki, ale było ciężko, więc szłam przed siebie. Robotnicy drogowi bardzo głośno wyrażali swoje zdanie na mój temat, głośno gwiżdżąc, jeszcze głośniej mlaszcząc oraz krzycząc: ulała!!!

Z ulgą dostrzegłam postój taksówek. Niczego nie zwiedziłam, ledwo mogłam chodzić, nic nie jadłam, nie piłam, za wyjątkiem tego, co podali w samolotach. Rano, gdy się wymeldowywałam, recepcjonista zapytał, czy korzystałam z barku w pokoju. Oczywiście, że nie korzystałam, ponieważ nie wiedziałam, że go mam. Pędem pognałam do pokoju i sprawdziłam zawartość: dwa malutkie koniaczki, dwa malutkie winka, dwie butelki wody mineralnej gazowanej oraz dwie niegazowanej, dwie butelki coca-coli, dwie soku pomarańczowego, dwie jabłkowego, dwie paczki orzeszków solonych oraz dwa pudełeczka cukierków. To ja, idiotka z prowincji, w nocy umierałam z gorączki i odwodnienia, a tuż obok mojego nosa miałam lodówkę z takimi frykasami!!!

W samolocie natychmiast poprosiłam o dwie butelki wina: białe i czerwone, i jeszcze szybciej schowałam je do torby. Będę miała na wieczór. Wypiłam dwie szklanki soku, jedną za drugą, jednym duszkiem. Następnie poprosiłam o herbatę, którą osłodziłam pieprzem. Nawet niezła była, po wrzuceniu cytryny.

Gdy wysiadałam z bardzo, bardzo małego samolotu w Warszawie, o mało nie spadłam ze schodów, straciwszy równowagę. To przez moje zakupy poczynione we francuskim sklepie wolnocłowym. Przytrzymała mnie stewardesa.

Ponieważ przyleciałam o czasie, zdążyłam na pociąg. Na Dworcu Centralnym ulitował się nade mną bezdomny i zataszczył mi walizkę na peron – ja taszczyłam pięć ciężkich reklamówek. W przypływie dobroci dałam mu dziesięć złotych polskich. To i tak niewiele w porównaniu z tym, ile zapłaciłam za taksówkę wiozącą mnie z francuskiego lotniska do hotelu. Jak sobie to przeliczyłam na złotówki, to prawie zemdlałam. Zapłaciłam tyle, ile wynosi zasiłek dla bezrobotnych.

Wsiadając do pociągu, znowu się przewróciłam, pokonana przez wąskie wysokie schodki oraz reklamówki. Ciszę się, że mnie nie wepchnęli pod pociąg.

Teraz siedzę i cieszę się moim pięknym zegarkiem, który sobie nabyłam w Paryżu. Nie noszę zegarka od 15 lat. Ten był tak fantastyczny, że włłcnosc l игссшпу musiałam go mieć. I ma jeszcze tę zaletę, że kosztował połowę tego co taksówka.

Najbardziej poruszył mnie widok chmur, nad którymi lecieliśmy. Wokół nas czyste niebo, a pod nami przecudowne wariacje z chmur. Jedne postrzępione, poszarpane jak wata cukrowa, inne o łagodnych kształtach. A pod nimi życie. W powietrzu -48 stopni. Chmury drwalami tworzyły przecudną pościel, w którą chciałoby się skoczyć i miękko wylądować, zatapiając się w niej po same uszy. Z tym że, rzecz jasna, nie miękko, a raczej twardo i boleśnie. Nie boleśnie – bo nieżywo. Ale tak to wyglądało. Natura jest niesamowita. Piękna i okrutna zarazem. Nie wiem, Де mi jeszcze czasu zostało, ale wiem, że właśnie teraz najbardziej ze wszystkiego chcę cieszyć się takimi właśnie widokami. Ciekawe, czy Wymyślony też to widział przez okno swego samolotu tuż przed śmiercią?

Staram się o tym nie myśleć. Ale nie radzę sobie, Boże, nie radzę sobie z tym absolutnie. Tyle rzeczy mi go przypomina. Każda myśl, słowo. Są momenty, że prawie czuję, jak mnie dotyka. Słyszę, jak do mnie mówi. Jestem pewna, że tam, we Francji, był ze mną. W samolocie, w hotelu. Wtedy, kiedy byłam bardzo chora, w obcym mieście i kraju, leżałam męczona gorączką – był przy mnie. Siedział na brzegu łóżka mój Anioł i trzymał mnie za rękę. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że nie pozwoli mi umrzeć.

Muszę coś ze sobą zrobić. Trzymam swoje życie w moich rękach i co? Udaję, że nie ma problemu. A tymczasem problem jest i to w dodatku coraz większy. Wymyślony, gdyby żył, nie pozwoliłby mi na to. Odstawiłby mnie do szpitala i stał za drzwiami jak żandarm. Żebym nie uciekła. A gdy już wyszłyby mi wszystkie włosy, wziąłby moją buzię w swoje ręce i powiedział, że jestem piękna. I że kocha mnie jak nigdy nikogo.

Bo już dawno temu wszystko się zmieniło. Mówił mi. Mówił o miłości. O smutku i radości. O tym, że nigdy nie przestanie mnie kochać. To prawda. Nie przestał. Mówił także, że będziemy zawsze razem. Okłamał mnie. Zostawił mnie samą. Zwyczajnie sobie umarł w cholernym samolocie. Do którego ja go wsadziłam. Ta placówka to był mój pomysł. On nie chciał wyjeżdżać.

Zabiłam Wymyślonego. Zamordowałam Zuzannę – tę po drugiej stronie lustra.

Jakiś miły akcent w tym moim niemiłym ostatnio życiu. Zostałam sekretarzem redakcji w naszej uczelnianej gazetce. W zamian za współtworzenie czasopisma zwolnią mnie z czesnego. Fajnie, cieszę się, to poważna i odpowiedzialna funkcja. Mam nadzieję, że starczy mi sił. Aktualnie mam ich trochę więcej, choć może tylko pozornie. Wirtualny przyjechał. Niespodziewanie dla mnie i dla niego samego. Zjedliśmy razem obiad w uroczej restauracji i już musiał wracać. Byłam trochę nieobecna podczas posiłku, zdałam sobie bowiem sprawę, że o mały włos źle ulokowałabym uczucia, a poza tym, nie bardzo było po co je lokować. Zrozumiałam również, że Wymyślony był dla mnie najważniejszy. Krótka fascynacja Wirtualnym minęła szybciej, niż sama się spodziewałam. Bo prawdziwej miłości nie da się tak po prostu odsunąć na bok. Będzie cierpliwie pukała do naszych drzwi, nawet jeśli spróbujesz ją nawet na moment wystawić do przedsionka. I tym cierpliwym kołataniem, przypominaniem o sobie sprawi, że poczujesz ją jeszcze mocniej.

Patrzyłam na Wirtualnego przez szkło kieliszka z winem i myślałam: „Jak dobrze, że tak szybko serce dostrzegło pomyłkę. Mniej bólu, mniej łez i głupich wyrzutów sumienia”.

Wirtualny coś mówi, nie wiem co, bo nie słuchałam. Słyszałam, ale nie słuchałam. Wyobraziłam sobie, że zamiast niego siedzi po drugiej stronie stołu Wymyślony. Zrobiło mi się tak dobrze. I tak źle zarazem. Wiem, że Wymyślony był częścią mojego życia. Bez niego już nic nie będzie takie samo.

Moja córka mnie zadziwia. Uczy się bardzo dobrze, w dzienniczku same piątki i czwórki z plusem. Jeszcze chwila i koniec półrocza. Jestem z niej dumna. Szczerze muszę przyznać, że nie wierzyłam we własne dziecko. W szkole muzycznej radzi sobie doskonale. Na prywatnych lekcjach angielskiego także. Gdy na nią patrzę, widzę siebie. Z tym że ja nie byłam tak mądra jak ona. I utalentowana. Jedyny talent to ten, że gdy czytałam moje wypracowania z polskiego, cała klasa płakała ze śmiechu. Gdy recytowałam wiersze, też wszyscy płakali. Jak widać, od początku ludzie przeze mnie cierpieli.